[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie mając wątpliwości, że dzieje się coś groznego, Miles
przykucnął przy żywopłocie, gdzie była mniejsza szansa na to, że
zostanie zobaczony. Z ukrycia obserwował, jak niższy mężczyzna
wspina się na wóz i chwyta za lejce.
- Pierre! - krzyknął, wskazując na konar. - Usuń to z drogi.
Kolos, wyraznie niezadowolony z polecenia, zamruczał coś w
języku, który według Milesa brzmiał jak francuski.
- Rusz sie, gupi olbrzymie - ponaglił go woznica. - Zanim ktoś tu
przyjdzie i nas zobaczy.
207
anula
ous
l
a
and
c
s
Rozejrzawszy się dookoła, czy nikt nie patrzy, mężczyzna o
imieniu Pierre uniósł konar, jakby ważył nie więcej niż kilka kamieni,
i zaczął go przeciągać na pobocze.
Korzystając z czynionego przez niego hałasu, Miles przemknął
się ku tyłowi wozu. Targany ciekawością odchylił brezent. Zobaczył
jedynie część solidnie wykonanego buta owiązanego liną, ale to mu
wystarczyło. Stało, się to, co podejrzewał: ci mężczyzni uprowadzili
Burtona Dunforda.
W chwilę pózniej Pierre wskoczył na siedzenie koło woznicy, a
ten popędził starego konia, uderzając go lejcami w zad. Powoli koła
wozu zaczęły się obracać. Przeświadczony, że musi coś zrobić, zanim
będzie za pózno, Miles odchylił brzeg brezentu i zanurkował pod
niego.
Gdy wóz zniknął za zakrętem, nic nie wskazywało na to, że na
drodze stało się coś nieprzewidzianego. Nic z wyjątkiem plecionej
skórzanej szpicruty leżącej w piasku, z wygrawerowanymi na małej
mosiężnej płytce inicjałami M. G.
208
anula
ous
l
a
and
c
s
Rozdział 14
Rand przerzucił nogę ponad zadem kasztanka, wdychając z
przyjemnością rześkie powietrze. Kiepsko spał tej nocy - nic w tym
dziwnego, jeśli uwzględni się wydarzenia ubiegłego wieczoru - i
chociaż było jeszcze wcześnie, nie mógł czekać ani chwili dłużej.
Musiał natychmiast pojechać do  Róży i Korony" i porozmawiać z
Harriet.
Porozmawiać z nią? Szczęściem będzie, jeśli nie zastrzeli go,
gdy tylko go zobaczy. Zwłaszcza że wyróżnił się na ostatnim balu
jako osioł par excellence.
Nadal nie mógł uwierzyć, że sam tak się skompromitował.
Pamiętał jedynie, że gdy ten stary głupiec z wąsami podobnymi do
rogów byka ośmielił się wymówić imię Harriet, on w jednej chwili
wściekł się. Oślepiony furią omal nie zadusił biednego przyszłego
teścia Freddy'ego Gwynna,
Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze.
Jakby mu nie dość było poniewierania człowieka, który mógłby
być jego ojcem - co zwróciło uwagę wszystkich osób na sali -ledwie
minutę pózniej wywołał scenę, w efekcie której Harriet została
publicznie okrzyknięta ladacznicą i złodziejką. Gdy wreszcie opuściła
salę, dodał do swoich błędów to, że poszedł za nią aż pod drzwi jej
sypialni, gdzie wziął ją w ramiona i całował, jak marzył o tym od
wielu dni.
209
anula
ous
l
a
and
c
s
Nie żeby żałował tych pocałunków. Nigdy wcześniej nie
doświadczył takiej przyprawiającej o zawroty głowy namiętności,
nigdy nawet nie domyślał się, że można czerpać taką przyjemność z
dawania zadowolenia drugiej osobie. %7łałował jednak sposobu, w jaki
zakończyły się te intymne chwile - Harriet odepchnęła go. Wyrwała
się z jego objęć, chociaż postawiłby całą fortunę na to, że chciała w
nich pozostać.
Po tych pocałunkach oskarżyła go, że ją okłamał. %7łe sprawił, by
wierzyła, że jest kim innym. I że złamał jej serce.
Pierwsze dwa oskarżenia były w pełni uzasadnione i Rand
zrobiłby wszystko, co w jego mocy, by wytłumaczyć się ze swojego
postępowania i przeprosić za nie, gdyby nie przedstawiła trzeciego
zarzutu. Czy złamał jej serce? Kiedy?
Z tego, co wiedział, serce można złamać tylko wtedy, gdy jego
właściciel powierza je drugiej osobie. Gdy właściciel kocha drugą
osobę.
Kocha! Ta myśl zwaliła go z nóg.
Czy Harriet Wilson go kochała? Czy to dlatego całowała go z
takim niewinnym zapamiętaniem? Dlatego przylgnęła do niego swym
miękkim, ciałem, pozwalając rozkoszować się jego bliskością, że
mało nie oszalał z pożądania? Dlatego patrzyła na niego z tą ufnością
w oczach, która rozgrzewała mu serce?
Dlatego? Czy to możliwe, że ona go kocha?
Wciąż kręciło mu się w głowie od tych pytań, gdy Harriet
wepchnęła mu do rąk jego nie otwarty list i kazała mu, żeby sobie
210
anula
ous
l
a
and
c
s
poszedł. A następnie bez słowa wsunęła się do pokoju i zamknęła
drzwi.
Rand przypuszczalnie podążyłby za nią, gdyby nie Anna
Gwynn, która uciekła wreszcie z sali balowej i właśnie nadbiegła
ciemnym korytarzem. Rozdarty pomiędzy potrzebą porozmawiania z
Harriet a obawą, że wdzierając się za zamknięte drzwi jej pokoju,
może przekreślić wszystkie swoje szanse, włożył list do kieszeni i nie
zatrzymując się opuścił karczmę. Dosiadł konia i wrócił do domu.
Teraz, w świetle poranka, chciał wyjaśnić z panną Harriet
Wilson niektóre kwestie. Chciał - nie, musiał wiedzieć na pewno, czy
oddała mu swoje serce. Ostatniego wieczoru zachowywał się jak
szaleniec i możliwe, że się przesłyszał. Być może powiedziała coś, co
tylko brzmiało podobnie do  złamałeś mi serce".
Większą część nocy wiercił się w swoim łóżku, obwiniając się i
zadając sobie pytania, na które nie znał odpowiedzi.
Prawdę powiedziawszy, miał niewielkie doświadczenie w
obcowaniu z damami, a jeszcze mniejszą wiedzę o miłości. Do
niedawna stykał się wyłącznie z kobietami, których czyny i uczucia
były nierozerwalnie związane z ilością pieniędzy w jego kieszeniach.
Oczywiście niektóre z nich mówiły, że go kochają, lecz Rand nigdy
nie traktował ich ani ich deklaracji poważnie. Płatna miłość była dlań
nie bardziej istotna niż puchate białe chmury przepływające przez
letnie niebo. Trwała chwilę i znikała.
A co z prawdziwą miłością? Czy ona trwa? Czy może, jak
utrzymują księża, trwać tak w obfitości, jak w niedostatku? Tak w
211
anula
ous
l
a
and
c
s
zdrowiu, jak w chorobie? Czy mężczyzna może przeżyć swoje życie,
pragnąc tylko jednej kobiety?
Harriet Wilson zasługiwała na jego uwielbienie i szacunek.
Niespodziewanie dla niego uczucie przyjazni przerodziło się jakoś w
pragnienie bycia z nią, chronienia jej od krzywd... Dotykania jej.
Całowania jej. Kochania się z nią.
Czy to miłość? Nie wiedział. Ale jeśli ktokolwiek znał
odpowiedz, to tylko Harriet, gdyż była ona najmilszą, najbardziej
czulą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. Nie wspominając już, że
najbardziej urodziwą i zmysłową.
Takie myśli bardziej poruszały, niż uspokajały. A gdy tak jechał
kłusem wzdłuż kamienistej drogi, dostrzegł jezdzca galopującego w
jego stronę. Ponieważ wychudzony koń był wyraznie wynajętym
wierzchowcem, a beczułkowaty mężczyzna w zle skrojonej kurtce i
czerwonej koszuli nie wywodził się z pewnością z towarzystwa, Rand
wstrzymał Merkurego i zaczekał, aż tamten do niego dotrze.
- W czym mogę pomóc? - zapytał.
Mężczyzna dotknął palcem daszka filcowej czapki.
- Dzień dobry panu. Czy mam przyjemność z lordem Dunford?
- Nazywam się Dunford.
- Moje nazwisko brzmi Bill Avery. Zostałem wyznaczony do
obserwowania monsieur Antoine'a de la Croix i przyjechałem pana
poinformować, że Francuz przebywa we wsi Market Bosworth około
godziny drogi stąd. Ja zatrzymałem się w małym zajezdzie  Lisia
212
anula
ous
l
a
and
c
s
nora", natomiast monsieur de la Croix, wraz z kobietą lekkich
obyczajów i totumfackim - grubasem o nieokrzesanym wyglądzie
o nazwisku Pierre du Lac - pozostają w wynajętym domku
myśliwskim. I jeśli kiedykolwiek widziałem ludzi, którzy mają złe
zamiary, to wyglądali dokładnie jak ci dwaj.
Pragnąc dowiedzieć się od Avery'ego wszystkiego, co ten wie o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl