[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do dziąsła, gdzie rozpuszczało się powoli, wnikając do ciała przez wilgotną wyściółkę ust. Próbował
odstawić je jeszcze w górach, lecz przekonał się, że nie jest w stanie egzystować w narkotycznym
głodzie ani nawet myśleć w miarę normalnie. Los, ten ironiczny bożek, pewnie uważał za dobry
żart, że król Atael pokładał nadzieje właśnie w Stalowym i Jorelu Nardo dwóch ludziach którzy
nie panowali dostatecznie nad własnym życiem
387
* * *
Bielone wapnem ściany pracowni prawie w całości pokryto dziwacznymi freskami. Rozczochra-
ny, usmarowany węglem po łokcie Nardo jak w transie wykańczał najnowszy szkic. Podłoga zasłana
była papierami oraz zużytymi piórami. Geniusz konstruktora nie mieścił się jednak na ograniczonej
przestrzeni kartonu, więc ostatecznie zapełniał on swymi wizjami przestrzenie od podłogi aż do po-
wały. Czynił to z niemałym rozmachem. Wciąż gadał sam do siebie, a w chwilach frustracji rzucał
rozmaitymi przedmiotami. Stalowy, którego warsztat pracy mieścił się na paru stołach zsuniętych
razem pośrodku pomieszczenia, usiłował ignorować humory Nardo i tylko chronić przed nim kru-
che probówki. Chwilami miał wrażenie, iż siedzi na malutkiej wysepce pośrodku oceanu, a wokoło
szaleje cyklon. Aktualnie Nardo kreślił węglem po tynku, kreując coś, co wyglądało jak bliski kuzyn
rekina płaszczowego i nietoperza, który połknął kufer.
Gallo rzekł z zadowoleniem, przypatrując się efektom swej pracy i wycierając brudne ręce
o koszulę. Munaro fre gesta na-stewa. . . To może latać dokończył w lengore.
Stalowy podniósł na chwilę wzrok znad trzymanej w ręku kolby, po czym znów skupił na niej
uwagę. Zawierała nieco żółtawego, oleistego płynu wynik zmieszania przypadkowych kwasów
z olejem lnianym (a właściwie tym, co było zwykłym olejem, zanim Stworzyciel wtrącił się do jego
struktury). Sedno tkwiło w tym, że sam nie wiedział, co ma osiągnąć. Zamówienie Sekretarza spro-
388
wadzało się do określenia, że ma to być coś pożytecznego . Zirytowany mag stwierdził w duchu,
że najbardziej pożyteczny prezent dla northlandzkiego dworu stanowiłoby po prostu mydło. Wszy-
scy tutejsi mieszkańcy myli się zdumiewająco rzadko. Pożyteczne pomysły Stalowego na razie
krążyły wokół żrących substancji i ich wykorzystania w walce. Ciągle jednak nie widział sposobu,
by niepewna broń chemiczna robiła szkody jedynie w szeregach wroga. Azy salamander z lubo-
ścią przegryzały się przez miedziane garnki, natomiast gliniane i szklane naczynia łatwo było potłuc
w transporcie. Osłabienie mocy stężonego kwasu mijało się z zamierzonym celem i tak w kółko.
Wyglądało na to, że płonące kubły ze smołą nie oddadzą łatwo swego miejsca w arsenale. Stwo-
rzyciel westchnął z głębi serca, po czym zamieszał substancję patyczkiem. Nardo mamrotał znów
coś do siebie, wpatrując się w najnowszy rysunek i rozkładając ramiona, jakby były skrzydłami.
Wiosłujące w powietrzu ręce zbliżały się niebezpiecznie do delikatnego wyposażenia laboratorium.
Tait, odsuń się! Stań dalej! powiedział ostro Stalowy i machnął zamoczonym miesza-
dełkiem dla podkreślenia swych słów. Zagłuszył je niespodziany huk, po którym cisza wydawała
się tym głębsza. Mag ostrożnie poruszył głową czuł się dziwnie, jakby nagle coś go uderzyło
wielką, miękką łapą. W uszach mu szumiało. Powoli odłożył trzymane w rękach przedmioty. Część
stołu zasłana była drobinami potłuczonego szkła, w powietrzu unosił się pył. Ze ściany po prawej
stronie odpadł kawałek tynku. Oszołomiony chłopak obszedł stół, natykając się na zszokowanego
389
Nardo, który siedział skulony na podłodze, nakrywając głowę ramionami. Krótkie oględziny pozwo-
liły stwierdzić, że nic mu się nie stało. Był jedynie mocno przestraszony. Stalowy z niedowierza-
niem obejrzał uszkodzoną ścianę oraz pobojowisko na krańcu stołu. Podobne zniszczenia mogłyby
powstać przy odpaleniu małego ładunku prochu. Chłopak powęszył, szukając charakterystycznego
smrodku spalonej siarki i saletry. Nic, jeśli nie liczyć woni palonego papieru w kominku zwijał
się od żaru kawałek kartki rzucony tam podmuchem.
Nardo ostrożnie odsłonił głowę i łypnął nieufnym okiem na maga.
Ja nic nie zrobiłem poskarżył się żałośnie. Nie zawadzam, nen? A ty we mnie rzucasz
przeklęcia!
Niczego nie rzucam zaprotestował Stalowy. To był wypadek!
Wypadek! jęknął Nardo, ściskając czaszkę rozczapierzonymi dłońmi. Wypadek! Wy-
padek! Wypadek! powtarzał coraz szybciej. Upadek! Niedobrze! Oooch, niedobrze!
Zakłopotany chłopiec objął go niezgrabnie i poklepywał po karku, dopóki atak lęku nie minął.
Nic się nie stało. Nic, nic. . . Tylko hałas, śmiesznie, prawda? Cha, cha. . .
Cha, cha. . . ? zawtórował niepewnie Nardo. Dotknął palcem policzka maga. Krew. . .
Wypadek. . .
390
Nic mi się nie stało zapewnił Stworzyciel, ukradkiem macając twarz. Rzeczywiście, musia-
ły pokaleczyć go drobiny szkła, gdyż na końcach palców zostawały ślady czerwieni. Miał szczęście,
że żaden odłamek nie uderzył go w oko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]