[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ona chce cię opętać, ot co - mówiła dalej pani Harrison, nie zważając na uwagi syna. - Widzi, że nie może już
liczyć na majora Bendicka, wie, że ty masz całkiem niezłe dochody, i myśli, że uda się jej przyczepić do ciebie.
Och, chytra dziewucha.
- Ależ mamo...
- Nie przerywaj mi! Teraz już wszystko rozumiem. Chce cię wzruszyć tymi historyjkami o dziadku i już prawie
ma cię na haczyku. Można robić z siebie głupca za dwadzieścia tysięcy, ale starać się o rękę córki Abigail, która
prawie nic nie ma, to zupełny nonsens!
- Ależ mamo, przecież ja wcale nie podjąłem jeszcze decyzji.
- Mam nadzieję! - Pani Harrison parsknęła.
Pogoda, która dotąd była zdecydowanie nieprzyjemna, zimna i wilgotna, nagle jakby postanowiła nadrobić
stracony czas i przez cały tydzień nad Bath świeciło piękne wiosenne słońce. W Ogrodach Sydney pojawiły się
pierwsze żonkile, a pani Tiverton zaprosiła sir Thomasa, Amelię i Merab na przyjęcie. Tivertonowie mieszkali
niecałą milę za miastem, w Widcombe. Kiedy Merab jechała tam wraz z przyjaciółmi, nagle uświadomiła sobie, ile
czasu minęło od jej przyjazdu do Bath.
- Minęło już trzy i pół miesiąca od śmierci mojego dziadka - powiedziała rozglądając się dokoła, gdy powóz
toczył się po nierównej drodze. - Pogoda była taka okropna, i całkiem zapomniałam, że zbliża się już wiosna.
- W Bath zawsze pada - westchnęła Amelia i położyła dłoń na brzuchu. Dziecko już mocno kopało i nagle
kołysanie karety stało się dla Amelii bardzo nieprzyjemne. Trzy i pół miesiąca, pomyślała, i wciąż nie wiadomo, co
dalej będzie z Merab. W duchu przeklęła jeszcze raz Juliana Hartfielda. Gdyby zostawił swej wnuczce choćby
drobną część majątku, kilka tysięcy, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Co ją teraz czekało? Na razie Amelia
była w stanie przekonać ją, by została w Bath do narodzin dziecka, jednak pod koniec lata nie będzie już mogła
dłużej używać tego argumentu, a majątek Hartfieldów przepadnie na zawsze. Merab zmuszona będzie stawić czoło
niepewnej przyszłości i wszelkim kłopotom, jakie wiązały się z życiem zle opłacanej, przepracowanej
nauczycielki.
Merab też nie była w najlepszym nastroju, nie martwiła się jednak upływem czasu. Postanowiła już szukać
posady nauczycielki, gdy tylko urodzi się dziecko Amelii, i wolała na razie nie zastanawiać się nad tym dłużej. Co
więc tak bardzo ją niepokoiło? Zapewne przypuszczenie, że Tivertonowie zaprosili także Bridgesów i Rowlanda, a
ona nie widziała się z nim od czasu tych nieszczęsnych oświadczyn.
Wkrótce dotarli do pięknie zdobionej bramy, która otwierała im drogę do posiadłości Tivertonów. Powóz wjechał
do parku, w którym pasło się stadko saren. Tivertonowie kupili tę posiadłość kilkanaście lat temu i od razu zaczęli
ją remontować i poprawiać. Wykopali niewielkie jeziorko, nad którym przerzucili drewniany mostek i postawili
obok śliczną pagodę. Pan Tiverton zajął się także sadzeniem drzew i tworzeniem miejsc widokowych.
Pani Tiverton nie chciała, by jej przyjęcia były zbyt oficjalne, i zaraz po przywitaniu gości zaproponowała, by nie
bawili się w zbędne ceremonie i jeszcze przed lunchem odbyli krótki spacer. Była pewna, że spodoba im się ogród
z kwiatami, i że z przyjemnością wybiorą się nad jezioro. Ci zaś, którzy woleli zostać na miejscu, mieli do swej
dyspozycji oranżerię.
- Lady Wincanton - dodała - poprosiłam, by specjalnie dla pani zniesiono na dół sofę mojej mamy. Myślę, że
chętnie wypocznie pani przez chwilę.
Amelia z wdzięcznością przyjęła tę propozycję. Bolały ją plecy, a jazda powozem po głębokich koleinach nie
wpłynęła dobrze na jej samopoczucie.
- Panie Sandiford - mówiła dalej pani Tiverton. Ku przerażeniu Merab z sąsiedniego pokoju wyszedł Rowland. -
Może zaprowadzi pan pannę Hartfield nad jezioro? Można tam oglądać naprawdę piękne widoki, a poza tym
zobaczycie państwo naszą Pagodę.
Merab, która już otwierała usta, by oświadczyć, że chętnie zostanie z Amelią, nagle została wymanewrowana
przez energiczną gospodynię. Z rezygnacją wsunęła rękę pod ramię pana Sandiforda i pozwoliła poprowadzić się w
stronę jeziora.
Przez kilka chwil szli w zupełnym milczeniu. Merab robiła wszystko, co w jej mocy, by nie okazywać
zdenerwowania. Tłumaczyła sobie w duchu, że to w końcu nie ona zle się zachowała, i nie ma sobie nic do
zarzucenia. Wreszcie Rowland przemówił:
- Pani Tiverton jest być może nieco apodyktyczna, ale to przemiła osoba. Cieszę się, że moja matka ma tak
38
czarującą znajomą w Bath.
Był to dosyć neutralny temat do rozmowy, więc Merab podjęła go bez większych oporów.
- Bath nie jest zbyt dużym miastem - zaczęła z pewnym trudem. - Podejrzewam, że człowiek zmuszony jest tutaj
obracać się w niewielkim kręgu znajomych. Kilka niemiłych osób może tu komuś zaszkodzić w znacznie
większym stopniu niż, powiedzmy, w Londynie.
Merab była z siebie bardzo zadowolona. Wymienili kilka zupełnie niewinnych uwag i wciąż oboje stali na
neutralnym gruncie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl