[ Pobierz całość w formacie PDF ]
byliśmy obecnie? Czy na rzece Detroit, czy może na jeziorze Huron, albo Górnem? Trudno o
tem było sądzić! Przypuszczałem jednak, że na Erie.
Postanowiłem wyjrzeć na świat i zoryentować się w miejscowości. Ubierałem się z
pewnym niepokojem. A może zamknięto mnie na klucz?& Sprobowałem podnieść klapę w
suficie kajuty. Udało mi się na szczęście i po chwili wysunąłem się do połowy na pokład.
Rozejrzałem się wokoło. Wszędzie niezmierzona wodna płaszczyzna! Płynęliśmy z
ogromną szybkością a fale rozbijając się o przód okrętu rozpryskiwały się w drobniuchne
bryzgi, które uderzały mnie po twarzy. Uczułem smak wody słodkiej.
Słońce było jeszcze dosyć daleko od zenitu, najwyżej więc godzin ośm upłynęło od
chwili odjazdu z zatoki Black-Rock. Wobec tego, że długość Erie wynosi 225 mil, a
szerokość 50 mil, nie dziwiłem się wcale, nie widząc nigdzie brzegów
Na pokładzie znajdowało się dwu ludzi. Jeden stał na przodzie, wpatrzony w rozciągającą
się przed nim bezkreśną przestrzeń, drugi u steru, kierując ku półno-wschodowi. Pierwszym
był jeden ze szpiegów, czatujących na mnie przy ulicy Long-Street, drugim ten, co niósł
latarkÄ™, gdy obaj szli do lasu.
Daremnie szukałem trzeciego, który nosił nazwę Kapitana & nie było go nigdzie&
Aatwo pojąć, jak gorąco pragnąłem stanąć oko w oko z tym śmiałym wynalazcą, który nie
obawiał się wystąpić do walki z całą ludzkością, którego sława rozbrzmiewała po całym
świecie, a który się tak dumnie tytułował Królem przestrzeni !&
Zbliżyłem się do człowieka, stojącego na przodzie statku i po chwilowem milczeniu
zapytałem:
Gdzie kapitan?
Spojrzał na mnie z pod oka, lecz nie raczył odpowiedzieć, chociaż ze słów zamienionych
na brzegu, wiedziałem, że rozumie po angielsku. Obecność moja na pokładzie zdawała się nie
wzruszać go wcale. Odwrócił się ode mnie plecami i w dalszym ciągu obserwował horyzont.
Wtedy zwróciłem się do sternika, chcąc mu zadać to samo pytanie, lecz on usunął mnie
ruchem ręki, nie mówiąc ani słowa.
Wobec tego postanowiłem czekać cierpliwie na ukazanie się samego kapitana, który
powitał nas wystrzałami z rewolweru, gdyśmy w zatoce razem z Walkerem usiłowali
przyciągnąć statek do brzegu.
Tymczasem zacząłem przyglądać się Grozie .
Pokład i kasztele zbudowane były z jakiegoś metalu, którego rozpoznać nie mogłem. W
środku znajdowała się klapa, którą można było podnosić, a która prowadziła do maszyn,
pracujących bardzo cicho i równomiernie.
Nie było ani komina, ani masztu, ani żagli. Przyrząd optyczny, tak zwany heryskop,
ułatwiał prawdopodobnie kierowanie pod wodą. Po obu bokach pokładu znajdowały się jakieś
dziwne, nieznane mi przyrządy, których użytku nie rozumiałem wcale
Z przodu i z tyłu statku spostrzegłem klapy kwadratowe, które prowadziły do kajut; klapy
te, otoczone ramą z kauczuku, zamykały się bardzo szczelnie, ażeby woda nie mogła
przeniknąć do wnętrza, gdy statek zanurzał się w głębiny. Nie widziałem ani motoru ani śrub,
ani turbin. Zauważyłem tylko, że statek pozostawiał za sobą nikłą smugę.
Widocznem więc było, że motoru nie poruszała ani woda, ani nafta, ani alkohol, a tylko
elektryczność, nagromadzona do wysokiego punktu napięcia. Gdzie było jej zródło? Czy
wytwarzały ją stosy, czy akumulatory? Jakiego systemu? Czy znajdę kiedy rozwikłanie tej
zagadki?
Potem myśl moja wróciła do towarzyszy wyprawy, pozostałych na brzegu zatoki. Hart
był raniony, a może Wells i Walker również. Widzieli jak kotwica unosiła mnie od brzegu,
prawdopodobnie sądzą, że zginąłem.
Czyż mogą przypuszczać, że zabrano mnie na pokład Grozy?& Wells telegraficznie
zawiadomił o mojej śmierci pana Warda, któż się teraz ośmieli przedsiewziąć wyprawę
przeciw Królowi Przestrzeni?
Te i tym podobne myśli tłoczyły się w mej głowie podczas gdy z niecierpliwością
oczekiwałem na przyjście kapitana.
Lecz ten się nie ukazywał.
Głód dokuczał mi srodze. Przeszło dwanaście godzin nic w ustach nie miałem& zdawało
mi się, że się nikt o moje pożywienie& nie troszczy. Nagle człowiek, stojący na przodzie
statku zeszedł na dół i wrócił po krótkiej chwili. Z radością spostrzegłem, że przyniósł mi
kawał mięsa solonego, suchary i kufel czarnego piwa. Z zapałem zabrałem się do tego
śniadania. Marynarze nie dotrzymywali mi towarzystwa. Widząc, że nie mają wcale zamiaru
rozmawiać ze mną, pogrążyłem się znowu w rozmyślaniach, jak się zakończy cała ta
przygoda?& Czy ujrzę wreszcie tego mytycznego kapitana?& Czy zwróci mi swobodę?&
Czy zdołam się wymknąć wbrew jego woli?& Prawdopodobnie będzie to zależało od
okoliczności& Nie mogę nawet marzyć o ucieczce, dopóki Groza płynąć będzie środkiem
jeziora& tem mniej jeżeli się zanurzy w głębiny& Chyba, że się przekształci na samochód&
Lecz nie miałem najlżejszej ochoty do wydostania się na swobodę przed zbadaniem
tajemnic tak dziwnego statku. Wyprawa moja nie została wprawdzie uwieńczona
powodzeniem, nawet nieomal nie utraciłem w niej życia, lecz bądz co bądz był to ważny krok
naprzód.
Groza posuwała się ciągle w kierunku północno-wschodnim, tj. w kierunku długości Erie,
płynęliśmy ze średnią szybkością, pomimo to obliczałem, że za kilka godzin będziemy na
samym krańcu jeziora, tam gdzie się ono łączy z Ontario za pośrednictwem rzeki Niagary. O
15 mil poniżej Buffalo znajdują się owe sławne wodospady& Wobec tego, że kapitan nie
zwróciÅ‚ siÄ™ na rzekÄ™ Détroit, pozostaje mu tylko przybić do brzegu i przeksztaÅ‚cić statek na
samochód.
Słońce przeszło południk. Pogoda była wspaniała, upał silny, lecz znośny, dzięki
chłodzącemu wietrzykowi. Brzegów jeziora nie widać było wcale. Czyż ten kapitan nie
ukaże się dzisiaj wcale?& Może nie chce bym go zobaczył?& W takim razie ma chyba
zamiar zwrócić mi swobodę, gdy dopłyniemy do brzegu?& Lecz to znów wydawało mi się
niepodobieństwem!&
Wreszcie około drugiej po południu usłyszałem lekki szelest. Podniosła się klapa
środkowa i upragniony kapitan stanął przed nami.
Podobnie jak i jego podwładni nie zwrócił na mnie żadnej uwagi. Zbliżył się do sternika i
usiadł za nim. Półgłosem zamienili ze sobą słów kilka, poczem sternik zeszedł na dół do
maszyn.
Kapitan rozejrzał się dokoła, rzucił okiem na busolę, zmienił lekko kierunek statku,
posuwaliśmy się naprzód ze zwiększoną szybkością.
Kapitan wyglądał na lat przeszło pięćdziesiąt. Wzrostu średniego, barczysty,
wyprostowany, włosy miał szare, krótko przystrzyżone, ręce i nogi muskularne, szczęki silne,
piersi szerokie i brwi ściągające się ustawicznie. Nie nosił wąsów ani faworytów, tylko gęstą
krodę po amerykańsku. Widać było, że zdrowie ma żelazne, krew gorącą, energję niezłomną.
Podobnie jak i jego towarzysze ubrany był, w kostyum marynarza, płaszcz gumowy i
czapkę wełnianą.
Przyglądałem mu się bacznie. Nie unikał mych spojrzeń, lecz zachowywał się z taką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]