[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i uciec. Ale obcy klęczał pośrodku pokoju i wpatrywał
się w nią jakoś dziwnie. Może zaczyna sobie coś przy
pominać, coś kojarzyć? Nagle na jego twarzy pojawił się
wyraz smutku i bólu.
- Jesteś Jane, prawda?
Skinęła głową. Ignorując wewnętrzny głos, który mó
wił jej, żeby odeszła i wezwała pomoc, stała bez ruchu.
Z całej siły powstrzymywała się, aby nie podejść do ob
cego, nie zacząć go pocieszać; nie mogła znieść cierpienia
i zmieszania w jego oczach.
- A ten chłopiec... to twój syn, tak? To nie Benjamin?
- Zgadza się. A więc pamiętasz? - szepnęła.
Zamknął oczy.
- Pamiętam. Mój mały Ben... - Zniżył wzrok; ra
miona zaczęły mu się trząść. - Mój mały Ben umiera.
Jakże bym mógł o tym zapomnieć?
Jane poczuła ostre kłucie w sercu. Facet ma syna, któ
ry jest podobny do Cody'ego i który umiera?
- Boże. - Kij, który ściskała w dłoni, upadł z hukiem
na podłogę. - Nic dziwnego, że wszystko ci się w głowie
plącze.
Podeszła do obcego i zaczęła delikatnie gładzić go
po włosach, odgarniając mu z twarzy ciemne kosmyki.
Policzki miał mokre od łez. Nie podnosząc się z klęczek,
mężczyzna zacisnął ramiona wokół jej bioder, po czym
przytknął czoło do jej brzucha.
NIEZNAJOMY 45
- Chciałem się cofnąć, Jane, żeby móc go uratować.
Kilka lat w przeszłość, zanim jeszcze dopadł go ten pie
kielny wirus. Chciałem... Ale coś poszło nie tak. Nie udało
się. Musiałem zle wyliczyć. A teraz... Boże, nie wiem, czy
nie jest za pózno. Czy zdołam uratować moje dziecko...
Monolog szaleńca, pomyślała Jane. Ale czy sama by
łaby w stanie normalnie rozmawiać, gdyby straciła Co
destera? Po krzyżu przebiegł ją dreszcz. Stała zamyślona,
głaszcząc obcego po włosach. Jego historia przypominała
historię Zachariaha Boltona. Nic dziwnego, że biedak tu
przywędrował, do domu, w którym sto lat temu mieszkał
Bolton.
- Już dobrze - szepnęła, bo wzruszenie nie pozwalało
jej mówić głośno. - Wszystko będzie dobrze. Pomogę
ci. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Słyszysz?
Nie odpowiedział, ale widziała, w jakim jest stanie.
Totalnie zagubiony i zdezorientowany, przepojony po
twornym cierpieniem, obejmował ją, szlochał, drżał na
całym ciele.
- Kim jesteś? - spytała. - Jak się nazywasz?
- Zach - mruknął. - Zachariah Bolton.
Zesztywniała. Musiał to wyczuć, bo opuścił ramiona.
Przyłożywszy rękę do czoła, zaczął je pocierać, jakby usi
łował rozetrzeć dotkliwy ból. Wreszcie dzwignął się na nogi.
- Przepraszam. Zupełnie się rozkleiłem. Nie wiem,
co sobie o mnie pomyślisz.
- Myślę, że musiało ci się przydarzyć coś strasznego
- rzekła, starannie dobierając słowa - co sprawiło, że...
straciłeś poczucie rzeczywistości.
- Innymi słowy, że oszalałem.
MAGGIE SHAYNE
46
- Ależ nie.
Cofnął się parę kroków.
- Patrzysz na mnie jak na szaleńca.
- Nie, ja... Posłuchaj, Zachariah Bolton miałby dziś
ponad sto trzydzieści lat.
Przez moment stał bez słowa, spoglądając na czarny
przenośnik.
- Zachariah Bolton - oznajmił cicho - ma trzydzieści
pięć lat, Jane. Urodził się w 1862 roku.
- To nie ma najmniejszego sen... Do czego służy to
urządzenie, które miętosisz w dłoni?
Podniósł wzrok.
- Czyli dom należy teraz do ciebie? - spytał.
- Tak. Do mnie i mojego syna.
- A twój mąż... Czy mógłbym z nim porozmawiać?
- Nie mam... - Ugryzła się w język. Jeszcze nie
zwariowała! Tylko tego brakuje, żeby przyznała się osza
lałemu z rozpaczy włamywaczowi, że mieszka samotnie.
- Nie ma go w tej chwili w domu.
Człowiek podający się za Zachariaha Boltona zerknął
na jej lewą rękę.
- Nie widzę obrączki. Jesteś panną, prawda?
Nie zareagowała. Pokręcił głową jakby z niedowie
rzaniem, i ponownie spojrzał na czarne urządzenie, które
ściskał w dłoni. Nagle w oczach mu pociemniało; za
chwiał się.
- Jesteś chory - powiedziała. - Coś ci wyraznie do
lega...
Wziął głęboki oddech, po czym ostrożnie usiadł na
krawędzi łóżka.
NIEZNAJOMY 47
- Nie jestem chory, to po prostu skutki uboczne -
rzekł. - Nie spodziewałem się, że będą tak dotkliwe.
- Skutki uboczne? Czego?
- Jeśli ci powiem, każesz mnie wsadzić w kaftan bez
pieczeństwa. Ale nie mam wyboru, prawda, Jane? Jesteś
mi potrzebna, abym... Boże, jak mam ci to wytłumaczyć?
- Zawahał się. - Chodz tu. Usiądz koło mnie.
Poklepał łóżko. Jane cofnęła się niepewnie. Widząc
jej reakcję, uniósł brwi, po czym pokiwał głową.
- No tak, dotąd nie zachowywałem się jak dżentelmen.
- Na wspomnienie pocałunku utkwił wzrok w jej wargach.
- Nie wiem, co się stało, Jane. To było jak chwilowa utrata
pamięci. Pewnie kolejny skutek uboczny. Przypomniało mi
się, jak moi dwaj przyjaciele wynajęli... Mniejsza z tym.
W każdym razie bardzo cię przepraszam. - Ponownie po
klepał ręką miejsce koło siebie. - Proszę cię, usiądz. Chcę
ci zademonstrować, jak działa to urządzenie.
- Co to? Jakiś paralizator?
Zmrużył oczy.
- Nie znam takiego pojęcia, ale nie sądzę, żeby było
adekwatne. Chcę ci pokazać, jak się tu dostałem, bo same
słowa cię nie przekonają. Pomyślisz, że zwariowałem i wy
rzucisz mnie, zanim zdołam ci cokolwiek udowodnić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]