[ Pobierz całość w formacie PDF ]

literalnie całymi dniami. Po kilka godzin spędzaliśmy na ogromnej łodzi,
sterując po psarskim stawie, reszta dnia spływała na podjeżdżaniu grzywaczy.
Zabijałem kaczki, szpaki etc. Pędzę życie dzikie i wolne. Zanurzam się w falach
przyrody i wychodzę nienasycony. Nienasycenie to tłomaczy się upadkiem dobroci
mojej i litości. Tę tkliwą naturę, ten rzut oka szeroki, obejmujący wszystkie
twory i przedstawiciele natury, tę litość gorącą i kochającą, zjawiającą się
zawsze, gdy którekolwiek z niemowląt natury pada pod ciosem siepacza-człowieka,
zastępuje mordercza chęć i pragnienie krwi. To znaczy nienasycenie, to znaczy
namiętność owa myśliwska. Czuję i dziś uderzenie pulsów, uderzenie serca
ostatnie zabitej
SIERADOWICE, 1885
235
istoty. Boże mój  to wszystko idzie jeść. Kaczka zjada robaka, kaczkę zabija i
zjada człowiek. Ruch ten powtarza się w nieskończoność. Przedmioty konsumpcji
wyczerpują się i wyczerpują  co będzie, gdy się wyczerpie wszystko i zostanie
sam pan świata? O, walko, walko straszna, walko przerażająca  straszną będzie
twoja agonia! "
Skończyłem Za króla Olbrachta. Będę czytał Jeża. Będę czytał dużo jego powieści.
Czytałem przecudną komedią Zalewskiego pt. Złe ziarno. * Czasu mam za mało na
bliższe zastanowienie się nad tymi dwoma rzeczami. Uzupełnię to w liście do
Machajskiego, który na list mój odpowiedział nareszcie. Zakochał się [w] Mańci.
Jest w epoce Byrona czytania, na świat wyrzekania, Słowackiego cytowania,
lamentów głoszenia, rąk konwulsyjnie wyginania i innych romantycznych praktyk
wykonywania. Znamy to, znamy. Rok temu myśmy coś podobnego płodzili.  Każdy
swoją kolej ma"  jak śpiewała pani Drzażdżyńska... Helena nie pisze  niech nie
pisze! Pisała za to matka i Szczukin. Helenę znudziła moja korespondencja. Ha 
 każdy swoją kolej ma"...
Dziś byłem, z Władziem naturalnie, w Jadownikach. Lecieliśmy jego czwórką jak
utrapieńcy. Sam powoził; olbrzymie błoto, owa glina historyczna po deszczu
sformowała kompletny barszcz burakowy. Otóż w taki barszcz, a co gorsza, na
płot, wywróciliśmy [się]. Podarłem ubranie, skaleczyłem rękę, ubłociłem się jak
Marchwieka *  i przelotnie tylko widziałem Antosłę. Stary p. Komarnicki bajał,
synaszkowie jego opowiadali mi brednie, jadłem gomółki  ł zły jestem.
Za to, wróciwszy, otrzymałem niespodziankę, którą długo pamiętać będę. Oto po
herbacie, gdy się wszyscy wynieśli, zawiązałem rozmowę z p. Zaleską. Z tematu na
temat, z tematu na temat zeszliśmy aż do Ochorowicza i ... Buckle'a.
DZIENNIKI, TOMIK VI
Zachwycaliśmy się na spółkę Ochorowiczem. Ja opowiadałem o stosunku jego do
matki, w jaki wtajemniczył mię Bem, o stosunku, który był takim, jak stosunek
Słowackiego do matki. Mówiliśmy o filozofii i religii, o poezji i polityce.
Wszędzie spotykałem w rozumowaniu tej kobiety  logikę czystą jak kryształ.
Chciałbym umieć tak mówić! Chciałbym mieć kogoś takiego, komu bym powierzył me
myśli, chciałbym  o, cóż bym dał za to  mieć taką matkę! Wypowiedzieć całą
głębię duszy, niewiarę i poezją, całą tę plątaninę myśli, ten chaos wierzeń, ten
wir uczuć i porywów. Chciałbym mieć matkę, która by przegadała ze mną tak
wieczór. Oto  w tej chwili snuje mi się w myśli marzenie: wieczór  ja u nóg
matczynych opowiadam historią mych myśli... Ha  mnie tylko wolno marzyć i śnić
zawsze i zawsze. Och  ale czemuż nie mogę ucałować kolan t1
10 VIII (poniedziałek).
Wczoraj byliśmy na Sw. Krzyżu. Władzio rano pojechał do Jadownik i zabrał
tamtejszą młodzież. Ja, Nikłaś i Emil pojechaliśmy czwórką do Słupi. Zjechawszy
się w owej mieścinie, wypiliśmy, co się dało. Ja wsiadłem na konia. Kornarniccy
i Władzio przybyli także konno. Sformowaliśmy więc czwórkę jezdzców konnych.
JadÄ…c pc«:
kwartet. Las wciągał w siebie dawno nie słyszane ,Z dymem..." Przybywszy na
miejsce i obejrzawszy po raz chyba dwudziesty wszystkie tajemnice  zaczęliśmy
pić. W lesie, pomimo deszczu, paliliśmy ognisko i ciągnęli jedne po drugiej
butelki. Dobrze już pijani wdrapaliśmy się na wieżę. Wiatr mało mię nie
zdmuchnął z tej wysokości  byłem pijany. Byłem pijany do tego stopnia, że nie
poznałem panny Zofii Kosmowskiej, która stała ode mnie o dwa kroki i patrzyła z
uśmiechem na moją ciekawą zapewne w owej chwili fizys.
autografie wyraz nie dokończony.
SlERADÓWiCE, 1885
237
Spotkać Zosię, Zosię Kosmowską na wieży i nie ukłonić się  trzeba być mną na
to! Trzeba na to być pijanym tak, by przykładać lunetę do oczu stroną, która
oddala, i nie dać sobie nikomu jej odebrać lub wytłomaczyć. Kazali mi deklamować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl