[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ka zebrała czasopisma z sąsiedniego siedzenia. - Doszedłem do wniosku, że poje-
dziesz na południe pociągiem. Wszystkie miejsca w samolotach były zarezerwowane.
Eryka rzuciła mu półuśmiech. Nadal była na niego zła, ale fakt, że zadał sobie
trudu, by ją odnalezć, schlebiał jej. Musiał biec, bo włosy miał lekko potargane.
- Eryko, chcę przeprosić cię za wszystko, co wydarzyło się podczas spotkania
ze Stephanosem.
- Tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Myślę tylko o tym, co mogło się stać.
Musiałeś coś podejrzewać, bo kazałeś mi umówić się z nim w miejscu publicznym.
- To prawda, ale tylko dlatego, że znam jego słabość do kobiet. Nie chciałem,
aby zaczął się do ciebie dobierać. - Pociąg drgnął lekko. Yvon wstał i wyjrzał przez
okno, po czym usiadł uspokojony, że pojazd nie rusza jeszcze z miejsca. - Nadal win-
ny ci jestem kolację - ciągnął. - Tak się umawialiśmy. Proszę, nie wyjeżdżaj z Kairu.
Mam nowe wiadomości o zabójcach Abdula Hamdiego.
- Co takiego?! - wykrzyknęła Eryka.
- Nie pochodzili z Kairu. Mam zdjęcia, które powinnaś zobaczyć. Może kogoś
rozpoznasz.
- Przyniosłeś je ze sobą?
- Nie, zostały w hotelu. Nie było czasu.
- Yvon, jadę do Luksoru. Tak postanowiłam.
- Eryko, możesz pojechać do Luksoru, kiedy tylko zechcesz. Mam samolot. Za-
biorę cię tam jutro.
Dziewczyna spojrzała na swe dłonie. Mimo gniewu, mimo obaw czuła, jak
słabnie jej silna wola. A tak nie chciała, by ktoś się nią opiekował i troszczył.
- Dziękuję za tę propozycję, ale pojadę pociągiem. Zadzwonię do ciebie z Luk-
soru.
Rozległ się gwizd. Minęła dziewiętnasta trzydzieści.
- Eryko... - zaczął de Margeau, ale pociąg już ruszył. - Dobrze. Zadzwoń z Luk-
soru. Może się tam spotkamy. - Przecisnął się między siedzeniami i wyskoczył z po-
ciągu, który nabierał już prędkości. - Cholera - rzucił za oddalającym się pociągiem.
Wrócił do zatłoczonej poczekalni. Przy wyjściu spotkał Khalifę Khalila.
- Dlaczego nie wsiadłeś do pociągu? - warknął Yvon.
Khalifa uśmiechnął się chytrze.
- Miałem śledzić dziewczynę w Kairze. Nie było mowy o podróży pociągiem na
południe.
- Chryste - wydusił Francuz, kierując się ku bocznym drzwiom. - Chodz ze
mną.
Raoul czekał w samochodzie. Na widok Yvona włączył silnik. De Margeau
otworzył Khalifie tylne drzwi i usiadł obok niego.
- Co się wydarzyło w meczecie? - spytał, kiedy włączyli się do ruchu.
- Same kłopoty - odparł Khalil. - Dziewczyna spotkała się ze Stephanosem, ale
ten wystawił goryla . Aby ją ochronić, musiałem przerwać spotkanie. Nie miałem
wyboru. Miejsce nie było najlepsze, podobnie jak Serapeum. Z szacunkiem dla twej
wrażliwości dodam, że nie było ofiar. Krzyknąłem kilkakrotnie i wystrzeliłem parę ra-
zy, oczyszczając w ten sposób cały meczet - zaśmiał się z dumą.
- Dziękuję, że troszczysz się o moją wrażliwość. Ale powiedz mi, czy Stepha-
nos groził Eryce, czy ją napastował?
- Nie mam pojęcia.
- Tego miałeś się dowiedzieć - rzucił Yvon.
- Miałem chronić dziewczynę, a potem zdobywać informacje - bronił się Khali-
fa. - W takiej sytuacji ochrona dziewczyny pochłonęła całą moją uwagę.
Yvon odwrócił głowę i wbił wzrok w przejeżdżającego rowerzystę, wiozącego
na głowie ogromną tacę wypełnioną chlebem. Miał doskonały humor, w przeciwień-
stwie do pasażerów samochodu. Wszystkie plany spaliły na panewce, a teraz Eryka
Baron, ostatnia nadzieja na odnalezienie posągu Setiego I, opuściła Kair. De Margeau
spojrzał na Khalifę.
- Mam nadzieję, że jesteś przygotowany do podróży. Dziś wieczorem lecisz do
Luksoru.
- Jak sobie życzysz - zgodził się Khalil. - Ta praca staje się coraz ciekawsza.
Dzień czwarty
Balianeh, godz. 6.05
- Będziemy w Balianeh za godzinę - oznajmił konduktor, pukając do jej prze-
działu.
- Dziękuję - odpowiedziała Eryka, podnosząc się i odsuwając zasłonę z małego
okienka.
Na zewnątrz wstawał świt. Niebo jaśniało lekką purpurą, a w oddali wznosiły
się niskie, pustynne wzgórza. Pociąg gnał jak szalony, kołysząc to w przód, to w tył.
Tory biegły skrajem Pustyni Libijskiej.
Eryka opłukała się w niewielkim zlewie i nałożyła makijaż. Przez noc próbowa-
ła czytać jedną z książek o Tutenchamonie kupionych na dworcu, ale miarowy stukot
pociągu ukołysał ją do snu. Obudziła się w środku nocy i zgasiła światło.
Kiedy pierwsze nieśmiałe promienie słońca rozjaśniły wschodni horyzont, w
wagonie restauracyjnym podano angielskie śniadanie. Na oczach Eryki purpurowy
kolor nieba przeszedł w blady błękit. Widok był nieopisanie piękny. Popijając kawę,
Eryka poczuła, jak ciężar spada jej z pleców. Doznała euforycznego wręcz uczucia
wolności. Wydawało jej się, że pociąg wiezie ją w miniony czas, do starożytnego
Egiptu i krainy faraonów.
Parę minut po szóstej wysiadła w Balianeh. Wraz z nią opuściło pociąg niewie-
lu pasażerów i kiedy tylko ostatni z nich wysiadł, pojazd ruszył w dalszą drogę. Z
pewnymi kłopotami Eryka zdołała zostawić swą walizkę w przechowalni bagażu i
opuściła stacyjkę, udając się w stronę wesołego zgiełku małej, wiejskiej osady. Coś
radosnego wisiało w powietrzu. Ludzie wydawali się pogodniejsi niż w Kairze. Tylko
temperatura była wyższa, co dało się łatwo wyczuć mimo wczesnej pory.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]