[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widok) i piątego Cygana, którego Bowman nie znał.
Przed nimi aż po horyzont rozciągało się pustkowie - żadnych domów, samotnych jezdzców, nic. Bowman zdawał sobie
sprawę, że pościg wolno, ale stale kieruje go coraz bardziej na zachód, odpychając od szosy Arles - Saintes-Maries, która
leżała teraz na horyzoncie i to w takiej odległości, że jadące nią samochody wielkością przypominały czarne żuki.
Bowman obejrzał się ponownie - pościg był już nie więcej niż trzydzieści metrów z tyłu; teraz jezdzcy tworzyli linię
prostą i skręcając w lewo, zmuszali go do odbicia w prawą stronę. Zdawał sobie sprawę, że mają w tym jakiś cel, ale nie
mógł go odgadnąć. Teren przed nixn wyglądał tak samo jak ten, który zostawił z tyłu. Jedyną różnicą była połać zieleni o
wymiarach sto na trzysta metrów, niczym zresztą nie różniąca się od wielu innych, które minął na ostatnich kilku
kilometrach.
Tymczasem wierzchowiec miał już dosyć jazdy. Cały spieniony z trudem łapa3 powietrze. Był równie wyczerpany jak
i jezdziec. Dwieście metrów z przodu rozciągało się zapraszająco zielone torfowisko, równe i miękkie, zupełnie jakby
stworzone do niedzielnego pikniku. Bowman doszedł do wniosku, że ma dość - koniec tej ucieczki był łatwy do
przewidzenia. Właściwie mógłby się poddać, problem polegał na tym, że nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać.
Znów się obejrzał - pościg ponownie przybrał kształt półksiężyca, a najbliższych jadących na skrzydłach dzieliło od
niego nie więcej niż dziesięć metrów. Czerda mógł spokojnie go zastrzelić, ale z jakichś sobie wiadomych powodów tego
nie robił. Co więcej - nie tylko on; ale i pozostali zaczęli zwalniać i to ostro. Bowman zorientował się, że coś jest nie w
porządku, ale zanim zdołał cokolwiek zrobić, wierzchowiec nagle się zatrzymał, niemal przysiadając na zadzie tuż przed
pasem zieleni, zaś jezdziec został wyrzucony z siodła, przeleciał nad końskim łbem i z głośnym plaśnięciem wylądował
na zielonej łączce.
Powinien co najmniej stracić przytomność albo i złamać kilka żeber czy skręcić kark, no w najlepszym wypadku
ogólnie się potłuc. Nic z tego nie nastąpiło, ponieważ to nie była łączka, tylko bagienko. Bowman wylądował w nim
miękko i łagodnie, unikając jakichkolwiek obrażeń. I natychmiast zaczął tonąć.
Jezdzcy powoli zbliżyli się, zatrzymali i z obojętnym zainteresowaniem obserwowali rozwój wydarzeń. Bowman
przybrał pozycję pionową; stał nieco pochylony ku przodowi zanurzony po uda w grzęzawisku. Od twardego gruntu
dzieliło go nieco powyżej metra, lecz nie mógł tam dotrzeć mimo rozpaczliwych wysiłków. Jezdzcy nawet nie drgnęli,
obserwując jego skazane na fiasko próby. Na ich kamiennych twarzach nie było nawet śladu jakichkowiek uczuć.
Szarpanina miała jeden skutek - Bowman zaczął się szybciej zapadać i zanurzył się już po pas. Dla odmiany spróbował
powolnych pływackich ruchów, co spowolniło proces tonięcia, ale go nie zatrzymało . Zapadał się teraz znacznie wolniej,
lecz niepowstrzymanie.
Spojrzał na swych prześladowców. Ich twarze nie były już nieruchome, choć malowały się na nich zadziwiająco
podobne uczucia. Czerda uśmiechał się zadowolony, Searl oblizywał wargi, wszyscy zaś wlepili w niego wzrok. Bowman
nie próbował wzywać pomocy czy prosić o ratunek; na jego twarzy nie było śladu strachu. Bał się w nocy w Les Baux,
jeszcze bardziej na arenie w Mas de Lavignolle, ale teraz już nie. Poprzednio istniała szansa lub cień szansy na przeżycie,
zależna od jego pomysłowości czy zręczności. Tym razem doświadczenie, refleks, siła czy wytrzymałość były całkowicie
bezużyteczne. Nic nie mógł zrobić i sam w żadnym wypadku nie był w stanie wydostać się z bagna.
Gdy Bowman zapadł się po pachy, El Brocador poruszył się. Spojrzał na pozostałych z obrzydzeniem i odczepił od
siodła zwiniętą linę.
- Z takim przeciwnikiem nie godzi się w ten sposób postępować oznajmił. - Wstyd mi za nas wszystkich.
I wprawnym ruchem rzucił linę tak, że wylądowała dokładnie pomiędzy wyciągniętymi ramionami Bowmana.
Gdyby ktoś chciał zainteresować turystów Saintes-Maries, miałby spore trudności z wymienieniem uroków głównej
ulicy tej mieściny, która biegnie ze wschodu na zachód wzdłuz brzegu morza, całkowicie zresztą niewidocznego zza
wysokiej skalnej ściany. Podobnie jak całe miasteczko, jest ona pozbawiona artystycznych, architektonicznych czy
krajobrazowych atrakcji, choć w to akurat popołudnie jej monotonia i szarzyzna były urozmaicone tłumem barwnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl