[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wniosek, że na wyczerpujących nerwowo, odpowiedzialnych stanowiskach nie można
zatrudniać ludzi z kompleksami. Uważaj, Lucek, żebyś nie awansował.
- Odczep się. Kapitanie, od chwili kiedy dyrektor Cezetu powiedział nam o
zniknięciu Wolskiego, mamy obstawione wszystkie dworce i lotnisko. Nasi ludzie mają jego
fotografię. Bardzo wątpię, żeby udało mu się wymknąć z Warszawy. Od wczorajszego
wieczoru zwracają również uwagę na zabandażowane głowy. Przecież to nie jest rutynowany
przestępca, więc...
- Skąd wiecie? - przerwał mu Szczęsny. - Właściwie, co my o nim wiemy?
Niezmiernie mało. Męczę wszystkich moich znajomych z II Armii, ale jak dotąd żaden o
naszym Wolskim nie słyszał.
- Prócz Witeckiego - mruknął Metelski i parsknął śmiechem. Szczęsny uśmiechnął się
również. Pasja sierżanta Witeckiego do mundurów i odznak była znana. Gdy kogoś poznawał,
pierwsze jego pytanie brzmiało: - Służył pan w wojsku? - a kiedy tamten przeczył, Witecki
oglądał go z ironicznym przymrużeniem oczu, po czym kiwał głową z wyrazną pogardą.
- Witecki mógł go naprawdę widzieć kiedyś w mundurze, a wiecie, że ma wyjątkową
pamięć do twarzy. Nie mamy wprawdzie książeczki wojskowej Wolskiego, ale w spisie
oficerów taki człowiek figuruje, a rysopis i wiek się zgadza.
- Nie mają fotografii? - zdziwił się Metelski.- Mieli i gdzieś tam zapodziali. Obiecali
mi, że poszukają.
- Witecki był w II Armii? - spytał Kręglewski ze zdziwieniem. - Nie wiedziałem. Ja
też mam paru znajomych stamtąd, to popytam.
Inspektor Antoni Bielecki, tęgawy mężczyzna o chmurnej, wielkiej twarzy z małymi
oczkami słonia, przyjął Białego Kapitana z widocznym przymusem. Bez słowa wskazał mu
krzesło, sam zajął miejsce za biurkiem, splótł ręce na rozłożonych papierach i czekał na
pytania. Na ustach miał grymas zniecierpliwienia.
- Czy badając magazyn, natrafił pan na jakieś nadużycia? - spytał Szczęsny, wahając
się, czy zdjąć marynarkę, bo inspektor mimo okropnego upału miał na sobie wełniane ubranie
i krawat.
Bielecki wzruszył ramionami.
- Pewnie! - parsknął niemal gniewnie. - Dziecko by natrafiło, gdyby się tym zajęło.
Czterdzieści sześć fałszywych kwitów plus czterdziesty siódmy z ubiegłego poniedziałku,
wystawiony przez jakiegoś faceta, który miał dostęp do druków i pieczątek.
- Na kafle piecowe, tak?
- Na kafle. Skąd pan wie? - spytał podejrzliwie.
- Mniejsza o to. A w samym Centralnym Zarządzie?
- Nie wiem jeszcze - odparł inspektor wymijająco. - Jestem tam zbyt krótko.
- Dlaczego właściwie przerzucono inspektora Nowaka do Zakładów Garbarskich?
- Niech pan spyta Okołowicza - mruknął Bielecki opryskliwie. Dłubał w zębach
wypaloną zapałką i od czasu do czasu spluwał. Szczęsny pohamował raptowny przypływ
irytacji.
- Do rzeczy, inspektorze! - rzekł ostro. - Nie rozmawiamy prywatnie.
W oczach tamtego uchwycił błysk złości.
- Dlaczego go przerzucono? - powtórzył, pochylając się w stronę kapitana i nieomal
leżąc tłustym brzuchem na dokumentach. - Co panu Nowak powiedział na ten temat?
- A jak pan przypuszcza? Inspektorze, nie bawmy się w ciuciubabkę. Okołowicz,
kierując pana do Centralnego Zarządu, musiał mieć w tym jakąś istotną rację. To był mądry
człowiek i spostrzegawczy.
Bielecki wzruszył ramionami.
- Przecież pan go nie znał, więc skąd to przekonanie o mądrości i spostrzegawczości?
- Ach, jak pan nie znosi Nowaka! - uśmiechnął się Biały Kapitan. - Czy na dnie tego
uczucia nie leży przypadkiem zazdrość o powodzenie młodszego kolegi?
Bielecki poczerwieniał gwałtownie. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się, dłubiąc
zaciekle w zębach. Szczęsny zrozumiał, że trafił w sedno.
- Gówniarz - mruknął inspektor. - Nie mogę na niego patrzeć. Powiedział panu z
pewnością, że w Zakładach Garbarskich czeka go trudniejsza, odpowiedzialna robota. Taki
wybitny inspektor jak on może zrobić karierę. Teraz.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
Ale Bielecki, jak by nie słysząc pytania, mruczał dalej, utkwiwszy nieruchomy wzrok
gdzieś w rogu szafy.
- Różyczka to wariat. Nowak był drugim zastępcą Okołowicza. Ale stary coś zwąchał
przed śmiercią. W zeszłym tygodniu przyszedł do mnie - ech, u diabła, nic mnie to wszystko
już nie obchodzi.
- Niech pan mówi dalej. Co powiedział Okołowicz, gdy przyszedł do pana?
- Nic.
- Na pewno nic?
- Mógłbym panu dać mniej przyzwoitą odpowiedz, ale już mi pan zwrócił uwagę, że
nie rozmawiamy prywatnie.
Szczęsny roześmiał się.
- Jest pan mimo wszystko sympatyczny, inspektorze - rzekł z rozbawieniem. - Szkoda,
że nie chce pan mi ułatwić pracy.
Twarz Bieleckiego ściągnął jakiś grymas.
A pan chce mnie jej pozbawić - powiedział cicho. - Gdybym ja był sam, może bym z
panem inaczej, szczerzej. Ale ja mam dwoje dzieciaków... no, idzże pan już! - wstał nagle.
Miał teraz bardzo zmęczone oczy starszego, zmordowanego życiem człowieka. - To jest jedna
wielka sitwa - mruknął, przecierając czoło. - Zresztą ja jeszcze nic nie wiem. Może potem. To
bardzo prosta rzecz, unieszkodliwić niewygodnego człowieka. Prosta i nieodwracalna,
kapitanie! Wyjdę z panem, bo... - urwał. Do drzwi ktoś mocno zapukał. - Proszę! -
wykrzyknął z niezadowoleniem.
We drzwiach ukazał się dyrektor Lewiecki. Już sam widok jego zdenerwowanej,
wzburzonej twarzy wskazywał, że zaszło coś niespodziewanego.
- Wrócił? - mimo woli zapytał Szczęsny.
- Kto? - Lewiecki spojrzał na oficera ze zdziwieniem - ach, pan pewnie myśli o
Wolskim? Nie, o ile wiem, to nie. Inspektorze, dowiedziałem się dziś rano o tych
skandalicznych historiach w magazynie!
- Szkoda, że dopiero dziś - mruknął zgryzliwie starszy pan.
- Mój Boże... - Lewiecki opadł na krzesło i wyciągnął papierośnicę. - Przecież ja nie
mogę być wszędzie i o wszystkim wiedzieć. Od takich spraw jest mój zastępca, dyrektor
administracyjny, od tego są jego pracownicy, komendant straży, szef magazynów i kto tam
jeszcze. Miałem telefon od sekretarki w czasie konferencji w ministerstwie, wyrwałem się
jakoś i zaraz pojechałem do biura. Wywaliłem gościa z miejsca, no i nie mam magazyniera.
Cholera z tym wszystkim!
Zapalił papierosa i głęboko wciągnął dym w płuca.
- Niedobrze być dyrektorem - uśmiechnął się do Szczęsnego. - Ciągle jakieś potworne
kłopoty. Dziś przyjechali czescy przemysłowcy, a ja nie mam tych zaginionych umów i
musiałem się wykręcać jak piskorz. Kapitanie, co z Wolskim? - spytał niespokojnie. - Nie
macie żadnej wiadomości?
- Na razie nie.
- Co się z tym chłopem stało!... - przerwał, powściągając z wysiłkiem ziewanie. -
Przepraszam, nie wyspałem się. Z winy pańskich kolegów, kapitanie. Wyciągnęli mnie w
nocy z łóżka. Zresztą mieli rację. No, co mam teraz zrobić? Wyrzucić połowę urzędników?
Jutro z sekretarzemzwołujemy masówkę. Przejedziemy im się tak po głowach, że się długo
nie pozbierają. Czy pan wie - zwrócił się do Szczęsnego - że mój gabinet i lokal organizacji
partyjnej to były jedyne dwa pokoje w biurze, gdzie panował porządek, pieczątki były
schowane i szafy zamknięte?
- Nic dziwnego, że znalazłem czterdzieści siedem fałszywych kwitów w magazynie -
rzekł Bielecki z ironicznym uśmiechem. - Kto pilnuje w nocy biura?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]