[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nia, to jeszcze je zignorował. To już był szczyt wszystkiego. W każdym razie teraz
S
R
powinien już wypuścić ją z tego miejsca.
- Zaczekam na ciebie w aucie - powiedziała.
- Ja przecież przyjechałem za tobą do Londynu - rzekł, odwracając się do niej.
Louisa zamarła.
- Co takiego? Powtórz.
- Chciałem cię zabrać z Anglii, ale powiedziano mi, że nie chcesz mnie wi-
dzieć. Milczałem dotąd, ale sama zaczęłaś o tym mówić, więc niech to będzie ja-
sne. To był wtedy dla nas bardzo trudny okres. Było oczywiste, że potrzebujesz
czasu, aby przyjść do siebie po tym, co się stało. Ale jak długo można czekać? By-
łaś w rozpaczy, zrozumiała rzecz. W dodatku zachowałem się fatalnie po po-
grzebie. Miałaś do mnie słuszny żal. Ale żeby w ogóle nie chcieć zobaczyć się ze
mną? Nie porozmawiać? Odpędzać przez kilka tygodni spod drzwi jak psa? Jak
gdyby te nasze wspólne lata nic nie znaczyły?
Louisa potrząsnęła głową z wyrazem konsternacji.
- Przecież to wszystko nieprawda - zaprzeczyła.
- Dzwoniłem, pisałem. Nie odpowiadałaś.
- Nic podobnego. Co ty wygadujesz?
- Możesz się okłamywać, agape mou, lecz ja wiem swoje. Wiedz, że dopiero
po długim waleniu głową w mur ostatecznie pogodziłem się z tym, że między nami
wszystko skończone.
- Nie miałam pojęcia, że przyjechałeś do Anglii... - szepnęła z uczuciem coraz
większej grozy. Podeszła bliżej do Andreasa, który znów odwrócił się tyłem z gry-
masem powątpiewania. - Naprawdę nic nie wiedziałam. Nikt mi nie powiedział. Z
kim rozmawiałeś? Dlaczego...
Nagle ją olśniło. Zatrzymała się z drżeniem o dwa kroki przed nim.
- Moi rodzice - wyjąkała łamiącym się głosem.
Niechętni Markonosom, krzywo patrzący na ich bogactwo, uważali, że And-
reas wykorzystał jej naiwność. Chcieli, by opuściła Aristos. Zniknięcie Andreasa
S
R
po pogrzebie Nikosa utwierdziło ich w przekonaniu, że słusznie mieli go za nicpo-
nia. Nie kryli zadowolenia, gdy Louisa uległa ich presji i zgodziła się na opuszcze-
nie wyspy.
Raptem poczuła, że traci władzę w nogach i osunęła się ciężko na krzesło.
Andreas przyglądał się jej chłodno, bez cienia współczucia.
- Po powrocie do Anglii byłam w bardzo złym stanie psychicznym - podjęła. -
Bliska histerii. Lekarz zasugerował terapię w odosobnieniu.
- Byłaś w szpitalu?
- W czymś w rodzaju kliniki. Prywatnej. Rodzice obiecali mi, że w razie gdy-
byś się zjawił, powiedzą ci, gdzie jestem. Obiecali...
Ale kłamali, kłamali. Kłamali, żeby ich rozdzielić. Mówili, że nie daje znaku
życia, gdy pytała ich o Andreasa.
- Twierdzisz, że twoi rodzice okłamywali mnie - rzucił szorstko. - Ale w ja-
kim celu, do jasnej cholery?
- Nie lubili cię - odrzekła, z trudem łapiąc powietrze.
- Byliśmy przecież małżeństwem - wybuchnął. - To, czy mnie lubią, czy nie
lubią, nie powinno mieć nic do rzeczy! Byliśmy mężem i żoną. Poza tym stracili-
śmy właśnie syna. Potrzebowaliśmy się nawzajem!
- Nie tylko oni zawinili. - Louisa ukryła twarz w dłoniach, po czym odjęła je,
patrząc na niego świadoma, że to, co powie, musi sprawić mu ból. Andreas stał po-
sępny jak chmura gradowa, kipiąc gniewem. - Pisałam do ciebie. Dzwoniłam do
willi i do twojego biura w Atenach. Dowiadywałam się tylko, że jesteś za granicą.
Czy twoi rodzice, twój brat, twoja sekretarka powiedzieli ci, że cię szukam?
Nie musiał odpowiadać. Oczywiście, że nie. Teraz o tym wiedziała, ale wtedy
nie miała pojęcia. Wszyscy oni byli dla niej tacy mili i uprzejmi, tacy troskliwi.
Zmowa! Przejął ją dreszcz. Oboje byli manipulowani przez rodziny dążące do
rozbicia ich małżeństwa. Nawet jej wizyty na wyspie były tak reżyserowane, żeby
nie mogli się spotkać.
S
R
- Mówiłaś, że mój brat...
- Tak. Wspomniałam ci, że mnie obmawia, ale ty kładłeś to na karb jego za-
zdrości. I wiesz, co ci powiem? Tylko jeden Alex mówił otwarcie, co o mnie myśli.
Pozostali uśmiechali się przyjemnie, wbijając mi nóż w plecy. Wiem, że mnie wini-
łeś za wypadek Nikosa...
- Przestań! Nie obwiniałem cię o to.
- Przecież ja sama uważałam, że to moja wina. I oni to wykorzystywali. Da-
wali mi do zrozumienia, że ty...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]