[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o pańskiej niewinności. Jeśli pan odmówi, oddam pana w ręce nadinspektora Scotta
Marlowa.
Higgins nie patrzył na Filipa.
Jeśli się nie mylę, z pańskiej wypowiedzi wynika, że J.J. Battiscombe, strażnik, spał
w chwili, kiedy weszliście razem z panią Mortimer do przybudówki British Museum.
Ten głupiec... był kompletnie zaspany! Musiałem nim potrząsnąć, żeby go dobu-
dzić. Wyglądał jak pijany albo zamroczony narkotykami. Frances i ja podpisaliśmy się
w księdze wejść i potem... i potem... Filip zamilkł, tłumiąc łkanie. Nigdy nie powi-
nienem był się zgodzić... Przysiągłem sobie nigdy więcej tam nie wracać... Przyniosłem
jej nieszczęście.
Czy obawiał się pan wejść do biura ojca?
54
Bać się...nie, ja...
Do czego był panu potrzebny drugi klucz do jego biura?
Zatrzymali się.
Ja? Nigdy nie miałem...
Ja naprawdę przeszukałem pański pokój, Filipie, łącznie ze schowkami w bieliz-
niarce. Znalazłem pieniądze, fotografię, no i... to.
Higgins pokazał klucze, które zabrał kilka godzin wcześniej z pokoju Filipa. Jeden
z nich był kluczem od wejścia do muzeum, drugi od gabinetu lorda Mortimera.
To kłopotliwe, bardzo kłopotliwe. Dlaczego pan je schował?
Stara historia. To nie ma nic wspólnego z zabójstwem Frances.
A może miał je pan przy sobie w wieczór zabójstwa?
Przeszukano mnie, tak jak wszystkich.
Jeśli zrobiono to równie dokładnie jak w przypadku przesłuchania... Jest pan do-
skonałym strzelcem. Mógł pan zabić panią Mortimer, zamknąć drzwi swoim kluczem
i wołać o pomoc.
Młodzieniec wytrzeszczył oczy. W tym, co mówił Higgins, była przerażająca logika.
Jeden tylko szczegół nie pasuje do całości ciągnął inspektor. Fotografia
Frances Mortimer, na plaży. Oko fotografa było okiem zakochanego. Myślę, że pańskie
uczucia do niej przekraczały zwykłą sympatię. To pan zrobił to zdjęcie?
Młodzieniec przymknął oczy, przywołując ten cudowny moment, kiedy Frances była
dla niego i tylko dla niego uosobieniem młodości i piękna.
Była cudowna... cudowna... Nikt tak naprawdę jej nie rozumiał... Ona, ona nie
zdawała sobie sprawy...
Nie wszystkie opinie dotyczące jej osoby są zgodne sprecyzował Higgins, prze-
rywając wynurzenia Filipa. Niektórzy uważają, że dopuszczała się... zdrad.
Reakcja Filipa była gwałtowna. Złapał inspektora za połę nieprzemakalnego płasz-
cza.
Kto ośmielił się to powiedzieć? Kim są niegodziwcy rozgłaszający podobne
oszczerstwa? Chcę znać ich nazwiska!
Pozna je pan, jeżeli tak zdecyduję odparł Higgins, odsuwając się. Gwałtowność
nie jest dobrym doradcą, panie Mortimer. Jak pan oprzytomnieje, będzie pan uprzejmy
wyjaśnić mi, skąd pochodzą pieniądze znajdujące się w skrytce. Przypuszczam, że wiążą
się z tą starą historią ?
Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie obruszył się chłopak.
Tego się właśnie obawiałem. Nie będę już dzisiaj nalegał. Ale i tak się dowiem...
Proszę nie opuszczać Londynu bez uprzedniego poinformowania Scotland Yardu. Może
pan wracać motorem. Ja wolę iść piechotą.
Filip Mortimer patrzył na inspektora oddalającego się wolnym krokiem i ginącego
w mroku nocy. Trząsł się. Z zimna i ze strachu.
Rozdział X
Dwóch policjantów wprowadziło Williama W. Dobelyou do biura nadinspektora
Scotta Marlowa. Mężczyzna zatrzymany poprzedniego dnia w Kornwalii został nocą
przewieziony do Londynu. Marlow królował za biurkiem, dumny z siebie i ze Scotland
Yardu, który raz jeszcze wykazał się skutecznością działania. Siedzący w kącie pokoju
Higgins rozmyślał o szczegółach dochodzenia spisanych w czarnym notesie, pewien, że
przesłuchanie Dobelyou posunie śledztwo do przodu.
William W. Dobelyou miał na sobie fioletowy garnitur z zasuszoną petunią w buto-
nierce i pomarańczowy krawat. Roztaczał wokół siebie intensywny zapach taniej wody
kolońskiej. Jego twarz Hindusa z domieszką krwi chińskiej i zapewne jeszcze kilku in-
nych ras, o szeroko rozstawionych oczach, spłaszczonym nosie i o grubych wargach, ro-
biła niesympatyczne wrażenie. Miał chytre spojrzenie.
Panie Dobelyou zaatakował brutalnie nadinspektor jest pan oskarżony o kra-
dzież w budynku publicznym, sprzedaż skradzionych przedmiotów, nielegalny han-
del dziełami sztuki, próbę ucieczki, przeciwstawianie się policji Jej Królewskiej Mości.
Dodam, że jest pan również podejrzany o dużo poważniejsze przestępstwo.
Twarz Dobelyou wykrzywił pół ironiczny, pół agresywny uśmieszek.
Nie przyznaję się do niczego. %7łądam adwokatów. Mam czym płacić.
Wszystkie pańskie dobra zostały zajęte wyjaśnił Higgins. Prawie wszystko
pochodzi z nielegalnej działalności. Oczywiście, prawo będzie dokładnie przestrzegane,
panie Dobelyou, niemniej zależy nam na tym wstępnym przesłuchaniu. Możliwe, że jest
pan mniej winny, niż mogłoby się wydawać...
Nadinspektor Marlow poderwał się z krzesła.
Niemniej ciągnął Higgins, zaglądając do notesu fakty są niezbite. Koledzy
paserzy wydali pana. W pańskim mieszkaniu znaleziono skradzione przedmioty. Pańska
wina w tym przypadku jest więc jasno udowodniona.
Kto mnie wydał? ryknął Dobelyou. Ta suka Indira?
Higgins uprzedził odpowiedz Scotta Marlowa.
56
Ta panna jest uwięziona. Ciążą na niej bardzo poważne zarzuty. Oświadczenia pa-
serów były aż nadto wystarczające, aby wpaść na pański ślad.
Powróćmy do najważniejszego wtrącił nadinspektor. Jeden ze świadków
widział, jak, trzymając wiadro numer inwentarza BM 131 ucieka pan z British
Museum. W wiadrze schował pan kolekcję helleńskich monet wyjątkowej wartości,
które pózniej znaleziono w pańskiej torbie podróżnej.
Dobelyou wzruszył ramionami.
Dobrze, dobrze, grałem i przegrałem. Nie ma co robić z tego wielkiej afery.
Marlow uśmiechnął się zwycięsko.
Sprawa dotyczy nie tylko kradzieży, panie Dobelyou. Jestem przekonany, że starał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]