[ Pobierz całość w formacie PDF ]
królewskiej dynastii Charnu płynie krew olbrzymów. Ale nawet ten niezwykły
wzrost nie rzucał się w oczy tak jak promieniująca z niej piękność,
bezwzględność i żywotność. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie, jeśli powiem,
że sprawiała wrażenie osoby dziesięć razy bardziej żywej niż ludzie, jakich się
zwykle spotyka w Londynie. Wuj Andrzej bez przerwy kłaniał się i zacierał
ręce, lecz nietrudno było zauważyć, jak bardzo jest przerażony. Przy
Czarownicy wydawał się drobnym człowiekiem. A jednak jak pózniej
mówiła Pola w ich twarzach kryło się jakieś nieuchwytne podobieństwo,
bardziej zresztą w wyrazie niż w rysach. To coś można odnalezć w twarzach
wszystkich czarodziejów, pewne znamię , którego królowa Jadis nie znalazła
w twarzy Digory'ego. Patrząc na te dwie niesamowite postacie, stojące
naprzeciw siebie, dzieci odczuły jednak pewną ulgę: stwierdziły, że nie boją się
już wuja Andrzeja. I nietrudno to zrozumieć. Aatwo bowiem przestać się bać
glisty, kiedy się zobaczyło grzechotnika, lub krowy, kiedy się spotkało
oszalałego byka.
Phi! ON... czarodziejem! pomyślał Digory. Wcale na takiego nie
wygląda. ONA... to co innego!
A wuj Andrzej wciąż kłaniał się i zacierał ręce. Chciał powiedzieć coś bardzo
uprzejmego, ale w ustach tak mu zaschło, że nie mógł wykrztusić ani jednego
słowa. Powodzenie eksperymentu z pierścieniami , jak to określał,
przewyższyło jego oczekiwania do tego stopnia, że poczuł się co najmniej
nieswojo. Bo chociaż zajmował się magią od lat, zawsze starał się (o ile to tylko
możliwe) pozostawiać innym wszystkie niebezpieczne strony tych
eksperymentów. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się coś takiego jak to.
W końcu przemówiła Jadis. Nie podniosła głosu, ale coś w nim sprawiło, że
cały pokój zadrżał.
Gdzie jest ten czarodziej, który wezwał mnie tu z Innego Zwiata?
Och... och... pani... zaczął się jąkać wuj Andrzej. Jestem wielce
zaszczycony... niesłychanie zadowolony... to naprawdę zupełnie nieoczekiwane
szczęście... gdybym tylko miał sposobność dokonać uprzednio jakichś
przygotowań... ja...
Gdzie jest czarodziej, głupcze? powtórzyła Jadis.
To ja... ja nim jestem, pani. Mam nadzieję, że wybaczysz wszystkie... e-e-e...
nieuprzejmości, na jakie te dzieci mogły sobie pozwolić. Zapewniam cię, pani,
że nie było moją intencją...
Ty?! przerwała mu królowa jeszcze bardziej strasznym głosem. A potem
jednym szybkim krokiem zbliżyła się do niego, schwyciła go za siwe włosy i
odchyliła mu głowę do tyłu, badając spojrzeniem jego twarz, tak jak to zrobiła z
Digorym w Chamie. Przez cały czas wuj Andrzej mrugał oczami i nerwowo ob
lizywał sobie wargi. W końcu puściła go tak gwałtownie, że zatoczył się na
ścianę i upadł.
Ach, tak powiedziała pogardliwie. Rzeczywiście jesteś swojego
rodzaju czarodziejem. Wstań, psie, i nie rozwalaj się tak, jakbyś rozmawiał z
równym sobie. W jaki sposób poznałeś magię? Nie pochodzisz z królewskiego
rodu to mogę przysiąc.
No więc... aha... tak, to znaczy nie w ścisłym sensie wyjąkał wuj Andrzej.
Z niezupełnie królewskiego. Ketterleyowie są jednak bardzo starym rodem.
To stary ród z Dorsetshire, pani.
Dosyć! uciszyła go Czarownica. Widzę przecież, kim jesteś. Jesteś
małym, domorosłym czarodziejem, który poznał magię z ksiąg i zajmuje się
odnajdywaniem pewnych jej praw. W twojej krwi i w twoim sercu nie ma
żadnej magii. W moim świecie z tym rodzajem magów skończyliśmy jakieś
tysiąc lat temu. Ale tutaj pozwolę ci być moim sługą.
Byłbym niezmiernie szczęśliwy... wprost zachwycony, gdybym mógł się na
coś przydać... t-t-to naprawdę w-w-wielkie szczęście, zapewniam...
Dosyć! Mówisz o wiele za dużo. Wysłuchaj swego pierwszego zadania.
Widzę, że jesteśmy w dużym mieście. Postaraj się natychmiast o rydwan lub
latający dywan albo o dobrze wytresowanego smoka czy coś innego, czym
zwykle poruszają się osoby krwi królewskiej w waszym kraju. A potem
zaprowadz mnie do miejsc, w których mogę dostać suknie, klejnoty i
niewolników. I żeby wszystko było godne mojej osoby. Jutro rozpocznę podbój
tego świata.
Ja... ja... ja zaraz pójdę i sprowadzę dorożkę
powiedział wuj Andrzej prawie szeptem, dysząc ciężko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]