[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A oni nagle przerywają akcję. Na skrzyżowaniu Lenińskiego z Szabołowką. I ten człowiek,
porywacz a oni mu nawet nie założyli kajdanek otwiera drzwi samochodu i ucieka. Ja za nim.
Męty krzyczą do mnie: Nie strzelaj, nie strzelaj!". Wystrzeliłem sześć razy w powietrze, piąta
po południu,
możecie sobie wyobrazić, co się działo na Bulwarze Mira? Strzelałem w powietrze przed
gmachem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Kule mogły wpaść do gabinetu ministra. Dogoniłem
zbiega, skoczyłem na niego. Zatrzymałem.
Przywozimy go do RUOP-u. Męty mówią: Teraz go pomęczymy, wyciśniemy z niego, gdzie jest
Koreańczyk". Próbuję ich powstrzymać: Nie trzeba męczyć. On ma telefon Koreańczyka. Trzeba
go tylko przesłuchać". Ale oni byli uparci: W ten sposób niczego nie powie, trzeba torturować".
Poszedłem do sąsiedniego gabinetu porozmawiać z Utionkiem, już z innej pozycji. Utionok siedzi
w kajdankach z wytrzeszczonymi oczami i mówi: Ale wpadłem! Sasza, w jakiej jesteś randze?"
Odpowiadam: FSB, podpułkownik". On na to: Dobrze, że nie kapuś".
Wracam i widzę, że oni wypuścili tego z telefonem! Dlaczego go wypuściliście?". Nie ma
podstaw do zatrzymania go". Jak to nie ma? Przecież miał dowód rzeczowy, telefon porwanego".
Wieczorem melduję o tym kierownictwu. W odpowiedzi słyszę: Szukaj go".
Ustaliliśmy, gdzie mieszka. W domu naturalnie się nie pokazał. Zniknął.
Rano wracamy do mętowni Utionok siedzi, już bez złotego krzyżyka i łańcuszka. Prosi mnie:
Sasza, po starej przyjazni, powiedz im, żeby mi to oddali, to podarunek od przyjaciół". Poszedłem,
porozmawiałem. Krzyżyk oddali, Utionka wypuścili. Pózniej przyszli do mnie ludzie Piczugi, którzy
dawali pieniądze na okup. Mówią: Pieniędzy nam nie oddali". Jak to nie oddali! Przecież
zostawiłem je RUOP-owcom". Pojechaliśmy do nich: Oddajcie pieniądze!". Zawołali mnie na
stronę: Ty co? Przecież to bandyckie pieniądze!". Odpowiadam: Bandyckie? To tak napiszcie w
raporcie, skonfiskujcie i wezwijcie skarbówkę!". Słuchaj, Sasza, nie mieszaj się w nasze sprawy,
sami wiemy, jak rozprawiać się z żulami". Mówię do nich: Wiecie co, moi drodzy! Te pieniądze
mnie dali. Oddawajcie!". Nagle widzę teczkę, z którą jechałem. Wyciągnęli ją oto i pieniądze.
Oni na to: Ty co, zamierzasz pieniądze zwrócić bandytom? Ale z ciebie idiota!".
Wziąłem pieniądze, pojechałem do bandytów. Za stołem siedzi Utionok, Wolf i jeszcze
jasieniewscy. Wolf oniemiał: Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem. Kto by pomyślał, że
gliny zdolne są oddać pieniądze. Czegoś takiego świat nie widział. Panowie, patrzcie, co to się
wyprawia! Sasza, ciebie do domu wariatów wyślą!". Mówię na to: Przeliczcie!". Oni: Coś ty!
Nawet jeśli trochę brakuje, to nie ma problemu!". Koreańczyk znalazł się sam po kilku dniach
wymyślił historię o samodzielnej ucieczce od porywaczy. W tym czasie nawiązałem kontakt z
pewnym RUOP-owcem, który powiedział mi, że Koreańczyka nikt nie porwał. Koreańczyk razem z
funkcjonariuszami wydziału trzeciego upozorował własne porwanie", żeby w środowisku
bandyckim zebrać pieniądze i podzielić się nimi z mętami. Właśnie dlatego RUOP-owcy przerwali
akcję! Piczuga był mi wdzięczny, bo odpowiadał za te pieniądze, nawet gdyby się wyjaśniło, że
gliniarze ich oszukali.
Koreańczyk nie oberwał za próbę zabrania pieniędzy? Swoi złodzieje mu odpuścili?
Oni o niczym nie wiedzieli. Nic im nie powiedziałem.
PieCZUDZE POWIEDZIAAEZ?
A dlaczego miałbym mu powiedzieć? Czy ja pracowałem dla niego? On bandyta, ja oficer FSB.
Miałem zadanie znalezć i uwolnić porwanego. W innej sytuacji można byłoby te pieniądze
skonfiskować. Mówiłem wtedy RUOP-owcom, żeby zaprotokółowali konfiskatę pieniędzy. Nie
zrobili tego, bo gdyby było to w raporcie, to trzeba by wszystko oddać skarbowi państwa.
Koreańczyk był bardzo związany z RUOP-em. W jego brygadzie był niejaki Ilia Litnowski.
Koreańczyk zajmował się między innymi również zabójstwami na zlecenie. Ilia nie chciał iść na
zabójstwa, wystraszył się i powiedział, że zabijać nie będzie i odejdzie z brygady. Odszedł i w
Jasniejewie w serwisie remontował zachodnie samochody. Koreańczyk powiedział mu: Z mojej
brygady jeszcze nikt tak zwyczajnie nie odszedł. Będziesz robił to, co ci powiem".
Pewnego dnia Litnowski wraca z rynku ze swoją matką, tak około jedenastej przed południem, a
tu nagle zatrzymują go funkcjonariu-88 sze RUOP-u, podrzucają mu do teczki granat i wsadzają
do więzienia. Opowiedział mi o tym informator operacyjny. Wziąłem sprawę pod lupę zleciłem mu
informować mnie na bieżąco o sprawie.
Ilię zamknęli w Matroskiej Tiszynie". Tam przyszli do niego funkcjonariusze RUOP-u i mówią:
Albo będziesz zabijał, albo dostaniesz duży wyrok. Jeśli zgodzisz się, zrobimy tak, że dostaniesz
wyrok w zawieszeniu, i wypuścimy cię". Ilia odmówił. Wtedy zaczęli go przenosić z celi do celi. To
jest bardzo zle widziane w więzieniu przez innych więzniów.
Zaczął się proces. Pojechałem tam. Sędzina mówi do mnie: Wiem o tym, że granaty mu
podrzucili.
Ale co ja mogę zrobić? Chcą, żebym skazała go na trzy lata. Dam mu półtora roku. Nie mogę go
przecież wypuścić". Ale on jest niewinny. I pani o tym wie!". Tak, wiem, on u nas nie pierwszy.
U nas strumieniem idą podrzucone narkotyki, amunicja, granaty. Co, mam milicjantów wsadzać?".
Litnowski dostał półtora roku albo dwa lata. Odsiadywał wyrok w presnieńskim więzieniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]