[ Pobierz całość w formacie PDF ]
innych nagród.
– Może chcesz zadzwonić do rodziców i powiedzieć im, gdzie jesteś? – spytał Lucy
wuj.
– Nie, wujku. Wolę ich nie martwić.
– Na pewno by chcieli, żebyś spędziła trochę czasu w domu. Przez kilka dni i tak nie
będziesz mogła chodzić.
– Tak naprawdę to chciałam spytać, czy moglibyśmy z Johnem zostać parę dni
u ciebie.
Wuj Robin popatrzył ze zmarszczonym czołem najpierw na Lucy, a potem na Johna.
– Dlaczego mielibyście tu mieszkać? To znaczy, serdecznie zapraszam, ale czy nie
narobiliście sobie jakichś kłopotów?
– Prawdę mówiąc, tak – wtrącił się John. – Mamy pewne problemy w pracy, ktoś nas
szuka i nie chcielibyśmy, żeby ktokolwiek się dowiedział, gdzie jesteśmy.
Wuj Robin wziął głęboki wdech.
– I jeśli się nie mylę, nie chcecie także, żebym się dowiedział, co to za problemy?
– To bardzo skomplikowana sprawa – odparła Lucy. – Związana z handlem
nieruchomościami.
– Brzmi to, jakbyście się dowiedzieli czegoś, czego nie powinniście się dowiedzieć.
– Hm… tttak. Można to tak określić.
– Choć nie znam szczegółów, uważam, że najlepiej będzie, jeśli udacie się na policję.
W okolicy kręci się paru nieprzyjemnych drabów.
– Jeszcze nie możemy – wyjaśnił John. – Nie mamy dość dowodów. Kiedy je
zdobędziemy…
– Czy poza miejscem do zamieszkania potrzebujecie innej pomocy?
– Nie, dziękujemy. Jak na razie niczego innego nam nie trzeba.
– I naprawdę nie chcecie mi zdradzić, co to za „problemy”?
– Jeśli nie miałby pan nic przeciwko temu… i nie uważa pan, że to niegrzeczne…
– W porządku – powiedział wuj Robin, unosząc ręce, jakby się poddawał. – Jeśli
naprawdę nie możecie, nie mam do was żalu.
Zaczął nalewać herbatę, a John poszedł zadzwonić do ojca.
– Nie, wszystko w porządku, tato – mówił do słuchawki. – Zanocuję u kolegi.
Zobaczymy się jutro.
– Mogłeś zadzwonić, zanim wsadziłem kurczaka do piecyka. Z tobą zawsze jest tak
samo… nigdy się nie zastanowisz – odparł ojciec.
– Tak, tato, przepraszam.
– Matka pyta, skąd weźmiesz czyste majtki.
John leżał w maleńkim pokoiku pod samym dachem. Pościel była zimna, a ponieważ
w oknach nie zawieszono zasłon, księżyc świecił prosto na deskę do prasowania
i krzesło, na którym siedziała wielka brudna lalka, której emaliowana twarz została
z jednej strony zaatakowana przez coś, co z daleka wyglądało jak trąd.
Słyszał, jak Lucy kuśtyka do łazienki i wraca do swojego pokoju. Prawdopodobnie
poszła wziąć kolejny paracetamol, żeby przytłumić ból w kostce. Słyszał, jak wuj Robin
wchodzi po skrzypiących schodach i po chwili spuszcza wodę w toalecie. Potem dom
ucichł, ale John nadal leżał, nie mogąc zasnąć, żałując, że wmieszał się w sprawy pana
Vane’a i mając takie poczucie winy z powodu tego, co przytrafiło się Liamowi, że aż
bolał go żołądek.
Następnego dnia zadzwonili do biura do Courtneya i opowiedzieli, co się stało.
– Mam tego dość. Idę na policję – stwierdził na koniec rozmowy ich starszy kolega.
– Courtney… jeszcze nie teraz – poprosił John. – Nie uwierzą w to.
– Daj spokój, człowieku. Ile jeszcze potrzebujecie dowodów?
– Potrzebujemy dowodu na to, że pan Vane wiedział, co jego domy zrobią
z mieszkańcami, zanim wystawił je na sprzedaż, i mimo to je sprzedawał. Gdyby tak
było, można by sądzić, że „karmi” swoje domy… rozumiesz, co mam na myśli?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]