[ Pobierz całość w formacie PDF ]

petite madame... - PrzerwaÅ‚. - Czy mogÄ™... Czy mógÅ‚bym do­
tknąć twoich włosów?
39
To nie było to, co zamierzał powiedzieć; w swoim głosie
usłyszał błaganie złagodzone tylko resztkami dumy. Przeklęty
głupcze, wyrzucał sobie, bezrozumny raptusie. Jak grzecznie, jak
uprzejmie zabrzmiało: czy mogę dotknąć twoich włosów...
Czekał na odpowiedz.
DostrzegÅ‚ leciutkie skinienie gÅ‚owy, dyskretnie wyrażonÄ… zgo­
dę. Powoli wyciągnął rękę, bojąc się, że spłoszy dziewczynę, jakby
była górskim zrebakiem, który widzi człowieka po raz pierwszy.
Pozostała, jak zwierzak, nieruchoma i czujna. Jego palce zawisły
nad lśniącymi splotami, poruszyły się. Dotknęły.
Jedwab. Zimny jedwab. Tak gładki, że wydawał się kruchy,
do tego Å›liski i chÅ‚odny. PotarÅ‚ kosmyk wÅ‚osów miÄ™dzy kciu­
kiem a palcem wskazujÄ…cym, zamknÄ…wszy oczy, zapamiÄ™tu­
jąc ich fakturę i grubość. Przesunął palce wyżej, aż do punktu,
gdzie wÅ‚osy traciÅ‚y swój metaliczny chłód, ogrzewajÄ…c siÄ™ w bli­
skości skóry. Otworzył dłoń, pozwalając złocistym pasmom
przepływać między palcami. Zgniatał i uwalniał jedwabiste fale,
zaciskając i rozwierając pięść. Wdychał delikatny zapach mydła.
WestchnÄ…Å‚.
- Ile masz lat? - zapytała z ciekawością. Otworzył oczy.
- Wszedłem parę lat temu w trzecią dekadę, madame.
- Taki mÅ‚ody? Mon Dieu - szepnęła. - A ile spÄ™dziÅ‚eÅ› w wiÄ™­
zieniu?
- Co to ma za...
- Ile? - nalegała.
- Cztery.
- Byłeś zaledwie podrostkiem...
Ledwie ją słyszał, mówiła tak cichutko, najwyrazniej zdjęta
przerażeniem, co sprawiło, że poczuł się niepewnie. Zmieszany
odwrócił wzrok, ale po chwili spojrzał na nią znowu, jego oczy
bowiem od lat nie cieszyły się widokiem takiej kobiety.
- To niesprawiedliwe - dodaÅ‚a Å‚amiÄ…cym siÄ™, wciąż Å›ciszo­
nym do szeptu, głosem. - To nie w porządku.
Raz jeszcze jej naiwność zbudziła w nim uśpionego demona,
jakąś chorą część osobowości, którą wciąż bawiły takie rzeczy, jak
dziewczęca niewinność.
-  W porzÄ…dku", ma petite? Co ma porzÄ…dek wspólnego z mo­
im losem... albo twoim?
Nadal bawił się jej włosami, nie przestając patrzeć w oczy.
Powoli, delikatnie nawinął pasmo na dłoń. Opierała się, ale raczej
dla przyzwoitoÅ›ci. Z każdym lekkim pociÄ…gniÄ™ciem jej ciaÅ‚o tra­
ciÅ‚o sztywność, niczym rozgrzany wosk przy piecyku. Wargi ko­
biety- tak zmysłowo obiecujące, jak jej brwi były grozne i dez-
aprobujące - rozchyliły się ze zdumienia. Ujrzał błysk białych
zębów i zaskoczenie w jej oczach. Słodki, wionący gozdzikami
oddech pobudził jego zmysły...
- Jest! - Mała klapka w dachu podniosła się i Jacques spojrzał
na nich z góry.
Dziewczyna szarpnęła siÄ™ do tyÅ‚u; krzywiÅ‚a siÄ™, upinajÄ…c wÅ‚o­
sy. Raine ją uwolnił. Przeklęty Jacques.
- PamiÄ™taj, mów tylko po angielsku - syknÄ…Å‚ lokaj. - Pocze­
kaj, aż będzie bardzo blisko. Woli nie ściągać na siebie uwagi,
a powiadam ci, jego francuski jest okropny.
ZamknÄ…Å‚ klapÄ™. Raine spojrzaÅ‚ na dziewczynÄ™. Dziwne Å›wiat­
ło jakby pozbawiło skórę młodej damy koloru.
- Całus na szczęście, ma petite?
Jej oczy się zaokrągliły.
- Non, monsieur! Od niedawna jestem...
- A ja od niedawna jestem wolny. - Ujął w dłonie głowę
dziewczyny i przyciÄ…gnÄ…Å‚ do siebie, miażdżąc pocaÅ‚unkiem miÄ™k­
kie jak pÅ‚atki kwiatów usta. Przez jednÄ…, odurzajÄ…cÄ… chwilÄ™ pod­
dały mu się; potem go odepchnęła.
- Wychodz już! -zawołał Jacques.
Raine schylił głowę w kurtuazyjnym ukłonie, sięgnął ręką
obok niej i otworzył drzwi.
- Madame, twój dług został spłacony. - Zeskoczył na ulicę
i nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę Le Rex Rouge.
41
Pod latarniÄ… wiszÄ…cÄ… obok drzwi staÅ‚ wysoki mężczyzna. Owi­
nÄ…Å‚ siÄ™ ciasno bÅ‚yszczÄ…cÄ… pelerynÄ…, chroniÄ…c przed zimnym wia­
trem. Wyraz twarzy oraz sylwetka świadczyły o jego czujności
i napięciu.
Raine zwolnił kroku, rozglądając się. Trzej mężczyzni zbili się
w gromadkę przy rogu budynku, pocierając ręce nad kapryśnym
pÅ‚omieniem maÅ‚ego piecyka. Na koÅ„cu ulicy woznica odpoczy­
wał skulony na kozle zamkniętego powozu; zle dobrane konie
miotały się w zaprzęgu. Było zbyt spokojnie.
Wysoki mężczyzna poruszyÅ‚ siÄ™ pod latarniÄ…. MiaÅ‚ bladÄ…, okru­
tnÄ… twarz.
- Lambett?!-zawołał.
- Tak - odparł Raine. Zatrzymał się. Jacques przestrzegł go,
żeby zachowywaÅ‚ siÄ™ dyskretnie, a jednak przemytnik wykrzyk­
nął głośno jego nazwisko w niemal opustoszałym zaułku.
Jeden z mężczyzn stojących przy piecyku się odwrócił. Drzwi
powozu zostaÅ‚y otwarte. Wysoki mężczyzna skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… najwy­
razniej zadowolony z siebie i unosząc rękę w zwycięskim geście,
ruszył szybko naprzód. Jego blada twarz...
Blada.
%7ładen żeglarz nie miał tak bladej twarzy.
Wciągnięto go w zasadzkę. Za plecami usłyszał kobiecy głos:
- To pułapka! Uciekaj!
Rada była zbędna. Już biegł.
Dziewczyna patrzyła, jak bezimienny młodzieniec biegnie,
mijając żołnierzy wysypujących się z powozu i jak pochłania
go noc. Na siedzeniu na górze Jacques, zwany również Jamie
Craigg, a ostatnio również La Betę, klął szpetnie, zacinając konie
w drodze do doków.
Kiedy gniew minie, Jacques zrozumie, że nie tylko postÄ…pi­
ła właściwie, ale najlepiej, jak można było. Wkrótce żołnierze
z doków dołączą do swoich kolegów polujących na człowieka,
uważanego za La Betę, najsłynniejszego przemytnika, który jak
żaden inny wodził za nos władze francuskie. Po raz pierwszy od
dwóch tygodni w dokach zmniejszy się liczba żołnierzy. Dzięki
temu prawdziwy La Betę będzie mógł, względnie bezpiecznie,
zaÅ‚adować cenny Å‚adunek na statek, po czym wyruszyć do ro­
dzinnej Szkocji.
 Aadunek" dotknął czubkami palców obolałych ust. Nigdy
dotąd nikt jej nie pocałował. Nigdy nie dotknął mężczyzna spoza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl