[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Usiadł na stole, odstawił filiżankę i ujął jej dłoń. Nie cofnęła
jej.
62
S
R
- Dlaczego tamtej nocy uciekłaś? - spytał, przyglądając się
uważnie jej palcom. - Nie miałem zamiaru zrobić ci nic złego.
- Wiem. To był odruch. Po tym, jak Mac wyszedł, powinnam
była zostać i przynajmniej powiedzieć ci dzień dobry".
- Byłaś z Makiem? Makiem MacFarlane'em?
- Tak. A dlaczego pytasz?
- Tak sobie. To miły facet.
- Nawet bardzo - powiedziała twardo. - A przy okazji, chcesz,
żeby Gareth czekał na operację u nas czy u doktora Kenyona?
Powiedziałeś, że wolałbyś widzieć go w Park Hall.
Podniósł jej rękę do twarzy i na krótki moment przyłożył ją
do policzka. Potem, jakby nie mogąc się powstrzymać, ucałował
palce Emmy, zanim zdążyła mu je wyrwać. Mówił dalej, jak gdy-
by nic się nie zdarzyło.
- Gareth doskonale się tu czuje. Myślę, że przez te dwa tygo-
dnie nic się nie zmieni. Chyba, że chcesz, abym go przeniósł. Ke-
nyon jest zadowolony z jego stanu. Depresja chwilowo została
opanowana i chyba więcej cię nie nagabywał, prawda? Pamiętaj,
że nigdy nie powinnaś wchodzić do jego pokoju sama.
- Rozmawiałam z nim tej nocy, kiedy operowałeś Joego.
- Niepokoił cię? - zapytał zmienionym głosem.
- Trochę. Mówił do mnie Sandy i...
- -I?
- Próbował mnie pocałować w policzek. Simon westchnął.
- Nie rób tego więcej. Ostrzegałem cię. Chyba jednak popro-
szę Billa, żeby go zabrał.
- Dlaczego tak siÄ™ niepokoisz?
- Kiedy ostatni raz był w Park Hall, napastował pielęgniarkę.
Nie twierdzę, że zrobi to ponownie, ale mimo to nie należy go
63
S
R
prowokować. Ubzdurał sobie, że jesteś Ofelią. Martwi mnie to,
Sandy. Nie zapominaj, że Hamlet oszalał na punkcie Ofelii.
- Rozumiem, co masz na myśli. Boisz się, że wyimaginowany
świat stanie się jego jedyną realną rzeczywistością. Ja się tego nie
obawiam. Jestem pewna, że uważa, iż jestem tu tylko po to, żeby
pomóc mu wyzdrowieć.
- Doprawdy? Tak jak Don Kichot uważał, że jego wiatraki są
olbrzymami?
- Sądzisz, że powinnam porozmawiać z doktorem Kenyo-
nem?
- Trochę by mnie to uspokoiło.
- W takim razie zrobiÄ™ to.
Kiedy zobaczyła, że Simon wstaje, życzyła mu przyjemnego
urlopu.
Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach dostrzegła jakiś nie-
pokój.
- Więc jedziesz ze mną?
- Nie gadaj bzdur, Simon. To nie w twoim stylu.
- Masz rację, to było bardzo głupie. Przepraszam. Wygląda
na to, że ostatnimi czasy coraz częściej cię przepraszam, Sandy.
Odwróciła się i wyjrzała przez okno, za którym widać było
nagie gałęzie drzew i oszronione dachy domów.
Simon podszedł do Emmy i objął ją. Oparła głowę o jego ra-
miÄ™ i oboje patrzyli na rozciÄ…gajÄ…ce siÄ™ za budynkami szpitala
wrzosowiska. Zapadała noc i widać było, jak jedno po drugim w
oknach zapalają się światła. Ręce Simona wolno przesunęły się
po ciele Emmy, zatrzymując się na piersiach osłoniętych sztywną
materią pielęgniarskiej bluzy. Zadrżała. Jakby za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki rozpiął się guzik i ciepła dłoń spoczęła na
jej skórze. Przez jeden krótki moment pozwoliła, by pieściły ją
delikatne palce, bez reszty oddając się uczuciu rozkosznego ciepła
64
S
R
jakie ogarnęło całe jej ciało.
I wtedy jak przez mgłę usłyszała słowa Sally: Dżentelmen
by tak nie postąpił... Lepiej skończ z tym teraz, dopóki jeszcze nie
jest za pózno..."
Nie chcąc go zranić, delikatnie odsunęła się i zapięła bluzę.
- Obawiam się, że zostałam poddana odkochującej terapii Sal-
ly Briggs. I to skutecznie, Simon. Mogę śmiało powiedzieć, że w
tej chwili nic do ciebie nie czujÄ™.
Obiema rękami ujął ją za ramiona.
- Dobrze, że to mówisz, Sandy. Tylko następnym razem
przekonaj o tym także swoje ciało, bo ono zaprzecza twoim sło-
wom. - Pocałował ją krótko w policzek. - Wesołych Zwiąt,
wspólniku.
- Och, nie dręcz mnie! - westchnęła, lecz ostatnie spojrzenie,
jakie mu posłała, kiedy już wychodził, pełne było miłości i smut-
ku.
Gdy została sama, próbowała zastanowić się, co zrobić w
sprawie Garetha. Zdecydowała, że przeniesienie przyniosłoby mu
więcej szkody niż korzyści. A więc niech zostanie.
Wstała i podeszła do okna. Była już głęboka noc i granatowe
niebo zlewało się na horyzoncie z bezkresem zamglonych wrzo-
sowisk. Była pewna, że gdziekolwiek Simon teraz jest, myśli o
niej.
65
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Była Wigilia. Wiał silny wiatr i Emma cieszyła się, że nie
musi w taką pogodę wychodzić ze szpitala. Wprawdzie była już
po dyżurze, ale nie miała ochoty wracać do pustego mieszkania
matki. Wolała zostać w internacie, gdzie działo się dużo cieka-
wych rzeczy. Dzięki temu mogła choć na chwilę zapomnieć o Si-
monie. Miała nadzieję, że ten krótki urlop trochę poprawi mu na-
strój, a przede wszystkim, że ona sama będzie miała dość siły, że-
by traktować go jak zwykłego kolegę z pracy.
Choć za oknem było ponuro i zimno, wnętrze internatu wy-
glądało przytulnie i bardzo świątecznie. Wszędzie wisiały kolo-
rowe lampki i choinkowe ozdoby, a także mnóstwo jemioły, którą
rozwieszali młodzi lekarze, mając nadzieję, że może coś się pod
niÄ… wydarzy.
Wszyscy nawzajem się pozdrawiali i składali sobie życzenia
wesołych Zwiąt. Emma uwielbiała ten nastrój oczekiwania, który
poprzedzał każde przyjęcie. Cieszyła się też, że Mac obiecał póz-
niej wpaść. Objęła ostatnim spojrzeniem zastawiony stół i skie-
rowała się do drzwi. Musiała jeszcze wziąć kąpiel i przygotować
się na przyjęcie.
Kiedy była już przy wyjściu, usłyszała, że woła ją Sally.
- Emma, zaczekaj! - krzyczała zdyszana, biegnąc w jej stronę.
- Co się stało?
66
S
R
- Chodzi o paniÄ… Kennedy.
- yle siÄ™ czuje?
- Nie, w tej chwili nie. Ale znasz ją. Za żadne skarby nie chce
leżeć w łóżku. Chodzi po oddziale i nie chce słyszeć o przeniesie-
niu do jakiegoÅ› spokojniejszego miejsca.
- Zaraz do niej pójdę. To okrutne izolować ją od reszty pa-
cjentów, ale nie możemy dopuścić, żeby z nadmiaru emocji wy-
siadło jej serce.
Wróciły na oddział, który cały błyszczał od srebrzystych ga-
dżetów i migających lampek.
Pani Kennedy siedziała na łóżku i prowadziła ożywioną roz-
mowÄ™ z sÄ…siadkÄ…, przytrzymujÄ…c przy twarzy maseczkÄ™ z tlenem.
Co kilka sekund robiła krótką przerwę, by głęboko nabrać powie-
trza w płuca.
Emma uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Nie chce pani nic stracić z dzisiejszej uroczystości, prawda?
- Och, siostro, chyba mnie pani stąd nie zabierze? - spytała z
prawdziwym przerażeniem w głosie. Wciągnęła haust tlenu i do-
dała: - Doskonale się tutaj czuję. Nie to co w domu, gdzie nie ma
się nawet do kogo odezwać. Proszę mnie nigdzie nie odsyłać, sio-
stro.
- To ostatnia rzecz, którą bym chciała zrobić, ale sama pani
widzi, jak zmartwiona jest siostra Briggs. Przyszła po mnie, mimo
że nie mam dziś dyżuru. Nigdzie pani nie przeniosę, ale musi
mnie pani uważnie wysłuchać. Wie pani o tym, że doktor War-
wick zastąpi część pani tętnicy przeszczepem, tak?
- Tak. Niech go Bóg ma w swojej opiece.
- Chyba mówił też pani o tym, że operację można wykonać
tylko u pacjenta, który ściśle współpracuje z lekarzem.
Kobieta przytaknęła.
67
S
R
- Jeśli wystąpi u pani kolejne zaostrzenie choroby wieńcowej,
zaprzepaści pani ostatnią szansę. Musi pani mniej się wszystkim
emocjonować, nawet jeśli to oznacza, że będzie pani musiała nie-
co ograniczyć swoje konwersacje. Czy jest pani w stanie to zro-
bić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]