[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uważaj. Moim zdaniem będzie mocniejszy i o dłuższym działaniu, ale nie jestem pewien skutków
ubocznych.
- A kryształy?
Kryształy też jej podał. Były mniejsze niż te, które sama zrobiła, przypominały kryształki cukru.
Je również schowała do plecaka.
- Claire - odezwał się lekarz, kiedy zakładała ciężki plecak na ramię - słyszałaś plotki o nowym
wampirze w mieście?
Zamarła. Złota bransoletka, ta z wygrawerowanym symbolem Amelie, pochwyciła promień
światła i zabłysła, nie żeby Claire potrzebowała napomnienia.
- Tylko o Michaelu - powiedziała. - Ale to nic nowego.
- Słyszałem, że pojawili się jacyś obcy.
Claire wzruszyła ramionami.
- Chyba się pan przesłyszał.
Wyszła, żeby nie musieć dalej kłamać. Nie powstrzymała się, żeby nie obejrzeć się na niego.
Skinął jej głową i uśmiechną się na pożegnanie.
Czuła się z tym zle, ale mogła wyjawić tylko część prawdy, nawet komuś poleconemu przez
Amelie.
- Przyniosłaś mięso na hamburgery?
Claire nie zdążyła nawet położyć plecaka na podłodze, kiedy Eve zaczęła kręcić się koło niej jak
nabuzowana kofeiną wróżka, wymachująca drewnianą łyżką.
- Hm... Słucham?
- Mięso. Wysłałam ci esemes.
Ups. Claire wyłowiła komórkę i zobaczyła, że owszem, ikonka wiadomości migała.
- Nie odczytałam go. Przepraszam.
- Cholera. - Eve zawróciła i pomaszerowała holem, przytupując martensami z wyraznym
lekceważeniem stanu drewnianych posadzek. - Michael! Wiesz co? Polecisz po zakupy!
Michael grał na gitarze coś szybkiego i trudnego. Chwilami przerywał, co było dla niego
niezwykłe, i ignorował Eve, co też wcale nie było normalne. Kiedy Claire weszła do salonu,
zobaczyła, że stoi przy stole i zapisuje nuty na liniowanym papierze.
Okazało się, że nie tyle ignorował Eve, co nie miał zamiaru jej słuchać.
- Zajęty jestem - mruknął, wpatrując się w papier, i zagrał tę samą frazę jeszcze raz, a potem
jeszcze raz. Pokręcił głową z rozczarowaniem i wymazał nuty z papieru. - Idz ty z Shane'em.
- Ja gotuję! - Eve przewróciła oczami. - Artyści. Im się wydaje, że cały świat się zatrzymuje,
kiedy oni zaczynają myśleć.
- Ja pójdę - zaproponowała Claire. Szansa na sam na sam z Shane'em, nawet przy czymś tak
nudnym jak wycieczka do całodobowych delikatesów, była zbyt kusząca, żeby z niej zrezygnować. - I
tak lepiej, żebym to sama załatwiła. Mam przepustkę. - Uniosła dłoń z bransoletką.
Michael oderwał się od zaprzątającej mu głowę muzyki tylko na moment i rzucił okiem na Claire.
Wystukał ołówkiem jakiś szybki, skomplikowany rytm na blacie stołu.
- Pół godziny - powiedział. - Tam i z powrotem. %7ładnych wymówek. Jeśli się spóznicie, pojadę
was szukać i będę cholernie zły.
- Dzięki, tato. - Pożałowała, że to powiedziała nie tyle ze względu na sposób, w jaki Michael się
skrzywił, ale dlatego, ze to jej przypomniało o jej prawdziwym ojcu. I że licznik tykał, odmierzając
czas do momentu, kiedy nie pozwoli jej dalej mieszkać tu, w Domu Glassów.
Shane wyszedł z kuchni, oblizując palec.
- Co się dzieje?
- Chyba nie wsadzałeś tych brudnych paluchów do mojego sosu? - spytała Eve, mierząc w niego
drewnianą łyżką.
Szybko wyjął palec z ust.
- Po pierwsze, nie są brudne. Najpierw je oblizałem. A po drugie... Słyszałem coś o jakimś
sklepie? Claire?
- Jestem gotowa.
Złapał kluczyki Eve ze stolika w holu.
- No to jedziemy.
Shane był dobrym kierowcą, a Morganville znał jak własną kieszeń; oczywiście Morganville
było mniej więcej rozmiaru takiej kieszeni i były tam tylko jedne całodobowe delikatesy, Food King,
lokalny interes z lokalnym właścicielem. Parking był oświetlony niczym boisko futbolowe. Stało tam
już mniej więcej piętnaście samochodów, po równo ludzkich i wampirzych. Shane zaparkował prosto
pod oślepiającą lampą i wyłączył silnik.
- Zaczekaj - powiedział, kiedy Claire sięgnęła do klamki. - Droga do sklepu to pięć minut, w pięć
minut zrobimy zakupy, pięć minut z powrotem. Zostaje nam piętnaście minut.
Serce zabiło jej szybciej. Shane przyglądał jej się z wielkim natężeniem.
- To co chcesz robić? - spytała, próbując mówić lekkim tonem.
- Chcę pogadać - odparł, czego zupełnie się nie spodziewała. Zupełnie nie tego. - Nie mogę
rozmawiać o tym w domu. Nigdy nie wiadomo, kto usłyszy.
- Znaczy, Michael?
Shane wzruszył ramionami.
- Po prostu nigdy nie mamy prywatności.
Nie mylił się, ale nadal czuła się strasznie rozczarowana.
- Jasne - powiedziała, wiedząc, że jej głos brzmi sztywno i z urazą. - Dawaj. Mów.
Odchrząknął.
- Poszukałem trochę informacji na temat tego Bishopa.
Sam pomysł połączenia Shane'a i szukania informacji w jednym zdaniu wydawał się
niewłaściwy.
- Gdzie?
- W miejskiej bibliotece. - Wzruszył ramionami. - W dziale zbiorów specjalnych. Znam Janice,
bibliotekarkę. Była przyjaciółką mojej matki. Wpuściła mnie na zaplecze, mogłem pooglądać sobie
stare zbiory, rzeczy, których nie wykładają w publicznej czytelni.
- Zbiory wampirów.
Pokiwał głową.
W każdym razie udało mi się znalezć tylko jedno odniesienie do Bishopa, może wcale nie tego
samego, który miał na koncie mnóstwo morderstw jakieś pięćset lat temu.
- Wcale to nie brzmi zbyt nieprawdopodobnie.
- Tyle że nie zabijał ludzi - dodał Shane. - Ze sposobu, w jaki to było napisane, wynika, że
Bishop pozabijał swoich wrogów wampirów, stając się władcą świata. A potem coś się stało i
zniknął.
- Wow. Nic dziwnego, że Amelie i Oliver dostali świra.
- Jeśli przez cały ten czas ukrywał się, przy czym jest znany z tego, że usuwa każdego, kto mu
stanie na drodze, człowieka czy wampira, to tak. Sam też bym świrował. W każdym razie
pomyślałem, że powinnaś to wiedzieć. To może być ważne.
- Dzięki.
Pokiwał głową, nie spuszczając z niej wzroku.
- Coś jeszcze?
- Tak.
Pochylił się i pocałował ją. Przysunął się bliżej, a ona straciła oddech, jej ciało zaczęło
wibrować. Och. Wargi Shane'a były ciepłe i wilgotne, miękkie, ale natarczywe, jęknęła. Jego ręce
dokładnie wiedziały, jak ją przytulać. Przylgnęli do siebie.
Było jej tak dobrze, jakby pływała skąpana w świetle słońca. Zanurzyła palce w jego miękkich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]