[ Pobierz całość w formacie PDF ]
* Czwarta trzydzieści! Któż to dzwoni o tak nieludzkiej godzinie?
Pani Hopple uniosła się do pozycji siedzącej.
* Ten stary zegar nad kominkiem pokazuje piątą dwadzieścia pięd. To znaczy, że znowu była przerwa w
dostawie prądu.
Jej małżonek odkaszlnął i podniósł słuchawkę: *Tak?
* Witam, panie Hopple. Tu mówi Bobbie Wynkopp. Proszę wybaczyd, że dzwonię tak wcześnie, ale sam
pan powiedział, że jeżeli cokolwiek zobaczę...
* Tak, tak, Bobbie. O co chodzi?
* Chciałem spytad... to wypalone miejsce na łące, które pan widział... jakich było rozmiarów?
* Bo ja wiem... Na ile mogłem to ocenid z powietrza... hm... to był krąg o średnicy rzędu trzech metrów.
* Otóż to. Właśnie pojawił się drugi.
* Co takiego? Czy widziałeś jakichkolwiek intruzów? * pan Hopple całkiem już się rozbudził.
Po chwili milczenia Bobbie odezwał się:
* Panie Hopple, obawiam się, że pan mi nie uwierzy, ale dziś w nocy obudziłem się, bo nagle w moim
pokoju zrobiło się strasznie jasno. Wie pan, śpię na strychu, a okno mam od strony łąki. To było takie
dziwne zielone światło. Otóż wyjrzałem przez okno... ale nie uwierzy mi pan, panie Hopple.
* Bardzo proszę, Bobbie, mów dalej.
* No... tam lądował jakiś... pojazd. Nie taki jak paoski samolot, panie Hopple. Był cały okrągły, coś na
kształt frisbee. Opadał prosto w dół * bardzo powoli, zupełnie bezgłośnie, wie pan. No i bardzo jasno
świecił.
* Bobbie, jeżeli chcesz mi wmówid, że pojawił się tam latający spodek, to mogę tylko powiedzied, że coś
ci się przyśniło... albo miałeś jakieś urojenia.
* Nic podobnego, proszę pana. Przysięgam, absolutnie nie spałem! A nie zażywam niczego takiego, co to
wie pan... Może pan spytad, kogo pan chce.
* Dobrze, dobrze. Mów dalej, Bobbie.
* Najdziwniejsze było to, że... ten pojazd był bardzo mały! O wiele za mały, żeby pomieścid jakąkolwiek
załogę, wie pan, chyba że ci... no, kosmici... mieliby po trzydzieści centymetrów wzrostu. No więc
wylądował i coś zaczęło się wokół niego dziad. Nie bardzo widziałem co, bo nad łąką zaczęła unosid się
mgła. Pobiegłem na górę po lornetkę mojego taty. Nie mogłem jej znalezd po ciemku, bo nie działało
światło. Wie pan, nie było prądu... Halo, panie Hopple, czy pan mnie słucha?
* Ależ tak, słucham cię uważnie. A twoi rodzice? Czy oni również widzieli ten... pojazd?
* Nie, i bardzo żałuję, że go nie widzieli. Bo tak to wygląda, jakbym zwariował albo coś zmyślał. Moja
mama była w szpitalu na nocnym dyżurze, no a kiedy mój tato pójdzie spad, to już nic go nie jest w stanie
obudzid.
* No tak. A co zobaczyłeś przez lornetkę?
* Było już za pózno. Startowali. To coś uniosło się prosto do góry * wie pan, strasznie powoli. A zanim
zdążyłem ustawid ostrośd... hop! Znikło i już. Nie żartuję. Wcale nie mogłem potem zasnąd. Kiedy już
trochę się rozjaśniło, poszedłem na łąkę, żeby się rozejrzed. To coś wypaliło krąg w trawie, właśnie o
średnicy około trzech metrów. Sam pan może go zobaczyd. Nie wiem, może trzeba sprowadzid kogoś,
żeby sprawdził, czy nie ma tam jakiegoś promieniowania albo czegoś takiego. Sam nie wiem, czy dobrze
zrobiłem, że tam poszedłem.
* Dziękuję ci, Bobbie. To niezwykle interesująca opowieśd. Jeszcze porozmawiamy o tej sprawie, ale
najpierw muszę zorientowad się w sytuacji. Póki co na twoim miejscu traktowałbym to jako informację
ściśle tajną.
* Tak jest, panie Hopple. Zciśle tajne!
Gdy skooczyli rozmowę, małżonka pana Hopple spytała:
* Czy stało się coś złego?... Kochanie, czy coś się stało?
Pan Hopple stał już przy oknie wychodzącym na południową stronę i spoglądał ku łące, bardzo uważnie.
* Słucham cię, moja droga? Co mówiłaś? Ten młodzieniec opowiedział mi przedziwną historię... Trzy
metry przekroju! Ma rację, to bardzo niedużo.
Rozległ się głośny łomot, gdy sześcioletni chłopiec zderzył się z drzwiami i wpadł jak bomba do sypialni.
* Kochanie! * przypomniała mu mama. * Zawsze pukamy przed wejściem.
* Już ich nie ma! Już ich nie ma! * zawołał dziecięcym, piskliwym głosem. * Chciałem im powiedzied
dzieo dobry, a ich już nie ma!
* Tak, ale kogo nie ma, złotko?
* Gangu! Kotów! Wyszły przez okno i potem na dół po kole młyoskim!
* Donaldzie! Zostawiłeś otwarte okno?
* Nie, mamo. Okno jest wybitne. To znaczy, wybite * poprawił się natychmiast, dostrzegłszy spojrzenie
mamy. * Szkło jest jakby... roztopione! Myślę, że Wąsacz to zrobił. On je porwał!
Wyprosiła go stanowczo z sypialni.
* Idz się ubrad, kochanie. Odnajdziemy gang. Zorganizujemy wielkie poszukiwania.
Pani Hopple narzuciła na siebie peniuar i szybkim krokiem wyszła z sypialni. Gdy po chwili wróciła, jej
mąż wciąż wpatrywał się w dal przez południowe okno.
* Donald mówi prawdę * rzekła. * Szkło w oknie naprawdę się stopiło. Jakie to dziwne!
Pan Hopple ani drgnął, wpatrzony w przestrzeo, niby w transie.
* Kochanie, co ci jest? Słyszałeś, co powiedział Donald? Jej pan i mąż otrząsnął się. Odszedł od okna i
stwierdził:
* Możesz sobie organizowad wielkie poszukiwania, jeśli masz na to ochotę, ale gangu już nie
odnajdziemy. Nie wrócą do nas. Ani Wąsacz, też nie.
I miał rację, jak zwykle. Koty znikły jak kamfora. Przepadły też dwa najbystrzejsze kociaki ze stajni * tak
przynajmniej twierdził Donald. Natomiast króliki rzeczywiście odnalazły się w cieplarni, gdzie używały
sobie w najlepsze.
Teraz życie w Hopplewood Farm toczy się całkiem zwykłym trybem. Brama garażu otwiera się za każdym
razem, silniki samochodów działają bez zarzutu. Telewizory świetnie odbierają wszystkie programy.
Przerwy w dostawie prądu zdarzają się tylko wtedy, gdy naprawdę są po temu poważne przyczyny, takie
jak gwałtowne burze czy testy nuklearne. Króliczki nie opuszczają swojej królikami. Na traktorze można
polegad. Nikt nie próbuje wkraśd się przez komin. Szyby w oknach nie ulegają termicznym
przekształceniom.
Tylko mały Donald, który byd może podejrzewa znacznie więcej, niż może się to wydawad, podczas
kolacji rozmawia przy stole o planetach i planetoidach, a w nocy, kiedy jego rodzice sądzą, że śpi słodko,
wpatruje się w niebo przez swój teleskop.
13
Grzech Madame Phloi*
* Opowiadanie Grzech Madame Phloi zostało po raz pierwszy opublikowane w EHery Queen's Mystery
Magazine" w czerwcu 1962 roku.
Madame Phloi od samego początku darzyła instynktowną i silną niechęcią człowieka, który wprowadził
się do sąsiedniego apartamentu. Był gruby, a mankiety jego spodni wydawały nieprzyjemny zapach
hydrantu przeciwpożarowego.
Spotkali się po raz pierwszy w zdezelowanej windzie, która miała ruszyd w mozolną drogę na dziesiąte
piętro tego starego budynku, ongiś bardzo eleganckiego i modnego, teraz jednak popadającego już z
wolna w ruinę. Madame Phloi odbyła właśnie przechadzkę po miejskim parku, podczas której
[ Pobierz całość w formacie PDF ]