[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bezdomni gromadzili drewno w beczkach po oleju i podtrzy-
mywali ogień aż do rana, kiedy na nowo otwierano biblioteki
i cukiernie.
Tej konkretnej nocy schroniska były przepełnione, kiedy więc
zamknęli bibliotekę, poszedłem w stronę torów. To był długi
marsz, ze dwie mile, może więcej. Przez całą drogę mi się pogar-
szało. Wpadłem we wściekłość. Ostatnio często tak się działo.
Zwłaszcza w nocy. Budziłem się, klnąc i wrzeszcząc. Moje myśli
koncentrowały się na bólu i torturach. Bez ustanku wałkowałem
w głowie takie scenariusze. Nie potrafiłem się skupić. Nie wie-
działem, co się ze mną dzieje.
77-
Tak więc dotarłem do torów, a tam wszędzie były ogniska,
ludzie tłoczyli się wokół nich w ciasnych kręgach. Nie mogłem
znaleźć miejsca w pobliżu paleniska, usiadłem więc na obrzeżu
jednego z nich. Wszędzie dokoła mnie ludzie spali pod kartono-
wymi pudłami i brudnymi kocami.
Czułem się coraz gorzej. Wpadłem w taki gniew, że nie mo-
głem usiedzieć spokojnie, wstałem więc i odszedłem od ognia.
Przeszedłem na skraj skupiska, gdzie ludzie byli bardziej roz-
proszeni. Było późno, około północy. Prawie wszyscy spali.
Jedyni przytomni tkwili przy ogniskach, a i oni byli zbyt pijani
i zmęczeni, żeby zawracać uwagę na cokolwiek. Chcieli tylko
utrzymać ciepło.
Niedaleko znajdowały się wagony towarowe, nieużywane od
lat. Stałem w pobliżu jednego, kiedy zobaczyłem, że jakiś fa-
cet traci przytomność i pada na żwir. Nie miał niczego, żeby się
ogrzać. Przyglądałem mu się. To był czarny mężczyzna. Brudny,
stary i niewysoki. To zabawne. Pamiętam dokładnie, jak wyglą-
dał, nawet jego czerwoną czapkę i podartą skórzaną kurtkę. Tak
jak się pamięta ze szczegółami pierwszą dziewczynę, z którą się
było. Cuchnął jak butelka bełta. Tym sobie pomagali, żeby prze-
trwać noc.
Nikt nie zwracał uwagi na nic prócz ogniska. Ponieważ fa-
cet był pijany, chwyciłem go za nogi i odciągnąłem za wagon.
Nawet się nie obudził. Wypełniła mnie adrenalina. Nigdy wcze-
śniej czegoś takiego nie czułem. Rozejrzałem się za ostrym
kawałkiem drewna, ale pomyślałem, że jeśli go zadźgam, bę-
dzie głośno umierał.
Kiedy zobaczyłem kamień, uśmiechnąłem się. Taki poręcz-
ny. Wielkości dwóch pięści. Delikatnie obróciłem mężczyznę
na brzuch. Potem ściągnąłem mu czapkę i rozwaliłem mu tył
czaszki. Ani pisnął. Przeżyłem orgazm. Odrodziłem się na nowo.
Zostawiłem trupa pod wagonem i wyrzuciłem kamień do rze-
ki. Kto by sobie zawracał głowę martwym bezdomnym? Całą
78-
noc chodziłem po ulicach, rozpierała mnie energia bez granic.
W ogóle nie zmrużyłem oka. I tak to się zaczęło.
Jedno, czego się nie spodziewałem, to że ogień wkrótce
powróci. Dwa dni później znowu mnie palił, silniejszy niż kie-
dykolwiek, domagając się kolejnej dawki.
Orson przeturlał się na plecy i wbił wzrok w sufit. Zrobiło mi
się niedobrze.
- Teraz zamierzam cię zamknąć w pokoju, Andy, żebym
mógł się trochę przespać.
- Mój Boże. Czy ty nie masz żadnych wyrzutów sumienia?
- spytałem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]