[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wciąż lśniły z podniecenia, a miękka skóra szyi była
wciąż podrażniona jego zarostem.
– Ojej – zaśmiała się, najwyraźniej przytłoczona
lekko tym, co właśnie się stało. Nie wyglądała jednak
na zmartwioną czy oburzoną jego lub własnym
zachowaniem.
Dean przyjął jej zachowanie za dobry znak.
Wiedziała, co robi, i świadomie uczestniczyła we
wszystkim.
– O tak, ojej – powtórzył.
Uśmiechnęła się, pocierając dłońmi o nogawki
szortów.
– Wygląda na to, że uratował nas dzwonek,
prawda?
W jej głosie słychać było przebłyski humoru,
a nie żal lub wstyd, które na ogół pojawiały się
po tak namiętnym i spontanicznym akcie. Zwła-
szcza z człowiekiem, którego uważa się za prze-
stępcę.
– Tym razem tak – odpowiedział z aroganckim
uśmiechem.
Wiedział, że wygląda na bardzo pewnego siebie,
ale nie przejmował się tym. Po tym, co się właśnie
między nimi rozegrało, nie było sensu udawać, że nic
do siebie nie czują, że nic więcej się już między nimi
nie zdarzy. O ile będzie to zależało od niego.
Ona też nie miała zamiaru zaprzeczać.
Zaufanie, jakim nieoczekiwanie obdarzyli się na-
wzajem kilka minut temu, doprowadziło ich do
momentu, w którym oboje wiedzieli już, że nie
będzie to zwykły służbowy kontakt, jeszcze jedna
obojętna relacja. Miał zamiar drążyć ten temat,
przynajmniej tak daleko, jak ona mu na to pozwoli.
Wiedział, że jej pragnie – nagiej, gorącej, namiętnej.
Na każdy sposób, w jaki mógłby ją posiąść. Z taką
samą namiętnością, jaka była i jej udziałem.
W bardzo krótkim czasie doprowadziła go do
szaleństwa, którego, jak podejrzewał, nie wyleczy
jedno pójście do łóżka. Perspektywa wolnego tygo-
dnia pozwoli mu nie tylko na lepsze poznanie Jo, ale
i na zorientowanie się, do czego ich znajomość może
prowadzić. Do krótkiego romansu czy też do czegoś
głębszego i dłuższego?
Pod koniec tygodnia obydwoje będą znali od-
powiedź na to pytanie.
– A więc, panno Sommers – powiedział, decydu-
jąc oddać dalsze poczynania w jej zręczne ręce. – Co
teraz robimy?
Rozważała przez chwilę podwójne znaczenie
jego słów, po czym wzruszyła krótko ramionami.
– Jedziemy do San Francisco oczyścić twoje imię.
Uśmiechnął się. Odpowiedziała mu rzeczowo
i praktycznie, ale wciąż widoczne w jej oczach
pożądanie było dla niego wystarczającą rękojmią
dalszego rozwoju tej przedziwnej znajomości.
Po zapakowaniu bagaży do samochodu, wymel-
dowaniu się z hotelu i zakupieniu dwóch dużych
kaw oraz dwóch kanapek w tej samej restauracji,
w której kupili poprzedniego dnia kolację, znaleźli
się z powrotem na autostradzie międzystanowej,
zmierzając przez Oregon do Kalifornii. Według
obliczeń Jo, powinni dojechać na miejsce późnym
popołudniem. Dean nie miał wątpliwości, że uda się
im dojechać na czas, jeśli tylko utrzymają prędkość
stu kilometrów na godzinę, nawet pomimo ciem-
nych, ołowianych chmur grożących deszczem.
Około trzystu kilometrów od Kelso, mniej więcej
w połowie drogi, Dean stwierdził, że Jo bez prob-
lemów prowadzi z nim lekką, przyjacielską pogawęd-
kę, wyraźnie jednak unika mówienia o sobie. Zwła-
szcza jeśli chodzi o szczegóły jej ostatniego snu.
Nie wiedział, co było źródłem jej nocnego koszma-
ru, ale na samą wzmiankę o nim sztywniała i zamyka-
ła się w sobie. Kiedy ośmielił się na tyle, by spytać, kim
był Brian, powiedziała mu tylko, wyraźnie niechęt-
nie, z nutką bólu i poczucia winy w głosie, że był on jej
partnerem, który został śmiertelnie postrzelony pod-
czas próby ujęcia porywacza dziecka.
To była cała historia, jakkolwiek Dean podej-
rzewał, że kryło się za nią o wiele, wiele więcej.
Jednak, jak każdy policjant, który stał się prywat-
nym detektywem, Jo zręcznie zmieniła temat roz-
mowy i skierowała ją na jego skromną osobę.
Wyciągnęła od niego więcej informacji na temat jego
nudnego życia w Seattle niż ktokolwiek inny w ciągu
całego jego życia, ale ponieważ taka rozmowa odcią-
gała jej myśli od koszmaru, nie miał nic przeciwko
temu.
Mieli przed sobą jednak jeszcze wiele godzin
i kilometrów, a on miał dosyć mówienia o sobie i był
ciekaw tej szczupłej, ale twardej kobiety, która ze
ścigania przestępców uczyniła swój chleb powszed-
ni.
Spojrzał w jej stronę, w duchu podziwiając jej
profil na tle ciemnych, burzowych chmur za oknem,
jej długie ciemne rzęsy okalające pełne wyrazu oczy,
mały, pięknie rzeźbiony nos i wysokie, delikatne
kości policzkowe. Przyglądał się jej ustom, ciepłym,
miękkim, pociągającym, które potrafiły być tak
nieziemsko zmysłowe. Kształtu jej twarzy dopełniał
mały podbródek. Jego zarys mówił o uporze i wraż-
liwości, której dowód dała, przytulając się do niego
poprzedniej nocy, po tym jak miała zły sen.
Miała teraz na sobie dżinsy i zapinaną na guziki
bluzę. Kaburę i broń schowała na razie pod fotelem.
Była prawie nieumalowana, włosy zebrała w koński
ogon, ale Dean stwierdził, że woli, kiedy opadają jej
swobodnie na ramiona. Była śliczna, kobieca i stano-
wiła kompletne przeciwieństwo stereotypu twar-
dego detektywa, który pokutował w świadomości
większości ludzi.
Jakby wyczuwając jego spojrzenie, Jo odwróciła
głowę w jego kierunku i uśmiechnęła się.
– Wszystko w porządku?
Po pięciu godzinach drogi, jednym postoju i małej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl