[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w ogródku, po czym ruszył dalej.
Wszyscy widzowie stali nieruchomo i milczeli. Czekali w podnieceniu, licząc,
że zdarzy się coś spektakularnego. Neilson był już około stu stóp od domu.
Nagle frontowe drzwi ochlapane czerwoną farbą otworzyły się i stanął w nich
Charles Martel, trzymający w rękach dubeltówkę. Prawie równocześnie padły
dwa strzały.
Neilson zanurkował głową naprzód w zaspę na skraju podjazdu podczas gdy
gapie zaczęli uciekać i chować się za samochody lub drzewa. Charles zatrzasnął
drzwi, a śrut na ptactwo, nie wyrządzając jakiejkolwiek szkody, opadł na ziemię.
Tłum zaczął szemrać. Gdy Neilson wstał, rozległy się radosne okrzyki. Uci-
chły nieco, gdy policjant rzucił się do odwrotu tak szybko, jak tylko nogi chciały
nieść otyłe cielsko. Dobiegając do samochodów, Neilson pośliznął się i ostatnich
dziesięć stóp zjechał na pośladkach, hamując na tylnym kole wozu policyjnego.
Podbiegła garstka rekrutów i pomogła mu się podnieść.
 W mordę jebany skurwysyn!!!  wrzasnął Neilson.  Dobra!! Dostanie
bydlak, na co sobie zasłużył!
Ktoś zapytał szeryfa, czy oberwał śrutem. Policjant potrząsnął głową, staran-
nie otrzepał się ze śniegu i poprawił mundur wraz z kaburą.
 Byłem dla niego za szybki  powiedział.
Podjechała furgonetka lokalnej stacji telewizyjnej. Wysiadła ekipa zdjęciowa
i szybko utorowała sobie drogę do szefa policji. Komentatorką była razna młoda
kobieta, ubrana w czapkę z norek i długą pikowaną kurtkę. Zamieniła szybko parę
słów z Neilsonem, po czym włączyły się reflektory, zalewając otoczenie jaskra-
wym światłem. Kobieta przedstawiła błyskawicznie siebie i rozmówcę, odwróciła
się i podsunęła mu pod nos mikrofon.
Zachowanie się Neilsona uległo raptownej zmianie o sto osiemdziesiąt stopni.
Nieśmiało, z zakłopotaniem, powiedział:
 Wykonuję swoją pracę najlepiej, jak potrafię.
Po pojawieniu się kamerzystów telewizji z tłumu wyłonił się nastawiony na
robienie politycznej kariery burmistrz miasteczka, John Randolph. Przecisnął się
w krąg świateł i otoczył ramieniem Neilsona.
 A my uważamy, że wykonujesz ją doskonale. Prawda, że popieramy nasze-
go szeryfa?
Puścił Neilsona i zaczął klaskać. Tłum poszedł w jego ślady. Dziennikarka
odsunęła mikrofon i spytała szeryfa, czy mógłby powiedzieć widzom, co się wła-
ściwie dzieje.
Neilson nachylił się w stronę mikrofonu:
 Mamy tam szalonego naukowca.  Niezgrabnie wskazał przez ramię na
dom.  Ma chore dziecko i nie dopuszcza do niego lekarzy. Jest potężnie uzbro-
221
jony i niebezpieczny. Wydano nakaz jego aresztowania za uprowadzenie dziecka
i poważną kradzież. Nie ma jednak powodów do paniki, panujemy nad sytuacją.
O Sullivan przecisnął się przez tłum w poszukiwaniu Cathryn. Zastał ją przy
samochodzie z dłonią przyciśniętą do ust Była przerażona.
 Jeśli pan ich nie powstrzyma, to wszystko skończy się tragicznie  powie-
działa.
 Nie mogę interweniować  wyjaśnił O Sullivan.  Już to pani mówiłem,
nim tu przyjechaliśmy. Myślę jednak, że nic się nie stanie, dopóki jest tu prasa
i telewizja. Dzięki temu szeryf nie popełni żadnego głupstwa.
 Chcę się dostać do domu, do Charlesa  oświadczyła Cathryn.  Boję
się, że to mnie może podejrzewać o sprowadzenie policji.
 Oszalała pani?  spytał O Sullivan.  Dom otacza mniej więcej czter-
dziestu uzbrojonych ludzi. To niebezpieczne. Poza tym nie wpuszczą tam pani.
Dla nich byłaby pani kolejnym zakładnikiem. Niech pani postara się być cierpli-
wa. Porozmawiam z Frankiem Neilsonem, spróbuję go przekonać, żeby wezwał
policję stanową.
Detektyw ruszył w stronę wozów patrolowych żałując, że nie został w Bosto-
nie. Gdy zbliżał się do prowizorycznego posterunku dowodzenia, znów usłyszał
przez megafon dudniący głos szeryfa. Padał coraz gęstszy śnieg i ktoś wyraził
wątpliwość, czy szefa w ogóle słychać w domu. Tak czy inaczej, Charles nie od-
powiadał.
O Sullivan podszedł do Neilsona i spytał, czy nie łatwiej byłoby porozumieć
się z Martelem przy użyciu polowego telefonu. Szeryf zastanowił się nad propo-
zycją i choć nie odpowiedział, wsiadł do wozu, odszukał numer Martela i wykręcił
go. Charles odebrał natychmiast.
 Dobra, Martel. Jakie są twoje warunki dotyczące wypuszczenia dzieciaka?
Odpowiedz była zwięzła:
 Możesz iść do diabła, Neilson.  Po czym połączenie zostało przerwane.
 Doskonały pomysł  rzekł sarkastycznie Neilson do O Sullivana, odkła-
dając słuchawkę. Następnie rzucił ze złością:
 Kurwa, jak można negocjować z kimś, kto nie ma żadnych żądań? No,
może mi ktoś na to odpowie?
 Szefie  odezwał się jakiś głos.  Może tak ja z kolesiami spróbowaliby-
śmy się wedrzeć do chałupy?
Ta propozycja przeraziła O Sullivana. Usiłował wymyślić, w jaki sposób na-
mówić Neilsona na wezwanie policji stanowej. Do szeryfa podeszło trzech męż-
czyzn w białych paramilitarnych kurtkach i spodniach.
 Taaa  powiedział jeden z nich, któremu brakowało przednich zębów. 
Obejrzeliśmy sobie tę budę. Z tyłu łatwo będzie dostać się do środka. Przebie-
gniemy od strony szopy, wywalimy kuchenne drzwi i po wszystkim.
Neilson przypomniał sobie tych ludzi. Pracowali w Recycle Ltd.
222
 Jeszcze nie zdecydowałem, co zrobić  odparł.
 A gaz łzawiący?  zasugerował O Sullivan.  To mogłoby wykurzyć
doktorka.
Neilson spojrzał na detektywa gniewnie.
 Słuchaj pan, nie pytałem pana o zdanie. Kłopot polega na tym, że nie ma- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl