[ Pobierz całość w formacie PDF ]
też pan Klein przeznaczał mu owego "kapitaliku" w ostatecznym rezultacie. Ta zdrobniała nazwa niepokoiła go i
drażniła, a drażniła tem bardziej, iż przypuszczał, że zastosowana była właściwie. Niedokładne wprawdzie, lecz w
ogóle dość wierne miał on wyobrażenie o stanie swych interesów; dotychczas wszakże chował, jak struś, głowę pod
skrzy
dło i przykre przypuszczenia stale odpychał. Pewność, z jaką Klein mówił, przeraziła go. Postanowił jednak do końca
udawać obojętność i, spotkawszy w drugim pokoju służącego, rzekł głośno, tonem suchym:
Zanieś te papiery do mego gabinetu i odeślij konie pana Kleina do stajni...
W saloniku, do którego Irena wprowadziła gościa, było kilka osób. Między niemi nie było wszakże Gucia, który, gdy
tylko matka z niebezpieczeństwa wyszła, natychmiast wyjechał, nie mogąc znieść dłużej atmosfery szpitalnej, jak
oświadczył Wilskiemu.
Na szeslongu, przysuniętym do drzwi parapetowych, wychodzących na ogród, pełny rzadkich drzew, roślin i kwiatów,
wpół leżała, wsparta na poduszkach, w wytwornym peniuarze, pani Zeneida. Zmizerniała mocno, ale było jej z tem do
twarzy; zdawało się, że odmłodniała. Mogła być nawet ponętną z tym wyrazem omdlenia w dużych i pięknych oczach,
któremu odpowiadały ruchy powolne, miękkie, a pełne gracyi, nieco sztucznej. Z pod koronek peniuaru przeglądała
szyja pełna a biała; ręką prześliczną, o długich, ważkich, różowych paluszkach, poprawiała sobie ciągle ciemną
grzywkÄ™ nad czo
łem, przyczem z szerokich rękawów ukazywało się ramię jak utoczone, mogące służyć za model dla rzezbiarza.
Ujrzawszy wchodzących, podniosła się nieco, pozdrawiając gościa lekkiem skinieniem głowy i ruchem ręki:
Witam pana rzekła panie Klein... Chciej pan zająć miejsce... proszę.
Głos brzmiał matowo, słowa wychodziły z ust jakby z przymusem, intonacya była przesadna. Zwróciła się do obok
siedzącego mężczyzny.
Pan nie zna naszego sÄ…siada ?... SÄ…siada od niedawna...
A na zaprzeczenie przedstawiła:
Pozwolisz, kochany hrabio... SÄ…siad nasz, pan Klein hrabia Zempach... doktor Wilski...
Powitano się ukłonem, zimno, bez podania ręki. I rozmawiano dalej, nie zwracając już uwagi na gościa, który
tymczasem zbliżył się do siedzącego na uboczu pana Hieronima.
Przypominam się panu przemówił.
Co ? jak ?... spytał starzec, jakby ze snu obudzony. I wielkie, wyłupiaste, krwią zaszłe a zgasłe oczy skierował ku
przybyłemu, drżącą przysłaniając je od rażącego światła.
A... a... wiem... wiem... mówił dalej
złamanym głosem poznaję, lubko, któżby nie poznał ? Nasz milioner, pan Klein!... Siadajże, siadaj... Cóż tam
słychać w Kalifornii ?...
W Kalifornii ? powtórzył z uśmiechem pan Klein, siadając nie byłem tam...
Staruszek ręką machnął.
Ona jest z tobą odrzekł. ' Gdzie ty, tam i Kalifornia ! Milion rodzi miliony, to wiadomo. Zwłaszcza w
zręcznych, jak twoje, rękach. Hej, hej, pięknie to mieć miliony... ile to dobrego zrobić można! Nieraz taki ubogi
człowiek, jak ja, pragnąłby z duszy serca uczynić co dobrego nie może, lubko panie, nie moie. Sam z głodu ginie,
więc innym zazdrości i duszę gubi nienawiścią. A taki milioner, choćby nie chciał, samą siłą kapitału przyczynia się do
powszechnego dobra... Tak, tak, lubko panie, bogdaj to mieć miliony !...
Podczas tej rozmowy inne potworzyły się grupy w saloniku.
Hrabia Stefan Zempach, przysadkowaty, barczysty, o twarzy ogorzałej i wąsie sumiastym, płowym, miał ruchy nieco
rubaszne, lecz niepozbawione elegancyi. Pomimo młodego wieku, był już łysawy, a oczy podkrążone miały wyraz
znużenia. Znany był jako znakomity sportsmen
i to we wszelkiego rodzaju sportach. Uprawiał nawet jazdę na "ski" i pojedynki na szpady. W jednym z takich
pojedynków odniósł pchnięcie, które mu oszpeciło dolną wargę ust. Patrząc na niego z prawej strony, można było
mniemać, ie się wykrzywia i kogoś przedrzeznia. Wąs sumiasty nie zakrywał zle zrośniętej blizny.
Siedząc obok pani Zeneidy, pochylony ku niej, mówił głosem basowym, przyciszonym:
Chciałbym przecie wiedzieć stanowczo. Panna Irena nie zdaje się lepiej usposobioną. Nie pozwala mi nigdy przyjść
do słowa. Zawsze te same wybiegi, aby uniknąć rozstrzygnięcia. Mnie się zdaje...
Tu jeszcze się bardziej pochylił i oczyma wskazał na framugę okna, w której stali, niemal ukryci przed oczyma reszty
towarzystwa, Irena i dr. Wilski.
Mnie się zdaje powtórzył szeptem że ten eskulapek mi psuje...
Pani Zeneida poruszyła się żywo i, rzucając bystre spojrzenie w stronę framugi, zaprzeczyła gwałtownie:
Ale cóż znowu! Quelle idée! Czyż można coÅ› podobnego przypuszczać nawet! Dawny bardzo znajomy, trochÄ™
nauczyciel, a trochÄ™ towa
rzysz zabaw dziecinnych. ZresztÄ…, nie znasz chyba Reni, kochany hrabio. Ona dobrze wie, co winna nam i sobie...
Serce nie sługa... odparł sentencyonalnie hrabia Stefan, uśmiechając się ja pani szczerze powiem, że oddawna
coÅ› przeczuwam.
Pani Zeneida czarne brwi bezwiednie zmarszczyła. Nerwowym ruchem szarpała koronki peniuaru, rzucając ciągłe
spojrzenia w stronÄ™ framugi.
Mais vous e^tes vraiment ridicule avec vos przeczucia... Wilski, to człowiek bardzo szlachetny, któryby także nie
zapomniał...
Och! sceptycznie uśmiechnął się Zempach panna Irena ma takie oczy, że, patrząc w nie, można zapomnieć o
wszystkiem...
Nie pojmuję przerwała w widocznem już rozdrażnieniu pani Zbąska jak człowiek taki, jak pan, z takiem
doświadczeniem życiowem...
Właśnie dlatego...
Non! non! non! zawołała pani Zeneida, bijąc niecierpliwie śliczną rączką o poduszki cela n'a pas de sens
commun!
Cela serait commun, j'en conviens za
uważył Zempach, usiłując być dowcipnym lecz zdarza się tak często w tym pospolitym świecie!.
Oczy pani Zbąskiej błyszczały gorączkowo; mgła omdlenia w nich znikła. Poczęła mówić szybko urywanemi
wyrazami.
Zresztą przekonaj się sam nareszcie! Dzisiaj jeszcze oświadcz się Reni stanowczo. Zobaczymy... A dla zapewnienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]