[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naszym kraju. Chciałbym zobaczyć okolicę, w której to znalezliście.
- Na razie - odezwała się Dab-Dab - niech pan zostawi te bryłki u mnie. Znam pewne
miejsce, gdzie możemy je schować do czasu, dopóki nie zamienimy ich na pieniądze.
Doktor Dolittle udał się więc ze mną i z Polinezją na miejsce, gdzieśmy znalezli złoto,
Jip i Geb-Geb towarzyszyli nam, chociaż nie zapraszaliśmy ich wcale.
Poszukiwania nasze były bardzo gruntowne. Przetrząsnęliśmy cały kopiec, kopiąc,
grzebiąc i rozrzucając żwir. Jip i Geb-Geb zostali również ogarnięci gorączkową namiętnością
poszukiwaczy złota. Ryli we wzgórzu jak prawdziwi górnicy. Geb-Geb posługiwało się
ryjkiem, jak gdyby węszyło trufle, a Jip odrzucał ziemię przednimi łapami, jak to czynił polując
na szczury.
Ale nie znalezliśmy więcej złota.
- To zagadkowe - rzekł doktor - rzeczywiście zagadkowe. Tajemnica geologiczna. To
nie jest ten rodzaj piasku, w którym zazwyczaj znajduje się złoto, a przecież to złoto jest
właśnie takie, jakie znajduje się zwykle w formie brył w piasku. Jedynym wyjaśnieniem
tajemnicy, jakie mi się nasuwa, byłby fakt, że jakiś poszukiwacz złota tutaj zakopał i ukrył swój
skarb.
Jakkolwiek nie udało nam się odkryć prawdziwej kopalni złota, to jednak rozpętaliśmy
istną burzę. Gdy doktor ukończył badanie gruntu, był już pózny ranek. W drodze powrotnej
spotkaliśmy kilku ludzi, którzy nas obserwowali. Wypytywaliśmy pózniej Mateusza Mugg i
Bumpa, którzy brali również udział w wyprawie, ale przysięgali, że nikomu o niej nie
opowiadali. Mimo to rozeszła się wieść, że na piaskach gminy Puddleby znaleziono złoto. A o
godzinie czwartej po południu cała łąka roiła się od ludzi, którzy przybyli tu uzbrojeni w łopaty,
grabie, widły i wszelkie możliwe narzędzia na poszukiwanie złota.
Całe Puddleby ogarnięte zostało szałem. Niańki zostawiały wrzeszczące dzieci w
wózkach, a same rozkopywały ziemię, szukając złota. Włóczęgi, żebracy, Cyganie,
domokrążcy, kupcy z miasta, starzy czcigodni panowie, dzieci szkolne, mali i duzi, bogaci i
biedni - wszyscy ciągnęli tutaj na poszukiwanie złota.
Opowiadano sobie, że doktor Dolittle znalazł całą masę starożytnych rzymskich złotych
pucharów i że poszukiwacze złota wykopali dużo starych naczyń i zabrali je ze sobą, żeby się
przekonać, z czego są zrobione.
Na drugi dzień biedne grunty gminne wyglądały tak, jak gdyby przeszło po nich
trzęsienie ziemi albo huragan, i magistrat postanowił zaskarżyć doktora Dolittle za szkody
wyrządzone własności publicznej.
To szaleństwo trwało przez tydzień. Ludzie z daleka, znakomici znawcy górnictwa,
zjechali ze stolicy, aby zbadać osobiście istotę sprawy, która wprawiła w obłęd tylu ludzi.
Ze wszystkich towarzyszy doktora Geb-Geb było najbardziej ogarnięte gorączką złota i
nie można go było odciągnąć od łąki. Było przekonane, że teraz dopiero natrafiło na swoje
właściwe powołanie.
- Dlaczego by nie? - mówiło. - Moim ryjem mogę ryć w ziemi o wiele lepiej i prędzej
niż ci głupcy swymi łopatami.
Błagało bezustannie, aby mu nie przeszkadzano w poszukiwaniach. Było opętane
strachem, że ktoś inny może właśnie w tej chwili odkryć prawdziwą kopalnię, która powinna
się stać własnością rodziny Dolittle.
- Nie masz się czym przejmować, Geb-Geb - uspokajał je doktor - to nie jest grunt
obfitujący w minerały. Złoto, któreśmy znalezli, dostało się tam przypadkiem. Borsuk
prawdopodobnie miał rację - ten mały skarb, który został tam zakopany widocznie przed
setkami lat, to wszystko, co można było znalezć.
Ale dopóki trwało ogólne szaleństwo, nie można było odwieść Geb-Geb od tej myśli,
gorączka złota owładnęła nim zupełnie. A ponieważ doktor zabronił mu chodzić na grunty
gminne (tylko kilka razy udało mu się zakraść tam po kryjomu w nocy), musiało to sobie
powetować poszukiwaniem grzybów w ogrodzie warzywnym. Nawet przy obiedzie uprawiało
swój nowy zawód, wygrzebując rodzynki z leguminy.
Bez względu na to, skąd się złoto wzięło, Dab-Dab cieszyła się ogromnie, że zaradność
Polinezji zapewniła doktorowi bogactwo. Gdyby on sam miał tym skarbem rozporządzać, nie
osiągnąłby zapewne z tego żadnej korzyści. Magistrat uważał złoto za własność publiczną. I
doktor był już gotów zrzec się swojej zdobyczy. Ale sprytny Mateusz Mugg zasięgnął porady
adwokata i dowiedział się, że według starego prawa, znalazcy należy się połowa znalezionych
dóbr. I nawet ta suma okazała się, po zważeniu skarbu, dość poważna.
- Tak, tak - wzdychała Dab-Dab - jak doktor powiada, niezdrowy to wiatr, który nie
przynosi z sobą nic dobrego . To był szczęśliwy przypadek, że stary borsuk złamał ząb. W
[ Pobierz całość w formacie PDF ]