[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odzywa...
- A jeśli już, to z lekkim cudzoziemskim akcentem, bo to
autentyczny Holender. Nie wiem, czy oni wszyscy tacy, ale u
nas rzadko widuje się mężczyzn równie wysokich i z równie
błękitnymi oczyma - wtrąciła matka.
Obydwie córki zachichotały.
- Nie przypuszczałam, że jesteś taka spostrzegawcza,
mamo - stwierdziła Megan.
- Szkoda, że Oscar z tobą nie przyjechał, Meg - odezwała
się nieoczekiwanie Melanie, szybko poważniejąc.
- Na razie to niemożliwe, Melly, jest strasznie zajęty na
oddziale, mówi, że nie ma co liczyć na wolne dni w
najbliższym czasie, a jeśli już coś mu się trafi, pojedzie w
odwiedziny do swoich rodziców - wyjaśniła Megan. - Miło
spędziliście poprzedni weekend, prawda?
- Wspaniale! Byliśmy na spacerze i na obiedzie w naszym
pubie...
- Widzę, że dobrze się z nim dogadujesz!
- Nno... chyba tak... Masz mi to za złe, Meg?
- Nie, oczywiście, że nie! Wolę, że się lubicie, niż
gdybyście mieli się boczyć. Zgoda w rodzinie to przecież
bardzo ważna rzecz, kochanie, a skoro Oscar zamierza zostać
twoim szwagrem...
- Dziewczęta! - przerwała dyskusję pani Rodner,
najwyrazniej starając się o zmianę tematu. - Chciałabym upiec
jakieś ciasto na podwieczorek, ale nie mogę się zdecydować.
Może tak byście mi poszukały jakiegoś ciekawego przepisu?
Z książki albo z tych wycinków, które zbiera Melly...
Megan i Melanie wyszły z kuchni. Pani Rodner spojrzała
za nimi z troską. Jeszcze nie były do końca świadome tego, co
zaczynało się pomiędzy nimi rozgrywać w związku z osobą
Oscara. Matka już tak. Zdawała sobie sprawę, że dalszy
rozwój sytuacji będzie w nieunikniony sposób zmierzał do
bolesnego konfliktu uczuć. Wiedziała, przeczuwała... I w
żaden sposób nie była w stanie pomóc, zapobiec!
Megan starała się nie zmarnować ani chwili z pogodnego,
ciepłego weekendu. Spacerowała, krzątała się po ogrodzie. W
niedzielę przed śniadaniem była z Melanie na grzybach, po
śniadaniu na nabożeństwie w kościele. Przez cały czas sporo
myślała o swoich osobistych sprawach. Doszła do wniosku, że
niepotrzebnie dopatruje się zmian w zachowaniu Oscara,
czegoś dziwnego czy nietypowego w jego do niej stosunku.
Powiedziała sobie, że oboje są po prostu trochę przemęczeni, a
w takiej sytuacji nietrudno o niewłaściwe spojrzenie czy
niecierpliwe słowo. %7łe potrzeba im trochę więcej czasu dla
siebie, więcej wzajemnej bliskości. I wszystko ułoży się jak
najlepiej!
- Byleby nie nabijać sobie głowy bzdurami, jasne? -
poleciła ostatecznie samej sobie na głos, biorąc za świadka
kota Mereditha i starając się nie pamiętać o niczym
kłopotliwym i problematycznym. Nawet o tym, że podczas
tego weekendu Oscar ani razu do niej nie zadzwonił, choć
wcześniej, gdy wyjeżdżała, zawsze miał zwyczaj to robić.
W niedzielę, znając niezawodną punktualność profesora,
Megan była gotowa do drogi już przed szóstą. Bagaż
spakowany, kot w podróżnym koszyku, rodzina zgromadzona
w salonie na pożegnalnej pogawędce, nastrój oczekiwania...
Gdy rozległ się stłumiony warkot samochodu, pani Rodner
zerwała się z miejsca i rzuciwszy tylko:  Zaczekajcie tu
wszyscy!" - wybiegła przed dom. Wróciła po chwili,
prowadząc ze sobą profesora. Okazało się, że nawet
zdeklarowany milczek i samotnik nie zawsze jest w stanie
odmówić gościnnej i odrobinę natarczywej gospodyni! Van
Belfeld uprzejmie przywitał się z panem Rodnerem, skinął
głową Megan, wymienił uścisk dłoni z Melanie.
- Wiele o pani od Megan słyszałem - odezwał się z miłym
uśmiechem. - Myślę, że było pani przyjemnie mieć znowu
siostrę w domu, choćby na krótko, zwłaszcza w taką ładną
pogodę.
Ku wielkiemu zdziwieniu całej rodziny, chorobliwie
zazwyczaj nieśmiała Melanie odpowiedziała z pełną swobodą:
- Zawsze się cieszę, kiedy Meg jest z nami, ale ładna
pogoda też się przydała. Mogłyśmy się wybrać dziś rano,
jeszcze przed śniadaniem, na grzyby...
- No tak, na grzybobranie trzeba jak najwcześniej, to w
żadnym wypadku nie jest zajęcie dla śpiochów - roześmiał się
profesor.
Wymienił jeszcze parę uwag z panią Rodner i panem
Rodnerem, po czym zapytał Megan, czy jest gotowa,
przepuścił ją przodem, wziął koszyk z Meredithem i skierował
się w stronę samochodu. Otworzył Megan drzwi, pomógł jej
zająć miejsce, ulokował kota i bagaż, usadowił się za
kierownicą, pomachał ręką zgromadzonej przed domem
rodzince Rodnerów, przekręcił kluczyk w stacyjce, wrzucił
bieg, uruchomił wóz... Na swą pasażerkę zdawał się zupełnie
nie zwracać uwagi. Megan pomyślała nawet z odrobiną
irytacji, że dla kogoś takiego, jak on zupełnie nie warto starać
się o wygląd! Po czym zarumieniła się, przypominając sobie,
że równie płoche myśli nie przystoją zaręczonej przecież
dziewczynie. Również pomachała ręką żegnającym. Jak
zwykle, trochę jej było żal odjeżdżać z Little Swanley...
Samochód ruszył sprzed domu. Melanie gdzieś odeszła,
starsi państwo Rodnerowie zatrzymali się jeszcze na chwilę.
- Jest w niej zakochany - rzekła pani Rodner z pełnym
przekonaniem.
- Kto? Ten profesor? W naszej Megan? Mówił ci o tym? -
Pan Rodner najwyrazniej nie wziął słów żony serio.
- Oczywiście, że nie! Nie powiedział nikomu, nawet Meg,
nie dojrzał jeszcze do tego!
- W jaki więc sposób ty, kochanie, dostrzegłaś tę jego
miłość do naszej najstarszej latorośli?
- Kobieca intuicja, mój mężu, kobieca intuicja! Zwróciłeś
uwagę, jak na nią spojrzał, kiedy wsiadała do samochodu?
- Szczerze mówiąc patrzyłem na samochód, a nie na
profesora i Megan...
- Ano właśnie, mężczyzni rzadko zwracają uwagę na to,
co trzeba!
- Też coś... Tak czy inaczej, Meg jest już przecież
zaręczona, ma tego swojego Oscara!
- O Oscarze już ci mówiłam, zakochał się od pierwszego
wejrzenia w Melanie, a ona w nim. Meg na razie nie zdaje
sobie z tego sprawy, chociaż coś już chyba niejasno
przeczuwa. Problem będzie, kiedy się wyraznie zorientuje, bo
chociaż...
- Ależ, kochanie, więcej cierpliwości, po co uprzedzasz
fakty!
- Niczego nie uprzedzam, tylko logicznie przewiduję.
Chociaż Meg tak naprawdę nie kocha Oscara, to znaczy na
pewno go lubi, ale nie jest zakochana bez pamięci, z
pewnością bardzo boleśnie całą tę historię przeżyje...
Spodobał ci się? - spytała pani Rodner męża po chwilowej
pauzie.
- Kto? Ten profesor? Nno... chyba tak... A tobie?
- Mnie też. Pasuje do naszej Meg znacznie bardziej niż
ten młody doktorek.
- To tu cię boli, kochanie! W takim razie już wiem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl