[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczodrze Cadfael. Obolałe gardło natarli łagodzącymi olejkami, i słuchali cierpliwie słabych,
skrzeczących dzwięków, co jednak wkrótce ustało, gdyż powodowało ból. Brat Hieronim nie
poniósł dużego uszczerbku na zdrowiu, choć przez pewien czas będzie mieć chrypkę i być
może w przyszłości będzie ostrożniej i uprzejmiej postępować z krnąbrnymi synami
wielmożów, którzy postanowili przywdziać habit. Czy to była omyłka? Cadfael zastanawiał
się nad niezrozumiałą skłonnością Merieta Aspleya. Jeśli nawet w sprawach majątku i honoru
był młodszym synem, to gdy chodziło o honor, konie i broń był prawdziwym mężczyzną.
Wstydz się, synu! Przecież to stary człowiek! Ledwie to usłyszał, zwolnił chwyt i
pozwolił odejść swemu wrogowi, a potem sam odszedł godnie jak jeniec z pola walki.
Wyrok kapituły był z góry przesądzony. Zaatakowanie duchownego i spowiednika
mogło skończyć się ekskomuniką, lecz zrezygnowano z tego. Jednak zasadnicza przewina
była wielka i kara za to jedna - chłosta. Tu, w klasztorze, stosowano ją tylko w ostateczności.
Jednak w tym przypadku trzeba było to zrobić. I zrobiono. Cadfael spodziewał się tego. Kiedy
winowajcy pozwolono zabrać głos, rzekł tylko, że nie zaprzecza niczemu, o co został
oskarżony. A kiedy zaproponowano mu, iż może prosić ozłagodzenie kary, odmówił z wielką
godnością. Samą zaś chłostę zniósł bardzo dzielnie, bez jednego jęku.
Wieczorem przed kompletą Cadfael poszedł do domu opata, żeby poprosić o
zezwolenie na odwiedzenie więznia skazanego na dziesięć dni pobytu w całkowitym
odosobnieniu.
- Ponieważ brat Meriet nie będzie się bronić - rzekł Cadfael - a przeor Robert, który
przyprowadził go do ojca, pojawił się na scenie tego wydarzenia znacznie pózniej, chciałbym,
żeby ojciec wiedział o wszystkim, co się wtedy stało, gdyż może to mieć związek z tym, w
jaki sposób ten chłopiec przybył do nas. - I opowiedział smutną historię pamiątki, którą
Meriet ukrył w swej celi i wyjmował nocami. - Ojcze, nie twierdzę, że wszystko wiem, lecz
jak zrozumiałem, starszy brat naszego nad wyraz kłopotliwego postulanta jest zaręczony i ma
się wkrótce ożenić.
- Rozumiem, co masz na myśli - powiedział z westchnieniem Radulfus, składając
splecione dłonie na swym biurku. - Ja również o tym myślałem. Jego ojciec jest patronem
naszego domu i ten ślub ma się odbyć tu, w grudniu. Nieraz się zastanawiałem, czy naprawdę
młodsi synowie chcą na zawsze usunąć się ze świata... To by go tłumaczyło. - I uśmiechnął
się niewesoło, myśląc o tych wszystkich nieszczęsnych młodych, przekonanych, że cierpienia
miłosne są końcem ich świata i że nie zostało im nic prócz szukania innego. - Przez tydzień
albo i dłużej zastanawiałem się, czy nie powinienem posłać kogoś mądrego, żeby
porozmawiał z jego ojcem i przekonał się, czy my wszyscy nie robimy temu chłopcu wielkiej
krzywdy, pozwalając na to, by złożył śluby tak bardzo niezgodne z jego naturą, mimo iż tak
bardzo natarczywie się ich domaga.
- Myślę, że ojciec słusznie chce postąpić - rzekł z przekonaniem Cadfael.
- Ten chłopiec ma wielkie zalety, same w sobie godne podziwu, nawet tutaj -
powiedział Radulfus na poły z żalem - lecz niestety, u nas nieprzydatne, chyba że po upływie
trzydziestu lat, po nasyceniu się życiem, po małżeństwie, poczęciu dzieci, przekazaniu
nazwiska następnemu pokoleniu i dumy z niego. Mamy tu naszą atmosferę i oni muszą
kontynuować zarówno to, co wiedzą, jak i to, czego możemy ich nauczyć. Ty rozumiesz te
rzeczy jak mało kto z tych, którzy znalezli tu azyl i uniknęli burzy. Czy pójdziesz do Aspley
w moim imieniu?
- Z największą chęcią, ojcze - odparł Cadfael.
- Jutro?
- Oczywiście, jeśli ojciec tak chce. Lecz czy wolno mi teraz pójść i przekonać się, czy
mogę zrobić coś, co przyniesie ulgę bratu Merietowi na ciele i duchu, jak też po to, żeby się
czegoś od niego dowiedzieć?
- Idz, masz moje pozwolenie i poparcie - odparł opat.
Brat Meriet w swej małej celi, w której na ścianie wisiał krzyż i znajdowała się tylko
twarda prycza, stołek i kamienne naczynie przeznaczone do załatwiania fizjologicznych
potrzeb więznia, o dziwo, sprawiał wrażenie o wiele bardziej spokojnego i zadowolonego niż
kiedykolwiek przedtem. W mroku i całkowitej samotności, przez nikogo nie obserwowany,
nie musiał pilnować każdego wypowiedzianego słowa, każdego gestu i unikać wszystkiego,
co go raniło. Gdy drzwi nagle się otworzyły i ktoś wszedł z małą lampką w ręku, z pewnością
przez chwilę zesztywniał i uniósł głowę znad splecionych rąk, żeby spojrzeć, kto to jest.
Cadfael odczytał jako komplement to, że rozpoznając go, młody człowiek westchnął z ulgą, i
oparł znów policzek na przedramieniu w taki sposób, żeby móc obserwować
nieoczekiwanego gościa. Leżał na brzuchu na sienniku, z habitem opuszczonym do pasa, by
rany po razach chłodziło powietrze. Choć nadal bardzo wzburzony, był wyzywająco
spokojny. Jeśli z całkowitą szczerością wyspowiadał się ze wszystkich zarzutów, o które
został obwiniony, to jednak nie żałował niczego.
- Czego teraz chcą ode mnie? - spytał bez ogródek, ale bez widocznego strachu.
- Niczego. Leż spokojnie i pozwól mi postawić gdzieś bezpiecznie lampę. A teraz
posłuchaj. Jesteśmy tu zamknięci. Będę musiał głośno walić w drzwi, kiedy będziesz chciał
się mnie pozbyć. - Cadfael postawił swoją lampkę na półce powyżej krzyża, skąd oświetlała
pryczę. - Przyniosłem ci coś, żebyś spokojnie przespał noc. Wierzysz w moje leki? Mam ze
sobą wywar, który złagodzi ból i zapewni sen. Wypijesz go?
- Nie chcę - odparł cicho Meriet i leżał czujnie, brodę opierając na skrzyżowanych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]