[ Pobierz całość w formacie PDF ]
raczej niecodziennym klimatem wspólnego biesiadowania, przynależności, wspólnoty,
bliskości ramię przy ramieniu, tors przy torsie, klimatem dobrym może dla polityków,
pastorów i lwów sal wykładowych, ale nie dla poetów czy ludzi o podobnych zawodach,
których inspiruje nie wspólnota, lecz ukrycie i samotność. Wiersz, który wydawał się taki
piękny i odniósł taki sukces, wprawdzie zapomniałem, co samo już dowodzi, że strofy te nie
byty dobre, ale nie zapomniałem, lecz z pewną skruchą i wstydem zachowałem w pamięci
końcową myśl tego rymowanego kazania, głupią i tchórzliwą, fatalną i niegustowną myśl, iż
co prawda śmierć czeka nas wszystkich, ale pociechą niech będą przyjaciele, którzy gdy już
grób zamknie się nad nami, pod drogim starym sztandarem wspominać nas będą wspólnie i
ku naszej pamięci złożą ofiarę z wina. Taki balsam, takie pełne namaszczenia bzdury spłynęły
wówczas z moich ust, ku zachwytowi zacnych biesiadników, ku pokrzepieniu ich serc; i tak
jak moje poczucie przynależności i bezpieczeństwa pośród tego towarzystwa było zwykłym
szachrajstwem i pozostawiło mnie dalej równie samotnym, trzezwym i nieufnym wobec czaru
towarzyskiej biesiady jak zawsze, podobnie entuzjazm, koleżeńskość i ludzka życzliwość
były też pewnie tylko bańką mydlaną i miłym kłamstwem. I podobnie jak mnie bardzo odpo-
wiadało to, że moje przyjęcie do cechu krawców" nie miało przykrych następstw, że nie
odbywały się żadne nowe spotkania, zbratania i uroczystości, że nie wyniknęły dla mnie
żadne nowe więzi i obowiązki, tak też i oni, moi drodzy bracia i współkrojczy, przejęci i
zachwyceni słuchacze moich wersów, dziarscy potrząsacze mojej dłoni, martwili się o mnie
tyle co kot napłakał. I na tym właśnie polegało piękno i urok mojej przygody cechowej, że oto
znowu społeczeństwo, ogół, oficjalny świat zbliżyło się do mnie z groznymi pretensjami, że
po tym pojawieniu się policjanta na terkoczącym motorze wyglądało na to, iż świat chce mi
znowu zakazać mego zawodu albo każe mi zapłacić za swą tolerancję niewspółmiernymi,
przesadnymi i nieznośnymi ofiarami a potem wszystko skończyło się na uroczystej
ceremonii i zabawie i świat nie oczekiwał ode mnie niczego więcej ponad dwie czy trzy
godziny libacji w izbie pełnej beztroskich ludzi, którzy następnego dnia już mnie nie
poznawali i nie oczekiwali ode mnie, abym ja ich poznawał.
Taka była, Szanowny Przyjacielu, moja przygoda w Flachsenfinger. Zupełnie co
innego przeżyłem wkrótce potem w Zachodnim Okręgu Kulturalnym, dokąd przeniosłem się,
41
ponownie zachęcony do dobrowolnej i spontanicznej zmiany miejsca. O wyborze tego
regionu zdecydowała jego sława jako ośrodka szczególnie ożywionych zainteresowań i
przedsiębiorczości w sferze kultury oraz zapewne także szeroko rozpowszechniona, choć
niepewna legenda, że tutaj zatrzymuje się często, wymieniany bojazliwie i z respektem,
dyrektor Normalii. Ale mówiąc szczerze, to tak naprawdę przede wszystkim względy
oportunistyczne skłoniły mnie do tej próby z Okręgiem Zachodnim. Moje położenie
ekonomiczne domagało się reformy. W Flachsenfinger nie tylko nie mogłem osiągnąć
godnych wzmianki dochodów, ale narobiłem też długów; toteż fakt, że po stosunkowo krót-
kim pobycie otrzymałem zaproszenie do dobrowolnej zmiany miejsca, należało raczej
przypisać owym ekonomicznym nieprawidłowościom niż innym powodom. Tak więc w
Zachodnim Okręgu Kulturalnym jeśli tylko moje informacje były prawdziwe nauka i
sztuki znajdowały się w rozkwicie, szkoła, uniwersytet, muzea i biblioteki, wydawnictwa i
prasa stały podobno na wysokim poziomie, miało tam istnieć nawet współzawodnictwo,
akademie i zlecenia państwowe. Gdy mi się uda czy to dzięki dokonaniom, czy swojej
wcześniejszej, uznanej pozycji w życiu literackim zagrzać tam miejsce i mojemu kiedyś
dobrze znanemu nazwisku znowu nadać znaczenie, to i sukces materialny nie każe na siebie
długo czekać. A czy pózniej w dalszym ciągu, jako szanowany i dobrze zabezpieczony
człowiek sukcesu, zostanę w Okręgu Zachodnim, używając dostatniego i sytego życia, płacąc
wysokie podatki i ciesząc się wysokim uznaniem, czy też ze środkami tu zdobytymi powrócę
w ten tak drogi mi krajobraz parku Pranormalii i wkupię się tam na długo, dożywotnio, jak
rencista o tym na razie nie myślałem wiele. Pokusa powrotu do parku, do prakomórki
naszego państwa, nigdy nie opuściła mnie do końca, i przy wszelkim respekcie dla
duchowego rozkwitu Okręgu Kulturalnego szczęście współdryfowania w skrzętnej
pracowitości po wodach kultury niekoniecznie było warte związanych z tym wysiłków;
niewykluczone, że szczęście" to dla osobników młodszych i bardziej ambitnych znaczyć
mogło więcej niż dla starych i lubiących spokój. Z drugiej jednak strony region ten miał dla
mnie znaczną siłę przyciągania z racji owych wspomnianych wcześniej plotek o szczególnej
relacji, w jakiej pan dyrektor znajdował się rzekomo wobec tej prowincji swego królestwa.
Dowiedzieć się o nim, wielkim nieznajomym, więcej, nawiązać z nim lub choćby z jego
wyższymi urzędnikami kontakt i na przykład uzyskać wyjaśnienie tej czy owej spośród
licznych otaczających go tajemnic coś takiego miałoby dla mnie, jak Pan, Szanowny
Dobroczyńco, z pewnością się domyśla, ogromną wartość. W zbiorowym obozie dla
dobrowolnych przesiedleńców w Flachsenfinger czekałem zaledwie kilka dni na odejście
transportu do Zachodniego Okręgu Kulturalnego. Omnibus mieścił może trzydzieści do
42
czterdziestu osób, wszyscy pasażerowie to intelektualiści lub artyści, oprócz dwóch młodych
ludzi o pogodnych i uprzejmych twarzach i manierach, którzy, jak dowiedziałem się od
jadącego z nami dziennikarza, należeli do stanu balwierzy. Oni podobali mi się bardziej niż
większość moich kolegów, wśród których właściwie tylko dwaj wydawali mi się
sympatyczni: sędziwi, długowłosi i długobrodzi mężczyzni owego niemal już wymarłego i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]