[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było nazwiska. To jakby ów rok wszystek - 1863 - ostrzem strzaskanego pałasza czy złama-
63
nego bagneta na niemym murze, dla nikogo, te słowa wypisał. Obok tego oświadczenia, które
się stało osnową pewnej krwawej tragedii, co całkowity brulion za całe czterdzieści groszy
wypełniła sobą od deski do deski - widniały wydrapane na murze nazwiska: Stefan %7łerom-
ski, uczeń klasy drugiej - a niżej, tuż pod tamtym: Jan Strożecki, uczeń klasy drugiej . O ile
ów, z roku 1863, zanadto pilnie swe nazwisko zataił, o tyle mydwaj, uczniowie klasy drugiej,
czyniliśmy wówczas dla uwiecznienia naszych, co się tylko dato, co było w naszej mocy. Jan
Strożecki i pózniej czynił, co się tylko dało, co było w jego mocy: w najsroższy Sybir na wy-
trwaną z moskiewskim caratem chodził bez trwogi, a potem, po latach walki, we Francji,
godnie, jak przystało na towarzysza naszej ławy w kieleckiej szkole, zginął ratując tonącego
człowieka. Ale - o Janku! - jeśli siostry zakonne na któreś Godne Zwięta odmalują kapliczkę
bożą u podnóża Aysicy na leśnym skraju, i twoje jedyne epitaphium, i ślad mej glorii, naj-
większego poety między Aysicą i Radostową Górą, wniwecz pójdzie, w nieme i martwe wap-
no się zamieni, tak samo jako chwała rycerza w dole. Tylko konwalie i poziomki nię zapomną
o wolnych duszach rycerzy. Dookoła starej kaplicy w trawach bujnych woniejąc, pchać się
będą, jak zawsze na wiosnę, ku drzwiom roztworzonym, przechylać owoc rubinowy i kwiaty
białe poza próg spróchniały, jakby w zbożnym zamiarze, by bojownikom, zapomnianym
przez ludzi, oddać zapach swój, tymian pozgonny.
Zdobywanie przestrzeni za dni młodości za pośrednictwem mocy mięśniowej, która tak bez
wysiłku dawała sobie radę z odległościami, wycisnęło swój obraz niezatarty na pojmowaniu,
a raczej na uprzytomnianiu sobie wszelkich wymiarów. Miarą przestrzeni była i jest dla mnie
odległość różnych miejsc w tamtych stronach. Dwie wiorsty - to polna droga z Ciekot do
Wilkowa, trzy wiorsty - to gościniec z Krajna do Górna, trzy mile - to linia prosta z Kielc do
Zwiętej Katarzyny. Każda trudna, duża i ciężka praca jakiejkolwiek natury, literacka, biblio-
teczna czy inna, obrazowo i porównawczo mierzy się w mej wyobrazni, w mej sile mięśnio-
wej i nerwowej na wysokość góry Radostowej. Jestem oto u jej podnóża, w Leszczynach, w
Mąchocicach, w Bęczkowie - jestem na pierwszym garbie, na drugim, na trzecim - jestem
niedaleko wierzchołka - jestem na szczycie! Widzę już mój kres i mój cel: rodzinny dom!
Schodzę z rozmachem w dół. Otom już u granicy naszych pól.
Widzę drzwi, przekraczam próg... Upadam po trudzie na cichy i radosny spoczynek...
Jak ja, tak samo wszyscy dawni ludzie, którzy niegdyś wdzierali się na te góry i przemierzali
wielkie lasy, poili się tym samym jedlanym szumem, ten sam zapach wciągali nozdrzami i
tym samym czystym powietrzem napełniali płuca. Pierwszy, co wtargnął z oszczepem-li czy z
siekierą brązową w dłoni, z południa od strony Wiślan czy z północy od strony Mazowszam
przyszedł przed czasami, które ima i swoimi sposoby utrwala dla potomnych plotka człowie-
cza - drżał pewnie w sobie patrząc struchlałymi oczyma w puszczę Aysicy. Widział bowiem
wokół siebie drzewa srogie, zwartym ostępem stojące, wyniosłe, borem niedosięgłym dla
szybkolotnego spojrzenia wyległe w dal milami. Lękliwa cześć napełniała jego duszę, gdy
mierzył nieznane i niewidziane, grube, obłe, potężne pnie, podarte od przepęknięć i okapane
obarami żywicy, na sto łokci wybiegające pod niebo. Krzywymi pazurami korzeni wszcze-
pione między omszałe, sterczące i nawalone skrzyżale, między rumowie, które zwietrzały
kwarzec górski wytwarza - spłaszczonymi koronami chwiejące się za wiatrem tam i sam -
obwieszone ciemnozielonymi wieńcami igieł ulistwienia -obarczone licznymi ramionami
spławów potężnych - pachnące balsamicznym olejem w nasionach zawartym - śpiewały przed
nim własny poszum swój, puszczańskie wzdychanie, niemowny śpiew, który wszystko ludz-
kie zna i wspomina. Z ciemnej lasu głębiny szedł na jego duszę, nastawał i napastował głos
dawien-dawny, nieodmienny, głęboki - wysoki, ostrzeżenie i napomnienie, śmiech i płacz,
duma zamierająca w pustce głuchej. A skoro zamierała nuta lasowa, wyrywało się z puszczy
wycie wilka albo hukanie pochutliwe puchacza i przejmowało serce człowieka straszną bo-
jaznią.
64
Przychodzień ów tajnią czucia korzył się przed niemymi wielkodrzewami. Chciał zrozumieć
wygłos ich, jakoby zagmatwany i zamazany bełkot niemowy - ażeby w nim znalezć odpo-
wiedz na niepewność, tajemniczość i kruchość żywota.
Lecz w brzmieniu tym, podnoszącym się z milczenia i odchodzącym w milczenie, wiała nań
tylko wiadomość o śmierci nagłej a niespodziewanej. Toteż w trwodze swej wierzył, że w
boru tym tai się, kryje i oddycha wiatrem śpiewnym duch wszystkomogący, Zwist-Poświst,
bożyszcze śmierci.
Przyjacielem mi był za dni młodości tamten pierwszy przychodzień. Lubiłem marzyć, jako się
skrada tymi samymi co ja zaroślami, wądołami, w których te same biegną potoki, łaskawością
pagórków i niziną mokrych smugów, ażeby polować na bobry brunatne, co na brzegach na-
szej czarnej rzeki kuliste swe chaty, żeromiona budowały - na puszyste, kasztanowate, wy-
smukłe i gibkie leśne kuny, których cenne skórki były rodzajem pieniądza - dziesięć na
grzywnę - środkiem wymiennym - na niedzwiedzia i wilka, na jelenia i srogiego dzika, co
dziesiątkowi kundlów dawał radę, gdy go stanowiły w oparzelisku - na chytrego lisa, na krę-
pego leniwca, czyściocha i ospalca borsuka i na sępa siadującego w widłach największego
drzewa w Aysicy. Lubiłem marzyć, jak z kopami skór kunich na ramieniu przemyka się le-
śnymi ścieżkami, które sam jeden zna, ku Tarżkowi u brzegu rzeczki Zwiśliny, na skraju la-
sów, gdzie już do puszczy docierają z dawna karczowane jednolite pola sandomierskiej uro-
dzajnej gliny. Tam to na targowisku starodawnym, jak pamięć ludzka zasięgnie, myśliwce i
kłusowniki, ludzie leśni, ludzie dzicy, ludzie waleczni spotykali się z ludzmi z polan i równin
pustych, z pól i niw, którzy siali żytnie i pszenne ziarno, mełli mąkę i umieli szczepić na
dziczkach owoc smakowity. W zamian za skóry kunie, borsucze i niedzwiedzie, za wilczury i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]