[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Strukturalnemu lingwiście.
Niespiesznie ruszył aleją, mijając sterty tobołów i skrzynek.
Baga\y było sporo. Musieli wziąć ze sobą broń i amunicję, zapas jedzenia,
ubranie na polowanie i coś elegantszego na wizytę w słynnej kawiarni Aowca na
płaskowy\u Eweriny, gdzie pomiędzy stolikami hula wiatr, a pod urwiskiem, trzysta
metrów ni\ej, zalegają nieprzebyte czarne zarośla przypominające burzowe chmury;
gdzie podrapani kolcami łowcy z chichotem osuszają pękate butelki Krwi tachorga i
rozciągają ramiona próbując pokazać, jaką czaszkę mogliby zdobyć, gdyby wiedzieli,
z której strony karabin ma kolbę; gdzie w ciemnozielonym zmierzchu pary ślizgają się
na zmęczonych nogach w dyskotece Jasny Rytm, a nad grzbietem Zmiałków
wschodzą na pozbawione gwiazd niebo owalne księ\yce.
Wadim przykucnął tyłem do najcię\szej skrzynki, przymierzył się i jednym
zrywem postawił ją sobie na ramionach. W skrzyni była broń: trzy karabiny
automatyczne z celownikami do strzelania we mgle i sześćset pocisków w płaskich
plastikowych magazynkach. Wadim przeniósł skrzynkę przez sad do statku. Wszedł
na schodki i kopnął nogą w burtę. Membrana zaciągająca owalny luk rozeszła się i
Wadim wrzucił skrzynkę w ciemność, z której powiało chłodem. Ruszył z powrotem,
obrywając po drodze okazałe jagody jakiejś hybrydy. Ka\dy krzew zrzucał na niego
ładunek zimnych deszczowych kropli.
Trzeba zastrzelić co najmniej pięć tachorgów, pomyślał. Jedna czaszka dla Pal
Minchin z Richmondu. Niech wie, \e ze mnie fajny chłopak. Jedna dla mamy... mama
oczywiście nie zechce czegoś takiego, jest powa\nym człowiekiem, i wtedy będę
mógł podarować czaszkę pierwszej dziewczynie, która przejdzie obok mnie na rogu
Newskiego Prospektu i Sadowej po dziesiątej rano. Trzecią czaszką rzucę w
Samsona, \eby powściągnąć jego sceptycyzm: dziwnie zachowywał się u Neli, gdy
opowiadałem jej o ostatniej wyprawie na Pandorę. Czwarta czaszka dla Neli, \eby
wierzyła mnie, a nie Samsonowi. A piątą powieszę nad stereowizorem. Wyobraził
sobie, jak wspaniale będzie wyglądać śliczna spikerka pod wy szczerzoną czaszką
potwora.
Zaniósł na statek cztery wielkie skrzynie ze świe\ym mięsem, osiem z owocami i
warzywami, dwa miękkie toboły z ubraniem i jeszcze jedną du\ą pakę z prezentami
dla mieszkańców planety z krzywym napisem: PUSZKA DLA PANDORY.
Gdzieś za chmurami słońce wznosiło się coraz wy\ej; robiło się gorąco. Wszystko
wokół wysychało. śaby pochowały się w trawie.
W pustych domkach z szelestem otwierały się ściany. Wujek Sasza zawiesił
hamak obok swojego kolibra i poło\ył się na nim z gazetą. Wadim skończył przenosić
skrzynki i usiadł pod krzakiem agrestu z kanapką.
- A więc wylatujecie? - zapytał wujek Sasza.
- Jasne.
- Lecicie na Pandorę?
- Aha.
- Właśnie przeczytałem, \e skansen zamykają. Na kilka lat.
- To nic, wujku Saszo - zapewnił go Wadim. - Zdą\ymy.
Wujek Sasza powiedział po chwili milczenia:
- Będzie mi tu smutno samemu.
Wadim przerwał jedzenie kanapki.
- Przecie\ niedługo wrócimy! Za miesiąc.
- Wszystko jedno. Na ten miesiąc wrócę do miasta. Co będę tu robił sam jeden w
pięciu domkach? Z tym ledwie \ywym idiotą?
W niebie rozległo się niegłośne furkotanie.
- O, jeszcze jeden leci - zauwa\ył wujek.
Wadim podniósł głowę. Nad osiedlem kreślił ósemkę jaskrawoczerwony
ramforinh. Na brzuchu widać było wyraznie biały numer.
- Tak to i ja umiem - powiedział wujek Sasza. - A ty, kochany, spróbuj
wylądować śrubą, i \eby nie bokiem i nie do strumienia, ale tu\ obok...
Ramforinh odleciał. Na betonowej dró\ce za sadem dało się słyszeć sapanie
samochodu.
- W naszym osiedlu coraz większe o\ywienie - stwierdził wujek Sasza. - Ruch jak
na Newskim Prospekcie!
- To Anton! - zerwał się Wadim i pobiegł do Statku .
Anton właśnie wje\d\ał do gara\u. Kiedy wyszedł, powiedział z roztargnieniem:
- Wszystko w porządku, Dimka. Dziennik nawigatora zarejestrowałem,
pozwolenie mam...
- Ale? - zapytał domyślnie Wadim.
- Co - ale?
- Wyraznie słyszę w twojej wypowiedzi jakieś ale .
- Byłem u Gali. Nie jedzie - odparł Anton z niechęcią.
- Przeze mnie?
- Nie... - Anton zamilkł na chwilę. - Przeze mnie.
- Aha... - powiedział wieloznacznie Wadim.
- Jak tam u nas z załadunkiem, supercargo? - zapytał Anton.
- Wszystko w porządku, kapitanie. Mo\na startować.
- A w domu sprzątnięte?
- W czyim domu?
- Na przykład w moim.
- Nie, kapitanie. Przepraszam, kapitanie. Dopiero co skończyłem załadunek,
kapitanie.
Nisko nad dachami znowu przeleciał czerwony ramforinh.
- Co jest? - zdumiał się Anton. - Znowu CSZCZ-268? Zdaje się, \e stałem się
obiektem obserwacji. Ten czerwony ramforinh leci za mną od placu Pałacowego.
- Czy nie jest w to czasem zamieszana kobieta? - zapytał Wadim.
- Nie sądzę. Jeszcze nigdy kobiety się za mną nie uganiały.
- Mogły zacząć... - mruknął Wadim, ale olśniła go nowa myśl.
- A mo\e to członek tajnej organizacji obrońców tachorgów?
Ramforinh znowu przeleciał nad ich głowami i ucichł.
- To pewnie do wujka Saszy - powiedział Wadim. - Pójdzie na organy zamienne.
Biedny ramforinh! A właśnie, przywiozłeś?
- Przywiozłem - rzekł Anton, patrząc na drogę. - Nie masz racji, strukturalny
supercargo. To nie do wujka Saszy...Zza krzaków wyłonił się wysoki kościsty
mę\czyzna w luznej białej bluzie i białych spodniach. Miał smagłą twarz, gęste brwi i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]