[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Puść! - Na moment podniósł chustę i natychmiast przyłożył z
powrotem. I nie odrywając ręki od rany, przysiadł na brzegu kosza.
- Gotowe! - ryknął Greenberg, unosząc obie ręce z
wyciągniętymi kciukami.
Kosz natychmiast zaczął unosić się w górę. Drzwi w helikopterze
rozsunęły się i kilka par silnych rąk wciągnęło rannego do środka.
72
Helikopter natychmiast wzbił się wyżej, skręcił, kładąc się prawie
na boku i z dzikim rykiem pomknÄ…Å‚ przed siebie.
Odleciał, pozostawiając tylko upiorną ciszę. Barrie osunęła się na
ławeczkę. Jej twarz była nienaturalnie wykrzywiona od
nadludzkiego wysiłku, aby zapanować nad sobą. Nikt nie powiedział
ani słowa. Spooky zapalił silnik i mała łódz znów pognała przed
siebie. W ślad za niknącymi w dali światłami śmigłowca.
Godzinę pózniej na lotniskowcu Montgomery wylądował drugi
śmigłowiec. Jeszcze zanim dotknął pokładu, z kabiny wyskoczyło
pięć rosłych postaci i Barrie. Oni biegli, a więc i ona biegła za nimi.
Greenberg przystanął, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
Nagle przed nimi ukazała się wysoka postać w mundurze.
- Panna Lovejoy? Czy wszystko w porzÄ…dku?
Spojrzała na niego nieprzytomnie, zamierzała go wyminąć, ale
drogę zastąpił jej ktoś inny, też w mundurze.
Greenberg zatrzymał się.
- Panie kapitanie...
- Komandor porucznik Mackenzie jest operowany. Lekarze nie
wierzyli, że przetrzymał tak wielki upływ krwi. Jeśli nie uda się
powstrzymać krwotoku, będą musieli usunąć śledzionę.
Pierwszy mężczyzna w mundurze podszedł do Barrie.
- Panno Lovejoy, proszę ze mną - powiedział, biorąc ją
zdecydowanym ruchem pod ramię. - Jestem major Hodson. Będę
towarzyszył pani w drodze do domu.
Wojsko rządziło się swoimi prawami. Pannę Lovejoy należało jak
najprędzej odstawić do domu, ambasador musi jak najszybciej mieć
z powrotem swoją córkę.
Barrie protestowała. Krzyczała, krzyczała, a nawet klęła. Nic nie
pomogło. Wprowadzono ją na pokład innego samolotu, tym razem
transportowca. Po raz ostatni spojrzała na lotniskowiec, kołyszący
się na lazurowej wodzie. Piękny widok, ale niewyrazny, rozmazany,
bo przez Å‚zy.
73
ROZDZIAA SIÓDMY
Do chwili wylądowania w Atenach Barrie cały czas płakała, jej
zapuchnięte oczy prawie się nie otwierały. Major Hodson próbował
wszystkiego, aby ją uspokoić i pocieszyć. On musi wykonać rozkaz,
a Barrie będzie mogła potem dowiedzieć się, co dzieje się z ludzmi z
SEAL-u. On doskonale rozumie, dlaczego ona jest taka
zdenerwowana, przecież tyle przeszła. Ale na pewno zajmą się nią
najlepsi lekarze...
Wtedy Barrie, jak oparzona, zerwała się z twardej ławeczki,
jedynego miejsca do siedzenia, jakie oferował transportowiec, i
krzyknęła histerycznie:
A po co? Przecież to nie ja jestem ranna! I nie potrzebuję
żadnego lekarza! Ani dobrego, ani średniego, żadnego! I kicham na
to, jakie pan otrzymał rozkazy! Ja chcę być tam, gdzie Zane
Mackenzie!
Major Hodson sprawiał wrażenie coraz bardziej zakłopotanego.
- Panno Lovejoy, jest mi bardzo przykro, ale ja naprawdÄ™ nic tu
nie poradzę - tłumaczył się, przygładzając nerwowo kołnierz
munduru. - Rozkaz to rozkaz. Mam odwiezć panią do ojca. A co
pani potem zrobi, to już pani sprawa.
Barrie, ciężko dysząc, opadła z powrotem na ławeczkę i otarła łzy.
Nigdy przedtem tak się nie zachowywała. Zawsze była damą,
perfekcyjnie opanowanÄ… towarzyszkÄ… swego ojca. A teraz wcale nie
czuła się damą, raczej rozwścieczoną tygrysicą, gotową rozszarpać
każdego, kto wejdzie jej w drogę. Zane został ranny w akcji
uwalniania jej z rąk zbirów, a ona nie może przy nim czuwać, bo ten
dureń w mundurze dostał taki a nie inny rozkaz! Przede wszystkim
ma być tak, jak życzy sobie tatuś! Ona nie ma tu nic do gadania.
Kochała ojca, naturalnie, ale wiedziała, że jeśli Zane umrze, ona
nigdy ojcu nie wybaczy, że kazał ją stamtąd zabrać. To nieważne, że
ona Zane'a właściwie nie zna. Ważne jest to, że po raz pierwszy w
życiu jest nieprzytomna z rozpaczy i cały czas błaga
Wszechmocnego, żeby nie pozwolił Zane'owi umrzeć. Umrzeć za to,
że chciał ją ocalić. A jeśli tak się stanie, ona do końca życia będzie
przeklinać los, że nie dał jej samej zginąć z rąk porywaczy...
74
Lot trwał niecałe półtorej godziny. Kiedy samolot się zatrzymał,
major Hodson natychmiast zerwał się z miejsca, widać bardzo chciał
pozbyć się jak najszybciej kłopotliwego towarzystwa.
Barrie wolnym krokiem podeszła do drzwi. W Atenach było
przedpołudnie, upał już niemiłosierny. Podniosła rękę, osłoniła oczy
przed prażącym słońcem. Zobaczyła na wyasfaltowanym podjezdzie
wielką czarną limuzynę z zaciemnionymi szybami. I ojca, który
wyskakuje z samochodu i zapominając o jakichkolwiek protokołach,
pędzi ku niej.
- Barrie! - Jego twarz była rozpromieniona, ale i tak było widać,
jak głębokie bruzdy wyryły na niej ostatnie dwa dni.
Barrie kurczowo chwyciła rękawy ojcowskiej marynarki, wtuliła
twarz w jego pierś i znów zaczęła płakać. Wyglądało na to, że ona
już nigdy nie przestanie płakać.
- Ale ja muszę tam wrócić, tatku - wyjąkała, zanosząc się od
płaczu. - Muszę...
Ramiona ojca zesztywniały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]