[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokoju, by sprawdzić stan moich rzeczy. Potrząsa głową:
Pózniej. To trzy przecznice stąd, ale są korki, a ja wolałbym być przed czasem.
Ach tak?
Nie zwracając uwagi na moją ironię, podaje kierowcy adres, podczas gdy zajmuję
z powrotem swoje miejsce. Potem podchodzi do mnie, ale nie siada, stoi oparty o siedzenie
naprzeciwko, ze skrzyżowanymi ramionami. Jego nieruchomy wzrok budzi we mnie ten sam
niepokój, który wczoraj odczuwałam w obecności rzekomego urzędnika do spraw kultury. Po
kilku minutach namysłu oświadcza:
W zależności od tego, jak potoczy się ta rozmowa, złożymy lub nie doniesienie
o włamaniu do pani pokoju.
Ton, jakim to mówi, sprawia, że unoszę głowę.
Myśli pan, że jedno łączy się z drugim?
Być może.
I że jestem w niebezpieczeństwie?
Będę z panią szczery, Nathalie. Pani rola w tej ekspertyzie jest jak by to ująć? czysto
formalna. Nikt tutaj nie myśli poważnie, że jest pani w stanie udaremnić kanonizację Juana
Diega.
Proszę mi przynajmniej nie odbierać przywileju wątpliwości.
Mówiłem to, aby panią uspokoić. Nie wyobrażam sobie, żeby jakiś katolik, nawet
fanatyczny, próbował czegokolwiek, by panią zastraszyć albo przeszkodzić pani w skutecznym
przeprowadzeniu badania. Natomiast jest bardzo możliwe, że po stronie wrogów Kościoła, a są
oni wciąż liczni w najwyższych władzach, znalazł się jakiś odpowiednio manipulowany
oszołom, który zaatakuje panią, a wtedy oskarży się fanatyków religijnych o chęć uciszenia
wysłanniczki diabła.
Zaciskam palce na metalowym oparciu i obserwuję go, próbując ustalić, jak bardzo
poważnie to mówi.
Proszę nie zapominać, że jesteśmy w okresie przedwyborczym. Partia
Rewolucyjno-Instytucjonalna jest gotowa na wszystko, żeby utrzymać się u władzy.
I zyskają więcej głosów, jeśli zrobią ze mnie męczennicę?
Nie sądzę, żeby posunęli się tak daleko, i zrobię wszystko, żeby zostawili panią w spokoju.
Dziesięć lat temu, kiedy papież przyjechał na beatyfikację, wzięli się za nieszczęsnego Guida
Ponzo podczas jego konferencji na temat tajemniczych pigmentów z płaszcza Matki Bożej, które
jego zdaniem były mieszanką tlenku miedzi i metylenu.
I co się stało?
Pomalowali go całego na niebiesko jego własną miksturą.
Odpowiadam, żeby ukryć nagły przypływ niepokoju, że doprawdy, ten Don Diego
wszystkim uderza do głowy.
Juan Diego poprawia mnie łagodnie. Don Diego to Zorro. Chociaż, jakby się
zastanowić, to ten lapsus nie jest pozbawiony sensu... Nie wyobraża sobie pani nawet, ile nasz
przyszły święty oznacza tu dla biedoty, Indian, dzieciaków z ulicy, wyrzutków społeczeństwa...
A ja sam, mimo że rozmyślam o nim od trzydziestu pięciu lat, wciąż nie mogę znalezć słów,
żeby podzielić się tym, co odczuwam. Emanuje z niego taka łagodność i takie zrozumienie...
I również wielkie oczekiwanie. W Meksyku szykują się duże zmiany. Przemiana polityczna,
jakiej nie było od siedemdziesięciu lat. Otwarcie się na świat, koniec tego skorumpowanego
letargu, tej chronicznej pasywności, przez którą tyle ucierpieliśmy. I Dieguito to wszystko
symbolizuje. Teraz, gdy nienawiść rasowa wybucha ze zdwojoną siłą, by uwięzić nas
w średniowiecznym ciemnogrodzie bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy naszego
Indianina. I chcemy, żeby uświęcone zostały te wartości, które on ucieleśnia. Pokora, godność,
odwaga, by zmierzyć się z wrogością niedowiarków i zaślepieniem wierzących, zdobyć moc
przekraczania własnych granic w służbie pięknej sprawie...
Słucham go, wzruszona szczerością tej przemowy, tak bardzo ludzkiej i tak mało religijnej.
Pani sama, Nathalie, kiedy walczy z siłami Kościoła, by uchronić młodą dziewczynę przed
konsekwencjami jej uzdrowienia czytałem raport, który przekazał mi kardynał Fabiani, relację
z pani potyczek w Lourdes z przedstawicielami Komitetu do spraw Cudów działa w imię Boże,
nawet jeśli myśli pani coś zupełnie innego.
Zależy, co rozumie pan pod słowem Bóg.
A pani?
Ja nie używam tego słowa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]