[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czajnie porozmawiać, Suze? Przysięgam, że będę trzymać ręce
przy sobie.
- Gdzie ja to j uż słyszałam?
Potem, kiedy Aksamitna Rączka z grozną miną zrobił krok
w mojÄ… stronÄ™, zachowaÅ‚am siÄ™ w jedyny, zważywszy na oko­
liczności, możliwy sposób. Podniosłam do góry but od Jim-
my' ego Choo i walnęłam go nim w głowę.
Jestem przekonana, że pan Choo nie przewidziaÅ‚ takiego za­
stosowania dla swoich wyrobów. Sprawiły się j ednak zupełnie
dobrze. Po wyeliminowaniu z gry zaskoczonego pana Aksamit­
nej Rączki, wystarczyło otworzyć drzwi i rzucić się pędem na
dwór. Tak też, nie zwlekając, zrobiłam.
92
GnaÅ‚am po cementowych stopniach w stronÄ™ podjazdu, kie­
dy usłyszałam głos Paula:
- Suze! Suze, uspokój siÄ™. Przepraszam za to, co powiedzia­
łem o Jessie. Ni e miałem nic złego na myśli.
Już na podjezdzie odwróciłam się w jego stronę i muszę
z przykroÅ›ciÄ… wyznać, że w odpowiedzi na jego sÅ‚owa wykona­
łam wulgarny gest przy użyciu j ednego palca.
- Suze. - Paul opuścił rękę i mogłam stwierdzić, że oko, ku
moj emu rozczarowaniu, nie zwisa z oczodoÅ‚u. ByÅ‚o tylko czer­
wone. - Pozwól przynajmniej odwiezć się do domu.
- Ni e, dziękuję - zawołałam, zatrzymując się na chwilę, żeby
włożyć buty od Jimmy' ego Choo. - Wolę się przespacerować.
- Suze - powiedziaÅ‚ Paul. - Do twojego domu jest stÄ…d ja­
kieś dziewięć kilometrów.
- Ni e odzywaj się do mnie więcej, bardzo proszę - odparłam
i ruszyłam, mając nadzieję, że nie pójdzie za mną. Ponieważ
gdyby to zrobił i próbował mnie znowu pocałować, to istniało
duże prawdopodobieństwo, że oddawałabym mu pocałunki. Już
teraz o tym wiedziałam. Wiedziałam aż za dobrze.
Ni e poszedł za mną. Przemaszerowałam podjazdem i wyszłam
na szosę nad oceanem - nazwaną z dużą dozą wyobrazni Drogą
WidokowÄ… - starajÄ…c siÄ™ zachować resztkÄ™ szacunku dla samej sie­
bie. Dopiero kiedy zeszÅ‚am Paulowi z oczu, Å›ciÄ…gnęłam buty i po­
wiedziałam to, co cisnęło mi się na usta cały czas, gdy oddalałam
się możliwie dumnym krokiem od jego domu, a mianowicie:
- Auć, auć, auć!
Głupi e buty. Palce miałam w strzępach. W żaden sposób nie
mogłam iść w tych narzędziach tortur. Zastanawiałam się nad
wrzuceniem ich do oceanu, co przyszÅ‚oby mi Å‚atwo, zważyw­
szy na to, że ocean rozciągał się w dole pode mną.
Z drugiej strony, buty kosztowały sześćset dolców. Jasne,
że nabyłam je za ułamek tej sumy, ale jednak. Uzależniona od
93
zakupów część mojej osobowoÅ›ci nie dopuÅ›ciÅ‚aby do tak gwaÅ‚­
townego posunięcia.
Tak wiÄ™c, z butami w dÅ‚oni posuwaÅ‚am siÄ™ boso wzdÅ‚uż dro­
gi, uważając pilnie na odłamki szkła i sumaka jadowitego, który
ewentualnie mógłby się gdzieś pojawić z boku.
Paul miaÅ‚ racjÄ™ co do jednego: miaÅ‚am przed sobÄ… dziewięć ki­
lometrów spaceru. Co gorsza, od domu Paula do pierwszego
obiektu użyteczności publicznej, gdzie mogłabym dobrać się do
telefonu i zacząć obdzwaniać znajomych w nadziei, że ktoś mnie
podwiezie, dzieliÅ‚y mnie prawie dwa kilometry. MogÅ‚am, jak sÄ…­
dzę, podejść do któregoś z ogromnych domostw należących do
sÄ…siadów Paula, zadzwonić i zapytać, czy mogÄ™ skorzystać z tele­
fonu. Ale czuÅ‚abym siÄ™ zakÅ‚opotana. Nie, wolaÅ‚am automat. Tyl­
ko tego było mi trzeba. Miałam nadzieję jakiś wkrótce znalezć.
W moi m planie była tylko j edna rysa, a mianowicie pogoda.
Och, nie zrozumcie mnie zle. To był piękny wrześniowy dzień.
Nad głową rozciągało się niebo bez jednej chmurki.
Na tym polegał problem. Słońce bezlitośnie prażyło Drogę
Widokową. Musiało być ponad trzydzieści stopni - nawet jeśli
chłodna bryza znad oceanu łagodziła upał. Jednak chodnik pod
moi mi stopami nie poddawał się działaniu wietrzyka. Droga,
która po wyjÅ›ciu z zimnego domu Paula wydawaÅ‚a siÄ™ przyjem­
nie ciepła pod stopami, okazała się okropnie gorąca. Straszliwie
gorąca. Można by na niej usmażyć jajecznicę.
Ni e, oczywiÅ›cie, nie mogÅ‚am nic na to poradzić. Ni e mog­
łam włożyć butów. Bąble bolały bardziej niż podeszwy stóp.
Gdyby przejeżdżał jakiś samochód, może próbowałabym go
zatrzymać - ale pewnie nie. Sytuacja byÅ‚a dla mnie na tyle kÅ‚o­
potliwa, że nie chciaÅ‚am rozmawiać o tym z kimÅ› zupeÅ‚nie ob­
cym. Poza tym, biorÄ…c pod uwagÄ™ moje szczęście, zatrzymaÅ‚a­
bym najprawdopodobniej seryjnego mordercÄ™ i z rozgrzanej
patelni - dosłownie - trafiłabym prosto w ogień.
94
Nie. SzÅ‚am dalej, przeklinajÄ…c siebie i swojÄ… gÅ‚upotÄ™. Jak mog­
łam być taką idiotką, żeby zgodzić się pojechać do domu Paula
Slatera? Prawda, to co mi pokazał na temat zmienników było
ciekawe. I ta sprawa z przemieszczaniem siÄ™ dusz... jeÅ›li rzeczy­
wiście coś takiego istniało. Ni e chciałam nawet myśleć o tym, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl