[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przysługę i przejdz się ze mną. Potrzebuję jakiejś odskoczni.
- Jesteś kłamcą, Marku - roześmiała się. - Wiem, o co ci chodzi.
- Nie bÄ…dz tego taka pewna.
Nachylił się nad nią. Przesunęła wzrokiem po jego szerokiej,
muskularnej klatce piersiowej, a potem spojrzała w zielone oczy, w
których migotały podejrzane błyski.
- Nie kuś mnie - dodał. - Wolałbym być z tobą na prywatnej plaży,
ale tymczasem musimy się zadowolić tym, co mamy.
Gina nie wierzyła jego słowom, uległa jednak sile perswazji.
- Dobrze. Chodzmy na krótki spacer. Mark skinął głową i wziął ją za
rękę.
- No to chodzmy.
Pięciominutowy spacer, na jaki liczyła Gina, przerodził się w
półgodzinną przechadzkę. Mark zabawiał ją rozmową, starając się ją
59
R S
zrelaksować i rozluznić. Gina wiedziała, że trzyma ją za rękę tylko dlatego,
żeby jej dodać odwagi. Kiedy dotarli do małej zatoczki, z dala od
plażującego tłumu, Mark zatrzymał się na skraju wody.
- Zostań tu - poprosił, trzymając w uścisku obie jej dłonie. - Patrz na
mnie.
- Jeśli chcesz mnie torturować, to jest dobra metoda.
- Staram się pomóc. Właśnie nadchodzi fala.
Gina wzdrygnęła się gwałtownie, choć stała plecami do oceanu.
- Trzymam ciÄ™. Nie ruszaj siÄ™, niech fala obmyje ci stopy. Patrz na
mnie.
Spojrzała mu w oczy. Jeśli chciał się zemścić, to osiągnął swój cel.
Jednak tym razem Gina rozstrzygnęła wątpliwości na jego korzyść.
Uwierzyła, że naprawdę chce jej pomóc. Tłumaczyła to tym, że Mark nie
tolerował słabości. Nie potrafił tego zrozumieć. Nie miał pojęcia, co ona
przeżywa. Nie wyobrażał sobie nawet, co to dla niej znaczy. Stać na tej
plaży i móc mu w pełni zaufać.
Woda ochlapała jej stopy.
Przymknęła oczy, walcząc z pokusą ucieczki na suchy grunt. Wbiła
stopy w wilgotny piasek. Woda była chłodna. Po kilku sekundach fala
wycofała się i Gina otworzyła oczy.
Mark stał przed nią, mocno trzymając ją za ręce i nie spuszczając z
niej wzroku.
- Udało ci się - usłyszała jego pełen podziwu głos. - Wiem, że to nie
było łatwe.
- Czy mogę już wrócić do hotelu? - spytała.
- Jeden raz nie wystarczy.
Przyciągnął ją do siebie, rozgniatając jej usta pocałunkiem.
60
R S
Nie czuła, kiedy kolejna fala obmyła jej stopy.
ROZDZIAA SIÓDMY
Przez kilka następnych dni Gina była bardzo zajęta.
Odpracowywała teraz każdego dolara, którego płacił jej Mark.
Chodziła z zebrania na zebranie, spędzała też sporo czasu na jachcie,
pracując nad projektem. Mark był bardzo dokładny, sprawdzali więc każdy
szczegół po dwa i trzy razy. Był tak pochłonięty pracą, że tylko raz
obrzucił ją namiętnym spojrzeniem.
Gina była z tego zadowolona. Oboje byli wyczerpani, zarówno
fizycznie, jak i umysłowo. Minęły trzy dni od tego popołudnia, kiedy
zaprowadził ją na sam brzeg oceanu. Teraz, każdego ranka, zabierał ją na
przechadzkę po plaży. Podwijał spodnie, zdejmował buty i kazał jej robić
to samo. Gina przyzwyczaiła się do wody, która obmywała jej stopy.
Przyzwyczaiła się nawet do przebywania pod pokładem jachtu, kiedy
pracowała w małym biurze Marka. Przerażały ją tylko przeprawy na jacht i
powroty na wyspę. Aódz była mała. Gina była tak blisko wody, że
powracały straszne wspomnienia.
Teraz, kiedy już wracali z jachtu na ląd, Mark znów nie dawał jej
spokoju.
- Włóż rękę do wody, Gino.
- Jeszcze nie dzisiaj. - Taką odpowiedz słyszał już trzeci dzień.
Tym razem jego twarz przybrała dobrze jej znany, stanowczy wyraz.
- Już kończymy pracę na wyspie, więc teraz albo nigdy.
- Podoba mi się słowo nigdy". - Gina skrzyżowała ręce na piersi.
61
R S
- Więc możemy nigdy" nie wrócić na brzeg. - Mark skierował łódz
w stronę pełnego morza.
Ciało Giny stężało w napięciu. On chyba żartuje. Nie może jej tego
zrobić.
- Nie rób tego, Marku.
Widząc wyraz paniki na jej twarzy, wyłączył silnik.
- Masz na sobie kamizelkę ratunkową - przypomniał łagodnym
tonem. - To zatoka, a nie pełne morze. Czuwam nad tobą i nie pozwolę,
żeby stało się coś złego. Zaufaj mi.
Nie po raz pierwszy prosił ją o zaufanie. Dla większości ludzi
zanurzenie ręki w wodzie było drobnostką, lecz ci ludzie nigdy nie
widzieli, jak woda pochłania ich rodziców. Gina zdawała sobie jednak
sprawę, że powinna się zmierzyć ze swoim lękiem i nie pozwolić, by nadal
rządził jej życiem. Odetchnęła głęboko i wpatrując się w Marka, by dodać
sobie odwagi, zanurzyła rękę. Udało jej się nawet pomachać dłonią i
rozpryskać wodę.
- Odegram się na tobie - prychnęła. Jednak ta grozba nie brzmiała
szczerze.
- Nie mam wątpliwości - odparł z uśmiechem. Patrzył, jak jej dłoń
rozpryskuje wodę, a kiedy wyjęła rękę, wyglądał na zadowolonego. Nie
pozwolił sobie na uwagę, jak łatwo jej to poszło. Gina doceniła ten fakt.
Mark wiedział, ile ta prosta czynność ją kosztowała.
- Wracamy. - Włączył silnik.
Kiedy znalezli się na lądzie, Mark przelotnie pocałował ją w usta.
- Zwietnie się spisałaś.
Gina czuła się jak dziecko, które dostało dobry stopień w szkole.
Była dumna i zarazem odczuwała ulgę. Nikt przecież nie mógł wiedzieć,
62
R S
co przeżyła tamtego dnia, a teraz z pomocą Marka uczyła się pokonywać
trwogÄ™.
- Nie dałeś mi wyboru.
- Wiem. - Uśmiechnął się. - Mam taki styl działania. Nadal chcesz
się na mnie odegrać?
- Nie wiem jeszcze. - Spojrzała w jego piękne zielone oczy.
- Możesz o tym pomyśleć przy kolacji. Dziś nie ma pracy. Zjemy coś
spokojnie w twoim hotelu i będziemy świętować.
- Zwiętować?
- Zakończenie prac. Nasza oferta jest już gotowa. Należy się nam
trochę przyjemności.
Gina przymknęła oczy, myśląc o przyćmionych światłach, cichej
muzyce i dobrym jedzeniu.
- Niezle siÄ™ zapowiada.
- I będzie dobrze. Odprowadzę cię do hotelu.
- Nie. Chcę się przejść po plaży. Sama. Popatrzył na nią uważnie i
skinął głową.
- Dobrze. Spotkamy siÄ™ za trzy godziny w Portofino.
Pocałowała go w policzek. Była mu wdzięczna za twardą lekcję,
dzięki której zaczęła odzyskiwać tę część siebie, którą utraciła dziewięć lat
temu.
Mark chodził po pokładzie jachtu. Miał na sobie letni jedwabny
garnitur. Wyłączył już komputer i sam wyłączył się z pracy. Teraz
powinien sobie uprzyjemnić czas.
Z GinÄ….
63
R S
Postanowił zaczekać na nią w hotelowym barze i zamówić drinka
zamiast niespokojnie biegać po jachcie. Popłynął motorówką do brzegu i
szybkim krokiem ruszył do hotelu. Słońce właśnie zachodziło.
W drzwiach restauracji powitał go szef sali, Peter.
- Dobry wieczór, panie Beaumont. Czy mogę pomóc wybrać stolik?
- Tak. Dziękuję, Peter. Na dwie osoby. W rogu.
Szef sali zaprowadził go do stolika w odległym kącie restauracji. W
całej sali światła były przyćmione, panowała intymna atmosfera.
- Czy miło spędza pan czas na wyspie, panie Beaumont?
Mark porozmawiał przez chwilę z Peterem, a kiedy ten wręczył mu
kartę win, potrząsnął przecząco głową.
- Dla mnie whisky z lodem. A kiedy pojawi siÄ™ moja towarzyszka -
butelka waszego najlepszego szampana.
- Rozumiem. Zaraz każę podać panu drinka.
Mark rozglądał się po sali, mając nadzieję, że Gina wkrótce
przyjdzie. Nagle zobaczył ją w drzwiach, uderzająco piękną, w białej sukni
z odkrytymi plecami i ramionami i z rozpuszczonymi włosami. Wstał i
zrobił krok do przodu.
Gina podeszła wprost do baru. Stał tam mężczyzna zwrócony tyłem
do sali. Mark cofnął się i oparł o ścianę, uważnie ich obserwując.
Mężczyzna postawił Ginie drinka. Rozmawiali przy barze, dopiero po
chwili odwrócili się w stronę sali.
Na widok tego tajemniczego mężczyzny krew zawrzała Markowi w
żyłach. Znał go. To był John Wheatley, dyrektor naczelny Creekside
[ Pobierz całość w formacie PDF ]