[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyszedł już był z chmur Glarnisch ze swym białym szczytem Vrenelisgratli, podobnym do
nachylonego stołu; niezmierny Tódi z grzbietem zgarbionym pod brzemieniem wielkiego
lodowca - i cały łańcuch dziwnych potworów. Wszystkie trzęsły się w oparze wstającym z
nich za sprawą promieni słonecznych - niby straszliwe monstrum, które ziaje zdyszane.
Perć nierówna i gubiąca się w trawach skręciła na jednym z takich placów znowu ku szczy-
towi. Zwisły nad nią leszczyny i ocieniały ją zupełnie. Rudolf schyliwszy się na szyję konia
wjechał w tę uliczkę. Słońce przelewało się tam przez gaj liści i białymi, ruchomymi plamami
kapało na zioła wysokie, soczyste, utajone w mroku fioletowym. Nagle rycerz posłyszał w
głębokiej ciszy śpiew dochodzący z oddali. Wkrótce koń stanął przed drzwiami zagrody,
przypartej tylną ścianą do wysmukłej, szarej skały, która sama jedna sterczała między drze-
wami na szczycie góry. Drzwi były otwarte i wielki, złoty promień wpadał przez nie do wnę-
trza. Rudolf zsunął się z konia, podszedł zza węgła na palcach i zajrzał w głąb domostwa.
Zobaczył tam starca tak zgrzybiałego, że łysą jego czaszkę powlekała jakby pleśń żółtawo-
zielona, który klęczał na ziemi tyłem do drzwi zwrócony i śpiewał wyciągnąwszy ręce. Dło-
nie jego były mocno ściśnięte i jakby załamane boleśnie. Na nogach miał ten dziadowina
drewniane trepy, na grzbiecie sukmanę krótką i obstrzępioną a sięgającą zaledwie do kolan, z
tkaniny najgrubszej, jaką wyrabiali dla pastuchów mnisi klasztorni w Lucernie. Aydki miał
całkiem nagie i gęstym włosem porosłe. Rzadkie włosy, wyrastające za uszami i w tyle jego
czaszki, jak srebrne nici leżały na brunatnym kołnierzu. Izba owa była kurna i prawie zupeł-
nie pusta. Kupka węgli tliła się na środku gładko ubitego klepiska, pod ścianą leżał rozłożony
wygrabek suchego siana, a obok drzwi stało kilka kazubów z olszowej kory, pełnych pozio-
mek.
Przez długą chwilę Rudolf przypatrywał się dziadkowi. Zdjęty chęcią zobaczenia, czy w ką-
tach izby nie ma czegoś, co by się do zrabowania nadawało, wsunął głowę i zasłonił wejście
swoją osobą. Cień padł na podłogę i ścianę. Starzec wstał z klęczek i nie przestając śpiewać
zbliżył się do drzwi. Wtedy baron zobaczył jego twarz zgrzybiałą, a jednak jeszcze dość czer-
stwą i okraszoną na policzkach nikłymi rumieńczykami zdrowia. Czarne, przenikliwe oczy
świeciły się jak diamenty w jego obwisłych powiekach. Z nagła przestał śpiewać, szybko
zbliżył się do rycerza i ostro go zapytał:
- Coś za jeden i czego chcesz, bracie?
- A ty co za jeden jesteś, stary grzybie! - krzyknął Rudolf wchodząc do izby.
Gdy stanął w chałupie, głową dosięgając dranic powały, dziad spojrzał na niego, na stary
hełm, zmrużył powieki i wstrząsnął głową.
- Przyłbica Kudłacza z Gaster. Tak to, tak... - szeptał. -Skąd ty ją masz, młody rycerzu? Czy
może sam nim jesteś, zbójem z Mqrtschensteinu?
- Tak, jam jest baron na Mqrtschensteinie, którego ty, chłopie podły, ośmieliłeś się zbójem
nazwać! -wrzasnął Rudolf chwytając starca za kołnierz habitu.
- Puść mię, baronie na Mqrtschensteinie - rzekł dziad z uśmiechem. - Zbójem jesteś, łupieżcą
i cudzołożnikiem. Przychodzą tu do mnie od dawna ludzie ze skargą na ciebie. Odbierasz od
nich nie tylko podatek, który ci się należy, ale także kradniesz im bydło i gwałcisz ich kobie-
60
ty. Nie dawniej jak wczoraj przychodził do mnie ze skargą na ciebie cały ród. Słudzy twoi
porwali dziewczynę...
- Ty wiesz, dziadu, gdzie ona jest? Ty wiesz?... - przerwał mu baron.
- Wiem i zakazuję ci!...
Zanim zdołał wymówić myśl swoją, rycerz chwycił jego ręce i potrząsając nim wołał:
- Prowadz mię do tej dziewki, prowadz mię natychmiast! Nic ci złego nie zrobię, jeżeli mi
będziesz posłuszny, albo ci łeb rozetnę na dwoje, gdybyś mi się sprzeciwiać zamierzał.
Wtem stary pustelnik wyrwał się z rąk siłacza, dzwignął swe schylone ramiona, szybko pod-
szedł do ściany i zerwawszy z niej mały krzyż żelazny stanął przede drzwiami chaty i pioru-
nującym głosem zawołał:
- Oto jest krzyż Zbawiciela świata! Przez niewinną jego mękę przeklnę cię, rozwiążę sługi
twe, poddanych i chłopów z posłuszeństwa, odłączę cię od społeczeństwa szlachty, zakażę ci
uczestnictwa w kościele, ażebyś zdechł z głodu i przez psy był rozszarpany jako niewierny!
- Ty mnie przeklniesz? Ty mnie? - wołał Rudolf trupio blady. - Ty, chłopie...
- Tum aż zaszedł uciekając od waszych zbrodni, zbóje i łupieżcy! Tu Bogu służę w tej pusz-
czy. Jeżeli nie uczynisz pokuty publicznej...
Rycerz tyłem wycofał się z izby i usiłował wskoczyć na siodło. Trwoga śmiertelna jak wilk
rzuciła się na niego, kiedy starzec wspomniał o pokucie publicznej.
- Nie, nie ucieczesz! - wołał dziad idąc za nim. - Wróć się natychmiast i uczyń pokutę, inaczej
grozi ci klątwa.
W przerażeniu i wściekłości Rudolf chwycił za rękojeść miecza i ze złowrogim błyskiem w
oczach szedł z wolna ku starcowi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]