[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żart niebios w stosunku do Griffitha, który poprzysiągł sobie, że
poślubi domatorkę? Bo gdyby teraz miał taką żonę, nie czołgałaby
się obok niego w kierunku obozu najemników, gotowa przypuścić
atak. Domatorka nie zniosłaby nawet myśli o walce i Griffith
znalazłby się sam pośród ciemności.
Z Marianną nie czuł się osamotniony. Miał kobietę, na której
mógł polegać. I polegał na niej.
Starając się ukryć za płytami piaskowca, bo ochrona, jaką dawała
skórzana zbroja, była niewystarczająca, Griffith stanął i rozejrzał
się po okolicy. Najemnicy dobrze wybrali miejsce na obozowisko.
Osłaniał ich zespól skał o kształcie podkowy. Dolan i Lionel
zajmowali miejsce w głębi i pod skalnym okapem. Dziesięć
kroków przed nimi płonął ogień, dookoła którego leżało czterech
owiniętych
derkami mężczyzn. Nie było tam wygodnie, bo grunt pod nimi
opadał, lecz chodziło o to, by maksymalnie ochraniać dziecko.
Jednego mężczyzny brakowało. Czy wyszedł na zwiady? A może
po prostu udał się w krzaki?
Griffith, nie tracąc czujności, obserwował obozowisko.
Przygotował strzałę i naciągnął łuk z gałązki cisu. Czas płynął i
księżyc przesuwał się ku górom, za którymi wkrótce miał zajść.
Nie można było dłużej czekać. Griffith uniósł łuk i wycelował w
jedną z uśpionych postaci.
Strzała poszybowała i zagłębiła się w ciele śpiącego. Najemnik
skonał wydawszy rozdzierający okrzyk. Pozostali odturlali się od
ogniska i zerwali na nogi. Podczas gdy biegli w stronę pobliskiej
kępy drzew, Griffith trafił jeszcze jednego, lecz wypuszczona w
pośpiechu strzała utkwiła w nodze i mężczyzna przeklinając
wyrwał ją i odrzucił.
Griffith zaczekał, aż Marianna zeskoczy ze skały osłaniając
Lionela, a potem popędzi, by zająć następne stanowisko.
Marianna wylądowała na otaczającym skałę piargu, pośliznęła się
i upadła. Z nożem w dłoni sturlała się po zboczu, przerażona
własną niezręcznością i mając nadzieję, że Dolan nic nie usłyszał.
Szalona. Musiałby być zupełnie głuchy. Chwyciwszy nóż w zęby
wyjrzała i stwierdziła, że Dolan nie był głuchy. Zniknął. Lionel
leżał wepchnięty w szczelinę między skałami. Oczy miał szeroko
otwarte. Nikt go nie pilnował. Serce Marianny zaśpiewało.
Jej syn był zdrów, cały i bezpieczny. Nie przypuszczała, że tak
łatwo do niego dotrze.
- Lionel - szepnęła. - Chodz do mamy.
Lecz on tylko wcisnął się głębiej w szczelinę.
- Lionel, proszę. - Marianna rozejrzała się dookoła i nie
spostrzegła nikogo. - Kochanie, to mama. Chodz do mnie,
pójdziemy stąd.
Słyszała jego przyśpieszony oddech i wiedziała, że dla Lionela,
gwałtownie wyrwanego ze snu, jest tylko dalszym ciągiem
koszmaru. Obejrzała się i podpełzła w kierunku syna.
Zanim go jednak dotknęła, inna dłoń chwyciła ją za nadgarstek.
Wynurzyła się z ciemności i pustki. Dolan wyczołgał się z ukrycia
i przycisnął Mariannę do skały.
Milady - powiedział. - Wreszcie nadeszłaś. Co zamierzasz?
- Zabieram Lionela. - Zamierzyła się na niego nożem.
- Nie wymachuj nade mną swoim ostrzem, bo pokażę ci, jak go
użyć - burknął. - Masz konia? Bo bez konia daleko nie umkniesz.
Zaskoczona słowami, które zabrzmiały przychylnie, Marianna
wyjąkała:
- Nie mamm... tak, mam konia. Dwa konie.
- Griffith jest z tobą?
- Tak.
- No, to masz szczęście. - Dolan uniósł Lionela i owinął szczelnie
kocem, a potem poprowadził Mariannę w stronę okapu. Rozejrzał
się wokół: - Idz pochylona, dopóki nie dojdziesz do zbocza. A
potem, aż się oddalisz. Jedz do zamku Wenthoyena, bo zdaje się,
że te rzezimieszki nie są już na jego usługach. To zdrajcy. Szukają
sposobu, by się wzbogacić. Chcą sprzedać chłopaka jego
dziadkowi. Teraz... - usłyszeli wrzaski - twój Griffith ma
następnego. Biegnij!
Podał Mariannie Lionela, ale ona spytała:
- Mogę ci zaufać? Jesteś jednym z nich.
- Nie bądz skończoną idiotką. Jak ci się zdaje, kto, u diabła,
troszczył się o chłopaka? Musiałem się do nich przyłączyć, bo
inaczej nie pozwoliliby mi zająć się nim.
Marianna spojrzała na przybrudzoną twarz Dolana i uwierzyła
mu.
Dolan domyślił się tego. Popchnął ją i rozkazał:
- Biegnij!
Ruszyła przed siebie i Dolan osłaniał ją, gdy mknęła ku kępie
drzew. Usłyszała krzyk Griffitha, a potem ponaglanie Dolana:
- Biegnij. Nie oglądaj się!
Marianna zatrzymała się gwałtownie i Dolan wpadł na nią.
- Biegnij! - powtórzył, ale ona nie była w stanie.
Nie zważając na bezcenny skarb, spoczywający w jej ramionach,
rozejrzała się. Musiała wiedzieć. Zobaczyła ich poprzez gałęzie.
Stali twarzą w twarz, oblani światłem księżyca.
Griffith i Harbottje.
Harbottle trzymał w dłoni jedną ze służących do pojedynku
szabel, którymi Griffith tak pogardzał.
Griffith miał młot.
- O Boże - szepnęła Marianna. - Harbottle zabije go.
- Nie bądz taka pewna, milady. - Lecz zwykła buta opuściła
Dolana.
Stojący na polanie Harbottle jaśniał zdrowiem, urodą i pewnością
zwycięstwa. Griffith sprawiał wrażenie ogromnego i powolnego,
jak niedzwiedz lub inna bestia, zbyt ciężka, by wykazać się
zwinnością i Sprytem.
Pośród drzew rozległ się nagle okrzyk:
- Na nich!
Lecz do kogo był skierowany?
Dolan szarpnął Mariannę za rękaw.
- Milady, musimy uciekać. Pozostali najemnicy zaraz tu będą.
Znajdą nas... - rozejrzał się zaintrygowany - ...jeżeli zechcą.
Srebrzyste ostrze przecięło powietrze, zbliżając się do twarzy
Griffitha. Griffith uskoczył - czy wystarczająco daleko? Marianna
zdławiła krzyk i zebrała siły oczekując widoku krwi.
Nic. Nawet Harbottle zmarszczył brwi. W mgnieniu oka Griffith
przeistoczył się z ociężałego zwierza w zręcznego szermierza.
Zamierzył się młotem w kierunku ramienia Harbottle a, lecz
chybił.
Wśród drzew rozległy się ochrypłe śmiechy.
Griffith przesunął się ku urwisku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]