[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zajazdu Domino . Wiekowy stolarz twierdził, że deska
obluzowała się z powodu zardzewiałych gwozdzi. Lori obwiniała
niedokładną inspekcję. Nick chciałby winić szukających guza
turystów z Lockmaster. Qwilleran skłaniał się ku teorii Dawida i
Goliata. Tymczasem powinien zajrzeć do Gniazda Piratów , dopóki
barman mógł pamiętać jego samego oraz hojny napiwek.
Kamienna twarz barmana - utwardzona przez lata pracy za barem w
Chicago - rozjaśniła się na widok Qwillerana, który wśliznął się na
stołek przy kontuarze.
- Jak mija dzień? - zapytał, wycierając blat.
- Nie najgorzej. Macie dziś dużo gości?
- Jak to w poniedziałek - Bert potrząsnął wysoką szklanką o
tradycyjnej sylwetce. - To samo?
- Tym razem proszę o więcej pieprzu. Muszę dodać sobie
animuszu, zanim zasiądę przed jednym ze specjałów serwowanych w
Sali Korsarskiej.
- Fakt, mamy dobrego kucharza. Kilka razy dziennie posyłam im
sazerac. - Postawił na barze szklankę wypełnioną krwistym napojem i
czekał na aprobatę Qwillerana. - Na długo pan się zatrzyma?
- Na parę tygodni.
- Mieszka pan w hotelu?
- Nie. W Zajezdzie Domino . Znajomy jest właścicielem.
- Znam go. Niski, z ciemnymi kręconymi włosami. Miły gość.
Ma rodzinę.
- Co pan myśli o jego pensjonacie?
- Fantastyczny lokal! - zachwycał się Bert. - Kora, którą
wyłożono ściany, zawiera kwas, który odstrasza insekty. Dzięki niej
dom przetrwał tyle lat. Do tego wygląda niesamowicie!
- Był pan w latarni? - pytał dalej Qwilleran.
- Pojechaliśmy tam całą paczką przed otwarciem hotelu. Pan
Exbridge nam to zorganizował. Jest dobrym szefem. Ludzki gość.
Posiada jedną trzecią udziałów w XYZ, ale zupełnie tego nie okazuje.
Przyjemnie pracować dla kogoś takiego.
- Słyszałem o nim dużo dobrego. Fatalna historia z tym zatrutym
jedzeniem i utonięciem. Czy to były wypadki? Może ktoś chciał się
zemścić na XYZ? Bert nie odpowiadał.
- Wypadki - powiedział wreszcie i pospiesznie sięgnął po szkło.
Qwilleran nie dawał za wygraną.
- Pamięta pan tego mężczyznę, który się utopił? Obsługiwał pan
go?
- Nie.
- Popijał w barze czy przy basenie? Barman wzruszył
ramionami.
- Może zapamiętała go obsługa barku przy basenie?
Bert potrząsnął głową. Był wyraznie zdenerwowany i rozglądał
się po sali.
- Ciekawe, czy facet przypłynął z krótką wizytą, czy mieszkał w
hotelu. Chciałbym wiedzieć, kto mu towarzyszył przy drinku.
Barman odsunął się i konferował na stronie z dwoma
pomocnikami, którzy raz po raz obrzucali niespokojnym spojrzeniem
klienta z imponującym wąsem. Potem wszyscy trzej stanęli w drugim
końcu baru.
Exbridge ustanowił jasne reguły dla swoich pracowników.
Qwilleran zrozumiał to podczas obiadu z Dwightem Somersem. Dopił
drinka i przeszedł do Sali Korsarskiej na jambalayę, smaczną potrawę
składającą się z krewetek, szynki i kiełbasy. Spędził na wyspie
zaledwie dobę, a miał wrażenie, że przebywa na niej od tygodnia.
Występowały tu niezrozumiałe zakłócenia w upływie czasu.
Tymczasem jambalaya okazała się potrawą silnie energetyzującą.
Qwilleran postanowił wrócić dorożką. Zatrzymał pająkowaty
powóz o dużych kołach, które wyglądały zadziwiająco delikatnie. Na
kozle przycupnął drobny mężczyzna w starszym wieku. Trzymał w
rękach lejce. Jim usiadł obok niego i spytał:
- Czy zna pan Zajazd Domino na zachodnim brzegu?
- Jo - odparł woznica. Miał na sobie bezkształtne i pozbawione
koloru ubranie, jakie nosiła większość wyspiarzy. - Wio! - cmoknął na
konia, który ruszył ciężko przed siebie. Dorożka zakołysała się i
wolno potoczyła za nim.
- Aadny koń - zauważył grzecznie Qwilleran.
- Jo.
- Jak się nazywa?
- Bob.
- A ile ma lat?
- Wiela.
- Gdzie pan go trzyma?
- Tamoj.
- Co pan powie na dzisiejszą pogodę? - Qwilleran żałował, że
nie ma magnetofonu.
- Aadny dzień.
- Jak się panu wiedzie w interesach?
- Dobrze.
- Mieszka pan na wyspie od urodzenia?
- Jo.
- Macie tu śnieg zimą?
- Dosyć.
- Gdzie znajduje się Wioska Piracka?
- Ni ma tu nic takiego.
Dorożka dotarła wreszcie pod zajazd. Qwilleran zapłacił i
dorzucił sowity napiwek.
- Jak pan ma na imię?
- John.
- Dziękuję, John, i do zobaczenia.
Starszy człowiek potrząsnął lejcami i koń ruszył dalej.
Rozdział szósty
Zbliżała się pora zachodu słońca. Goście zapełnili huśtawki
zawieszone na werandzie. Qwilleran podszedł do frontowych
schodów przed wejściem do zajazdu.
- Piękny wieczór - zagadnął go mężczyzna we francuskim
berecie, który nosił zarówno w pomieszczeniu, jak i na dworze. Miał
przyjemny głos i miły wyraz usianej zmarszczkami twarzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]