[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez oszklone drzwi na taras. Spojrzeli po sobie.
- Na Boga! - powiedział John zdławionym głosem. - Cóż za zbieg okoliczności!
- Zbieg okoliczności? Jaki?
- %7łe matka sporządziła testament akurat w przeddzień śmierci.
Pan Wells odchrząknął i rzucił chłodno:
- Jest pan zdania, że to był zbieg okoliczności?
- Do czego pan zmierza?
- Sam pan mówił, że pani Inglethorp posprzeczała się z kimś gwałtownie... właśnie wczoraj po
południu.
- Do czego pan zmierza?! - prawie krzyknął John; głos mu drżał, twarz pobladła widocznie.
- W następstwie tej kłótni pani Inglethorp sporządziła nowy testament, nagle i pospiesznie. Treści
jego nie poznamy nigdy. Nie rozmawiała z nikim na ten temat. Dziś rano chciała zasięgnąć mojej
rady, lecz nie
zdążyła. Dokument został zniszczony. Tajemnica zejdzie do grobu z nieboszczką. Obawiam się,
proszę pana, że nie może być mowy o zbiegu okoliczności, a pan Poirot przyzna niewątpliwie, że
znane już fakty dają
niemało do myślenia.
- Dają czy nie dają - podchwycił John - jesteśmy wdzięczni panu Poirot
za wyświetlenie sprawy. Gdyby nie on, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o testamencie. Wolno
zapytać, monsieur, co przede wszystkim naprowadziło pana na ślad?
Poirot uśmiechnął się pogodnie.
- Kilka wyrazów skreślonych na starej kopercie i świeżo zasadzony klomb begonii.
Zapewne John nie szczędziłby dalszych pytań, ale w tej chwili usłyszeliśmy warczenie silnika i
spojrzawszy w kierunku drzwi tarasowych, zobaczyliśmy mijaj ący je właśnie samochód.
- Evie! Bardzo przepraszam! - zawołał John i spiesznie wyszedł do hallu.
Poirot spojrzał na mnie pytaj ąco.
- Panna Howard - wyjaśniłem. - Cieszę się, że przyjechała. Dobry Bóg
poskąpił jej urody, ale dał serce i rozum.
Poszedłem za Johnem i w hallu zastałem pannę Howard, która pozbywała się licznych szali
spowijających jej głowę. Spojrzała na mnie i w tym momencie odczułem nagłą skruchę. Ostrzegała
mnie przecież - wyraznie, szczerze - a ja niestety nie oszacowałem należycie jej złych
przeczuć! Zlekceważyłem przestrogi, rychło o nich zapomniałem. Wstyd mi było teraz, gdy obawy
znalazły tragiczne potwierdzenie. Panna Howard znała Alfreda Inglethorpa aż nazbyt dobrze.
Wiedziała, czego się można po nim spodziewać. Począłem medytować, czy gdyby została w Styles,
dramat miałby taki sam finał, czy też morderca przestraszyłby się jej czujnego wzroku.
Doznałem pewnej ulgi, gdy Ewelina Howard obdarzyła mnie potężnym, prawie bolesnym
uściskiem dłoni, który tak dobrze pamiętałem. Spojrzała mi przy tym w oczy smutno, lecz bez
wyrzutu. Niewątpliwie płakała, gdyż powieki miała zaczerwienione, ale jej sposób bycia nie utracił
normalnej, dobrodusznej szorstkości.
- Dostałam telegram i zaraz wyjechałam. Właśnie skończyłam nocny dyżur. Wynajęłam samochód.
To najszybszy środek lokomocji.
- Jadłaś coś, Evie? - zapytał John.
- Nie.
- Tak też myślałem. Chodz. Jeszcze stół nie sprzątnięty po śniadaniu. Zaraz zaparzy się świeżej
herbaty. - John zwrócił się do mnie: - Proszę cię, zajmij się nią, Hastings. Na mnie czeka pan
Wells. O, jest i monsieur Poirot, który pomaga nam w kłopotach...
Panna Howard podała rękę małemu Belgowi, lecz przez ramię spojrzała podejrzliwie na Johna.
- W jakich znowu kłopotach? - zapytała.
- Prowadzi prywatne śledztwo.
- Po co tu śledztwo? On jeszcze nie w więzieniu?
- Kto?
- Alfred Inglethorp! To proste.
- Kochana Evie, bądz bardziej oględna. Lawrence jest zdania, że matka umarła na atak sercowy.
- Idiota! - obruszyła się panna Howard. - Alfred Inglethorp zamordował biedną Emilię. Zawsze
mówiłam, że tak się skończy.
- Nie krzycz tak, moja droga. Wolno nam myśleć, co chcemy, mieć podejrzenia. Ale chwilowo
lepiej jak najmniej gadać. Rozprawa u koronera odbędzie się dopiero w piątek.
- Zawracanie głowy! - warknęła panna Howard. - Pogłupieliście wszyscy. Do tej pory łajdak
czmychnie z kraju. Jeżeli ma choć trochę oleju
w głowie, nie będzie czekał spokojnie na stryczek.
John Cavendish przyglądał się jej tępo.
- Wiem, w czym sęk - ciągnęła. - Uwierzyłeś lekarzom. Po co? Oni nie wiedzą nic albo w sam
raz tyle, żeby narażać ludzi na niebezpieczeństwo. Ja ich znam. Mój rodzony ojciec był lekarzem.
Mały Wilkins to skończony osioł. Jak żyję, nie widziałam głupszego. Atak sercowy! Nic innego nie
umiał powiedzieć. Każdy rozumny człowiek wiedziałby od razu, że to
kochany mężulek ją otruł. Wciąż powtarzałam, że zamorduje kiedy biedaczkę w łóżku. No i
zamordował! A wy wszyscy gadacie o ataku sercowym i rozprawie w piątek. Powinieneś się
wstydzić, John. Jak Boga kocham!
- Co, u licha, mam robić, Evie? - John Cavendish nie mógł ukryć lekkiego uśmiechu. - Nie żądasz
chyba, żebym wziął za kołnierz Alfreda i zawlókł na posterunek policji?
- Coś mógłbyś zrobić - podchwyciła energiczna niewiasta. - Dość, jak ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]