[ Pobierz całość w formacie PDF ]

palcach.
Zwaliła się niezgrabnie na coś miękkiego. Tu smród zgnilizny był bez porównania
mocniejszy, wpychał jej żołądek do gardła. Wyciągnęła rękę, wszędzie było ślisko i zimno. Miała
wrażenie, że wpadła do wnętrza częściowo wypatroszonej ryby. Przez deski pierwszego piętra prze-
nikało niespokojne światło. Rozejrzała się, choć Bóg jeden wie, że tego nie chciała. Leżała pośród
szczątków jakiegoś człowieka; ci, którzy żywili się jego ciałem, rozwlekli je dokoła. Chciała wyć.
Instynkt nakazywał jej zedrzeć spódnicę i bluzkę, klejącą się już od tej substancji, ale nie mogła
zostać naga, nie w obecności syna celuloidu.
Przyglądał się jej z góry.
- Teraz już wiesz - powiedział, przegrany.
- To ty...
- Tak, to ciało, które kiedyś zajmowałem. Nazywał się Barberio. Kryminalista, nic
efektownego. Nigdy nie dążył do wielkości.
-A ty?
- Jego rak. Jestem tą jego cząstką, która miała aspiracje, która pragnęła być czymś więcej niż
tylko zwyczajną komórką. Jestem chorobą, która marzy. Nic dziwnego, że kocham kino.
Syn celuloidu, nachylony nad krawędzią rozbitej podłogi, płakał. Teraz, kiedy nie miał już
powodu, by roztaczać filmowe wizje, widać było jego prawdziwe ciało.
Był obrzydliwy - nowotwór utuczony na zaprzepaszczonych emocjach. Obły pasożyt o ciele
niczym surowa wątroba. Na końcu odwłoku na moment uformowały się pofałdowane, bezzębne
usta, które oznajmiły:
- Zamierzam znalezć nowy sposób na zjedzenie twej duszy.
Zwalił się w dół, spadł tuż obok Birdy. Pozbawiony mieniącego się, technikolorowego
płaszcza, był wielkości małego dziecka. Kiedy wysunął czułek, by jej dotknąć, odsunęła się, ale
niewiele miała szans na unik. Nisza była wąska i w części zablokowana czymś, co wyglądało na po-
łamane krzesła i porzucone modlitewniki. Jedynym wyjściem było to, przez które się tu dostała i
które znajdowało się piętnaście stóp wyżej.
Rak ostrożnie dotknął jej stopy. Poczuła mdłości. Nic nie mogła na to poradzić, choć
wstydziła się reagować tak prymitywnie. Skręcało ją jak nigdy dotąd.
- Idz do diabła! - powiedziała, kopiąc go w łeb. Wciąż się jednak zbliżał. Obrzydliwa masa
więziła jej nogi. Kiedy wpełzał na nią, czuła, jak przelewają się jego wnętrzności.
Napór jego masy na brzuch i podbrzusze dostarczył jej niemal seksualnych doznań. Dala się
ponieść ciągowi skojarzeń i przemknęło jej przez myśl odrażające pytanie, czy taki stwór może mieć
także ambicje erotyczne? Coś w natarczywym przekształcaniu się jego macek, dotykających jej
skóry, w delikatnym wnikaniu pod bluzkę, w wyciąganiu się, by sięgnąć do jej warg, mogło kojarzyć
się tylko z pożądaniem. "Niech się zbliży - pomyślała. - Niech się tylko zbliży, skoro musi."
Pozwoliła mu pełznąć, aż cały ułożył się na jej ciele; zwalczyła wszelkie pokusy, by go
zrzucić - a potem zatrzasnęła pułapkę.
Przetoczyła się.
Kiedy ostatnio sprawdzała swoją wagę, ważyła dwieście dwadzieścia pięć funtów, a od tego
czasu zapewne jeszcze przytyła. Przygniotła potwora. Zanim zdołał pojąć, co i dlaczego się dzieje,
już z porów jego skóry zaczął się sączyć obrzydliwy płyn.
Rak podjął walkę, ale nawet wijąc się, nie mógł wylezć spod Birdy. Wbiła weń paznokcie i
zaczęła rozdzierać jego boki, wyrywając całe kawały gąbczastej materii i uwalniając coraz więcej
cieczy. Gniewne wycie przeszło w skowyt, świadczący o bólu. Po krótkiej chwili choroba pełna
marzeń zrezygnowała z walki.
Birdy jeszcze przez jakiś czas leżała nieruchomo. To, co było pod nią, zamarło.
W końcu wstała. Nie sposób było stwierdzić, czy nowotwór jest martwy. Zgodnie z tym, co
wiedziała, nigdy nie był żywą istotą. Poza tym nie zamierzała go znów dotykać. Lepiej już było
zmagać się z samym diabłem niż po raz drugi brać w ręce raka Barberia.
Popatrzyła w górę, na korytarz; była zrozpaczona. Czyż ma tu umrzeć wzorem Barberia? W
chwilę pózniej jednak, kiedy znów spojrzała na przeciwnika, zauważyła za nim kratkę. Póki na
dworze panowała noc, nie było jej widać. Teraz świtało i przez pręty prześlizgiwały się promienie
słońca.
Nachyliła się nad kratką, pchnęła ją mocno i nagle do wnętrza wdarł się dzień. Ciężko było
przecisnąć się przez tak mały otwór, poza tym Birdy wciąż miała wrażenie, że monstrum chwyta ją
za nogi, ale w końcu wydostała się na zewnątrz, mając tylko nieco podrapane piersi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl