[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dusty siedział po przeciwnej stronie stołu i uśmiechał się.
- A więc to ty wyrzucasz stąd starego Johna - powiedziała Ivy,
energicznie stawiajÄ…c przed niÄ… talerz.
- Zciślej rzecz ujmując, przyjechałam po to właśnie, by dokład
nie zapoznać się z sytuacją - bąknęła Deb.
- Powinnaś była zrobić to wcześniej. Zanim napisałaś Johnowi,
że zabierasz mu ranczo. - Ivy stawiała na stole kolejne talerze.
Widać domownicy przywykli już do sposobu, w jaki to robiła, bo
na nikim nie robiły wrażenia jajka ślizgające się po talerzach.
Deb siedziała rozdarta między chęcią obrony siebie a poczuciem
obowiązku milczenia o sprawach banku. To nie była ich sprawa.
Chciała jednak, by zrozumieli, iż wcale nie zależało jej na zajęciu
rancza, że była to konieczność. Jeśli miała awansować, szefowie
musieli mieć pewność, że mogą polegać na niej w każdym przy
padku. Nie tylko w tych Å‚atwych i przyjemnych.
- Daj spokój, Ivy, nie naciskaj na nią. Robiła tylko, co do niej
należało. Prawda, słodziutka? Powinniśmy być wdzięczni, że po
stanowiła przyjrzeć się tej sprawie. Może jeszcze zmienić decyzję
Deb wbiła w niego wściekłe spojrzenie. Jeśli jeszcze raz nazwie
ją słodziutką", zacznie krzyczeć albo rzuci w niego jajkami.
46 WESOAYCH ZWIT
- John Barrett jest dobrym gospodarzem. Ma jakieÅ› pieniÄ…dze
- odezwał się jeden z mężczyzn.
- Poza tym zbieramy już forsę, żeby mu pomóc. Twój bank
dostanie, co mu się należy - powiedziała Susan. - Nawet niektórzy
ludzie z miasta przyłączyli się do zbiórki. Nie ma tego jeszcze zbyt
wiele, ale przybywa z dnia na dzień.
- Myślę, że to godne podziwu...
- Cholera! Przecież to nasz przyjaciel. My tu nie opuszczamy
przyjaciół w potrzebie - powiedział inny kowboj.
Deb popatrzyła dookoła w zadumie. Juz po raz drugi usłyszała
słowa, które obnażyły pustkę jej życia. Całkowity brak przyjaciół,
ludzi, którzy ujęliby się za nią w potrzebie.
- Powinniśmy zaraz ruszyć. Jedz szybko - ponaglił ją Dusty.
- Josh, zechciałbyś osiodłać Starlight, kiedy skończysz?
- Jasne, szefie. Diego też?
- Sam potrafię osiodłać swojego konia. - Dusty wypił ożywczy
łyk kawy i zamruczał z zadowolenia.
- Jedziecie na ranczo Johna? - spytała Ivy, siadając wreszcie
do stołu.
- Tak - odparł Dusty. - Pomyślałem, że Deb powinna zoba
czyć, co John osiągnął. Musi nabrać pewności, że rzeczywiście jest
wypłacalny.
- Często jezdzisz konno w Denver, kotku? - spytała Ivy.
Deb pokręciła głową. Lecz nim zdążyła przyznać, że nigdy
przedtem nie siedziała na koniu, odezwał się Dusty:
- Ze Starlight poradzi sobie na pewno. Na lunch nie wrócimy,
ale do obiadu zgłodniejemy na pewno. ,
- Nie mów! Tobie nawet oddychanie poprawia apetyt. Zabierz
ze sobą choć trochę jabłek. Nie wydaje mi się, żeby Deb wytrzymała
przez cały dzień bez jedzenia.
- Często zdarza mi się nie jeść lunchu, kiedy zagrzebię się
w pracy. - Deb uśmiechnęła się do Ivy. - Dam sobie radę. Dziękuję.
WESOAYCH ZWIT
47
Po chwili obecni przy stole zaczęli rozmawiać o czekającej ich
pracy. Susan i drobna brunetka, Jessie, skończyły śniadanie. Poca
łowały siedzących obok nich mężczyzn, pozbierały swoje sztućce
i naczynia i zaniosły je do zlewu. Pomachały wszystkim na pożeg-
nanie i wyszły. Po chwili słychać było odgłos odjeżdżającego sa
mochodu.
Deb z zainteresowaniem przysłuchiwała się rozmowie o wodo
pojach i naprawianiu ogrodzeń. Poczuła jednak kompletną pustkę
w głowie, kiedy jeden z mężczyzn zaczął opowiadać o jakichś" pro
blemach z krową i powiedział, że należałoby zawiezć ją do wete
rynarza. Wtedy Dusty zaprotestował i odparł, że najpierw sami
zajmÄ… siÄ™ leczeniem.
Kiedy skończyła jeść, Ivy dolała jej kawy i zabrała talerz.
- Sama mogłam to zrobić - bąknęła zaskoczona Deb.
- Daj spokój, kotku. Jesteś gościem.
- Zabierzesz i mój? - spytał Dusty.
- Nie w tym życiu, kowboju. Znasz zasady - burknęła Ivy.
Napotkała wzrok Deb i mrugnęła łobuzersko.
Mężczyzni zaczęli wstawać od stołu. Każdy zabierał talerz i ku
bek, odnosił do zlewu i wychodził. Po chwili w kuchni zostali tylko
Ivy, Dusty i Deb.
- Mogę pomóc w zmywaniu? - spytała Deb nieśmiało. Zupeł
nie nie mogła zrozumieć panujących tu obyczajów.
- Dość się jeszcze namęczysz, gdy pojedziesz z Dustym. Zmy
wam te gary już prawie siedem lat. Przypuszczam, że dam sobie
radę i tym razem. Ale dziękuję za dobre chęci.
- Jesteś gotowa? - spytał Dusty. Pozbierał naczynia i zaniósł do
zlewu. - Bardzo dobre śniadanie, Ivy, dziękuję.
Deb wstała i szybko ruszyła do wyjścia. Dusty podążył za nią.
Zdjął z wieszaka kapelusz i obie kurtki. Swoją przewiesił przez
ramię, a jej przytrzymał w powietrzu. Zawahała się. Potem wsunęła
ręce w rękawy. Delikatnie wygarnął dziewczęce włosy spod kołnie-
WESOAYCH ZWIT
48
rza. Kiedy dotknął przy tym jej karku, Deb zadrżała. Czy gdyby
byli sami, obróciłby ją i pocałował?
Odsunęła się. Dusty otworzył drzwi. Wychodząc, musiała nie
mal otrzeć się o niego. Poczuła ekscytujący zapach wody po gole
niu. Zapach koni, siana i seksownego kowboja. I znów zapragnęła
kolejnych pocałunków.
Wyszła z domu kompletnie rozbita. Nigdy dotąd żaden mężczy
zna nie podziałał na nią w taki sposób. Nie powinna dać sobie
zawrócić w głowie żadnemu kowbojowi. Zwłaszcza temu!
Wyszła na podwórze i niemal biegiem ruszyła do stajni.
- Dokąd tak pędzisz, słodziutka? - Dusty maszerował żwawo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]