[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Bo księży. Jakiś niski głos w pobliżu kolan księdza odezwał się:
- Ten stary to wariat. Nie ma sensu się go pytać. - Czy to ty, Katarzyno?
Właściwie nie wierzę, że to ty. Ot, tak się tylko pytam. - No, ja mam na co się skarżyć
- mówił dalej głos. - Człowiek musi bronić swego honoru. Zgodzicie się z tym,
prawda?
- Nie znam się na honorze. - Byłem w barze, kiedy nagle ten człowiek, o
którym wam mówię, podchodzi do mnie i mówi:  Twoja matka to kurwa . Nic nie
mogłem mu zrobić, bo miał broń. Musiałem cierpliwie czekać. Wychlał zbyt wiele
piwa - wiedziałem, że tak będzie - i kiedy zataczając się wyszedł, poszedłem za nim.
Miałem butelkę, rozbiłem ją o mur. Rozumiecie? Nie miałem przecież pistoletu ze
sobą. Jego rodzina ma protekcję u naczelnika, inaczej nie siedziałbym tutaj. - To
straszna rzecz zabić człowieka. - Mówicie jak ksiądz. - To wina księży - odezwał się
starzec. - Macie rację. - O co jemu chodzi?
- A cóż to ma za znaczenie, o co chodzi takiemu staruchowi? Chcę teraz wam
opowiedzieć co innego...
Jakiś kobiecy głos powiedział:
- Zabrali mu dziecko. - Dlaczego?
- Bo było bękartem. Postąpili całkiem legalnie. Na słowo  bękart serce zabiło
mu boleśnie, jak człowiekowi zakochanemu, gdy ktoś obcy wymieni kwiat, którego
nazwa jest także imieniem kobiety. Bękart... Słowo to napełniło go smutnym
poczuciem szczęścia. Zbliżyło do niego jego własne dziecko. Widział, jak mała stoi
pod drzewem koło śmietnika, bez opieki. Powtórzył:  Bękart - jak gdyby wymawiał
jej imię: z obojętnością, którą maskował czułość. - Mówili, że nie nadawał się na
ojca. Ale gdy księża uciekli, musiała wrócić do niego. Bo gdzież by się podziała? -
Wyglądało to na szczęśliwe zakończenie, ale kobieta dodała: - Oczywiście
nienawidziła go. Księża ją przecież wychowali. Mógł sobie wyobrazić małe,
zaciśnięte usta dobrze wychowanej mieszczki. Co ona tu robiła?
- Za co jest w więzieniu?
- Za to, że miał krucyfiks. Z wiadra śmierdziało coraz silniej. Noc stała wokół
nich jak ściana, przez którą nie przenikał najmniejszy powiew. Słyszał, jak ktoś
oddawał mocz, bębniąc po blaszanych brzegach wiadra. - Nie mieli prawa -
powiedział. - Oczywiście, że zrobili słusznie. To był śmiertelny grzech. - Nie mieli
prawa uczyć jej, żeby go nienawidziła. - Oni wiedzieli, do czego mają prawo. - Jeśli
zrobili taką rzecz, byli złymi księżmi. Grzech należał do przeszłości. Ich
obowiązkiem było uczyć... no, miłości. - Wy nie wiecie, co jest słuszne. Księża
wiedzą. Po chwili wahania powiedział bardzo wyraznie:
- Ja jestem księdzem. To był chyba koniec. Nie trzeba było już dłużej mieć
nadziei. Dziesięcioletnie polowanie wreszcie było skończone. Wokół niego zapadło
milczenie. To miejsce było jak świat: przepełnione żądzą, zbrodnią i nieszczęśliwą
miłością, biło smrodem w niebo. Ale zrozumiał, że mimo wszystko można było
znalezć tutaj spokój, jeśli wiedziało się na pewno, że zostało mało czasu. - Wy,
księdzem? - spytała wreszcie kobieta. - Tak. - Czy oni wiedzą?
- Jeszcze nie. Mógł wyczuć rękę macającą jego rękaw. Jakiś głos powiedział:
- Ksiądz nie powinien był nam tego mówić. Tu rozmaici ludzie siedzą.
Mordercy...
Głos, który opisał mu swoją zbrodnię rzekł:
- Nie macie prawa mnie znieważać. Dlatego, że zabiłem człowieka, to nie
znaczy... - Zaczęto wszędzie szeptać. Głos mówił dalej z goryczą: - Nie jestem
donosicielem tylko dlatego, że kiedyś jakiś człowiek mi powiedział:  Twoja matka
jest kurwą ...
Ksiądz przerwał mu:
- Nie ma potrzeby, żeby ktoś doniósł o mnie. To byłby grzech. Jak się
rozjaśni, sami mnie poznają. - Zastrzelą księdza - powiedziała kobieta. - Tak. - Czy
ksiądz się boi?
- Tak. Oczywiście. Nowy głos odezwał się z kąta, z którego dochodziły
przedtem odgłosy rozkoszy:
- Mężczyzna nie boi się takiej rzeczy - mówił twardym i upartym tonem. -
Nie? - spytał ksiądz. - Odrobina bólu. Cóż myślicie? I tak to musi kiedyś przyjść. -
Wszystko jedno - rzekł ksiądz. - Ja się boję. - Ból zęba jest gorszy. - Nie możemy
wszyscy być mężni. - Wy, wierzący, jesteście wszyscy tacy sami - powiedział głos
pogardliwie. - Chrześcijaństwo robi z was tchórzy. - Tak. Może macie rację. Otóż
widzicie, ja jestem złym księdzem i złym człowiekiem. Umrzeć w stanie grzechu
ciężkiego - zaśmiał się z zażenowaniem - to zmusza człowieka do myślenia. - Proszę,
zupełnie to samo, co powiedziałem. Wiara w Boga robi z ludzi tchórzy. - W głosie
brzmiał odcień triumfu, jak gdyby coś udowodnił. - A więc? - spytał ksiądz. - Lepiej
nie wierzyć... i być dzielnym mężczyzną. - Aha... rozumiem. Oczywiście, gdybyśmy
wierzyli, że gubernator albo Jefe nie istnieją, jeśli moglibyśmy się umówić, że to
więzienie wcale nie jest więzieniem, tylko ogrodem, jacy moglibyśmy być wtedy
dzielni!
- No, to byłaby po prostu głupota. - Ale gdybyśmy stwierdzili, że więzienie
jest więzieniem, a gubernator, tam na rynku, istnieje bez żadnych wątpliwości, no,
wtedy niewiele znaczyłoby, że byliśmy dzielni przez godzinę czy dwie. - Nikt nie
mógłby twierdzić, że to więzienie nie jest więzieniem. - Nie? Tak uważacie? Widać,
że nie słuchacie tego, co mówią politycy. - Nogi bolały go bardzo. Zdrętwiały mu
stopy, ale nie mógł rozprężyć muskułów, żeby im ulżyć. Nie było jeszcze północy.
Godziny ciemności przed nim wyciągały się w nieskończoność. Kobieta nagle
powiedziała:
- Pomyślcie tylko. Mamy męczennika tutaj...
Ksiądz zachichotał, nie mógł się powstrzymać. - Nie wydaje mi się, żeby
męczennicy byli tacy jak ja. - Nagle spoważniał, bo przypomniały mu się słowa
Marii... Nie należy ośmieszać Kościoła. Powiedział więc: - Męczennicy to ludzie
święci. Nie należy myśleć, że ponieważ ktoś umiera, to od razu... nie. Mówię wam, że
jestem w stanie grzechu śmiertelnego. Zrobiłem rzeczy, o których nie mógłbym wam
tutaj mówić. Mógłbym tylko wyszeptać je w konfensjonale. - Wszyscy słuchali
uważnie tego, co mówił, jak gdyby zwracał się do nich w kościele. Zastanawiał się,
gdzie też mógł siedzieć nieunikniony Judasz, ale nie czuł obecności Judasza, tak jak
czuł ją wtedy w leśnym szałasie. Poczuł jakąś ogromną i nie dającą się wyjaśnić
miłość do mieszkańców tego więzienia. Przyszło mu na myśl zdanie:  Bóg tak
umiłował świat...  Mówił dalej: - Moje dzieci, nigdy nie powinniście myśleć, że
święci męczennicy są podobni do mnie. Wy macie dla mnie nazwę. Och, słyszałem ją
od was już przedtem. Nazwaliście mnie księdzem - pijaczyną. Jestem tu teraz dlatego,
że znaleziono u mnie w kieszeni butelkę wódki. - Usiłował ruszyć stopami. Skurcz
minął, były teraz martwe, bez czucia. Ach, niech tak zostaną. Nie będzie ich musiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl