[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednak tylko kilku klientów. Caim usiadł na twardym drewnianym
krześle, ukrywając grymas bólu.
- Wina? - zapytała Matka. - Mam dobre calamiańskie w tym
tygodniu.
- Tylko małe piwo. Matko?
- Tak?
- Nie rób kłopotów tej dziewce w czerwonej sukience.
- Co?
Caim skinął w stronę frontowych drzwi, w których stanęła Josey.
Przy zamkniętych okiennicach i dymiących lampach w Winorośli
panował półmrok. Każdy, kto wchodził, zatrzymywał się na chwilę na
progu, by przyzwyczaić wzrok. To był dobry sposób, by przytrzymać
nowych gości - jeden z powodów, dla których Caim lubił tę karczmę.
Drugim było to, że Matka nigdy nie chrzciła wina.
Jak powiedział w domu Madame Sanyi, sama sukienka nie
wystarczała jeszcze jako przebranie, ale teraz nawet rodzony ojciec,
gdyby żył, nie rozpoznałby Josey. Włosy zabarwili jej henną i
rumiankiem, co w efekcie dało nietypowy, ale całkiem atrakcyjny,
odcień czerwonawego złota. Fryzurę ułożono w zaprzeczający prawu
grawitacji kształt, który odwracał wzrok od twarzy dziewczyny. Ta
pozostała niezmieniona poza jednym zalotnym pieprzykiem na
lewym policzku.
- Jak chcesz, skarbie - odpowiedziała Matka, przyglądając się
dziewczynie. - Przyniosę ci piwo.
Podczas gdy Pani Henninger kołysząc biodrami zmierzała do
baru, Caim obserwował Josey, rozglądającą się po pomieszczeniu. Kira
i Madame Sanya próbowały udzielić jej paru wskazówek, jak powinna
się zachowywać jako ulicznica, co Caim obserwował z dużym
rozbawieniem, dopóki nie wygoniły go z pokoju. Gdy Josey wyłoniła
się z niego godzinę pózniej, zrobiona na kurtyzanę, był szczerze
zaskoczony. Po drodze do winiarni szła kawałek przed nim i
doskonale radziła sobie z nową rolą.
Kit była wściekła, co było oczywiste. Przez całą drogę narzekała,
zarzucając Caima tysiącem powodów, dla których powinien przestać
się narażać teraz, póki jego głowa jeszcze tkwiła na swoim miejscu i
uciekać z miasta w jakieś spokojniejsze strony.
- Nie daj się oszukać tej ślicznej twarzyczce - mówiła. - I nie
myśl, że nie zauważyłam, jak na nią patrzysz! Ona cię wykorzystuje.
Zostawi cię na lodzie przy pierwszej okazji.
Wysłuchiwał tej tyrady przez całą drogę do Dzielnicy Kupieckiej,
aż w końcu stracił cierpliwość i wymamrotał kilka niemiłych słów o
wścibskich duchach pozieleniałych z zazdrości.
- W porządku! - odpowiedziała. - Widzę, że podjąłeś decyzję.
Po tych słowach zniknęła w chmurze błyszczącego srebrnego
pyłu i od tej pory jej nie widział. Teraz żałował swoich słów. Nie miał
tak wielu przyjaciół, by móc sobie pozwolić na to, żeby ją stracić, ale
wiedział, że Kit wróci, gdy tylko się uspokoi. Miał nadzieję, że nastąpi
to raczej prędzej niż pózniej.
Obserwując Josey kręcącą się po izbie i krążącą przy zajętych
stolikach, miał wrażenie, że podoba jej się ta przebieranka. Zmienił
zdanie, kiedy zwróciła się w jego stronę i przeszyła go jadowitym
spojrzeniem. Na szczęście Matka pojawiła się w samą porę, by go
uratować. Wręczając jej podwójną zapłatę za piwo i do tego znaczny
napiwek za niedogodności, złowił spojrzenie Josey i skinął w stronę
jednego z niedalekich stolików.
Powoli przeszła przez izbę i z gracją opadła na krzesło. Usiadła
najpierw dumnie wyprostowana, jak prawdziwa dama, ale widząc jego
minę przyjęła bardziej niedbałą pozę, wypychając biodra do przodu i
wyciągając przed siebie nogi. Wypisz wymaluj zmęczona prostytutka.
Matka unikała spoglądania w stronę dziewczyny, ale wszystkie
pozostałe oczy w pomieszczeniu śledziły każdy jej ruch. O to
dokładnie chodziło Caimowi. Dopóki będą się ślinić do powabnej
dziwki, nie zauważą szlachcianki kryjącej się za tą maską.
Odgłos otwieranych drzwi ponownie skierował wzrok Caima w
stronę wejścia. Odetchnął z pewną ulgą na widok Huberta. Biorąc
pod uwagę, że po ich ostatnim spotkaniu tutaj obaj musieli uciekać,
Caim obawiał się, że młodzieniec się nie pojawi. Dał mu znak.
Hubert podszedł. Uśmiechnął się szeroko na widok jego
przebrania.
- Wracasz do korzeni, Caim? - zapytał, siadając. - Czy może
powinienem używać twojego prawdziwego imienia?
Caim odstawił w połowie opróżniony kufel.
- Tu jest dosyć bezpiecznie, ale próbuję zatrzeć ślady.
- Nieco mnie zaskoczyła twoja wiadomość. Sądziłem, że
skończyłeś z nami. Czemu zawdzięczam tę przyjemność?
- Mathias nie żyje.
Uśmiech zniknął z twarzy Huberta.
- Co się stało?
- Ktoś dał mi lipne zlecenie, a potem załatwił Mata, żebym nie
mógł wrócić do niego po wyjaśnienia. A teraz ściga też mnie. I moją
przyjaciółkę.
- Przyjaciółkę?
Caim skinął nieznacznie w stronę Josey. Siedziała wystarczająco
blisko, by móc słyszeć ich rozmowę, a jednocześnie nie sprawiać
wrażenia, że ma z tym cokolwiek wspólnego. Otaksowała Huberta
spojrzeniem, po czym odwróciła wzrok, ziewając ze znudzenia.
- Hubercie - powiedział Caim. - Poznaj Josephine.
- Jest urocza. - Hubert uniósł brew. - To twoja przyjaciółka czy...
przyjaciółka?
Uśmiech Josey zmienił się we wściekły grymas, który próbowała
ukryć, udając, że przygląda się swoim paznokciom.
- Uważaj - ostrzegł go Caim. - Ona gryzie.
Hubert uniósł kapelusz, pozdrawiając Josey, a może wszystkich
w pomieszczeniu.
- Jestem zaszczycony, pani. Hubert Vassili.
Josey zmarszczyła brwi.
- Vassili? - szepnęła samym kącikiem ust.
Hubert skinął.
- Bez wątpienia słyszałaś o moim ojcu, arcykapłanie.
Josey gwałtownie wciągnęła powietrze. Caim rozejrzał
się po izbie. Mało kto w tych czasach miał odwagę mówić głośno o
Radzie Elektorów. Słyszało się o ludziach, którzy znikali w niejasnych
okolicznościach po tym, jak wyrazili niezadowolenie z edyktów Rady.
- Nie masz powodów do obaw, pani. - Hubert pogładził
niebieskie pióro swego kapelusza. - Pomimo stanowiska, jakie
piastuje mój ojciec, jestem zaprzysiężonym wrogiem teokracji, która
trzyma w pętach nasze wspaniałe miasto.
Zamówił coś do picia, zanim znów zwrócił się do Caima.
- Powiedz, czy to ty stoisz za tymi pogrzebami w Górnym
Mieście?
Caim odpowiedział swoją najlepsza pokerową miną.
- Nie.
- Ach, to bez znaczenia. Rozumiem więc, że masz problem,
którego rozwiązanie wymaga mojej pomocy. Niech zgadnę.
Przyjaciółka ma zazdrosnego męża?
- Niezupełnie.
- Zazdrosnego alfonsa?
Uśmiech Josey zamienił się w wymuszony grymas, gdy jeden z
klientów podszedł do niej zawadiackim krokiem, szczerząc się
lubieżnie. Caim sięgnął za plecy, ale Josey odesłała jegomościa
lekceważącym gestem dłoni. Nie całkiem pasowało to do jej roli, ale
zadziałało. Mężczyzna wrócił do swojego stolika z ponurą miną.
Matka posłała Caimowi równie niezadowolone spojrzenie,
podchodząc, by pocieszyć odrzuconego kochanka świeżym dzbanem
piwa. Caim zrozumiał komunikat. Matka nie życzyła sobie żadnych
kłopotów. Musiał pospieszyć się ze swoimi sprawami.
- Próbuję kogoś znalezć. Urzędnika, być może na wysokim
stanowisku. - Przedstawił Hubertowi krótki opis człowieka, którego
Josey widziała w gabinecie swojego ojca, wspominając zwłaszcza o
znaku wyszytym na jego piersi.
- Skrzyżowane klucze? - upewnił się Hubert. Tymczasem
podano mu jego wino. - To oznacza kogoś ze skarbca Kościoła. Z tego,
co mówisz, stawiałbym na Ozmonda Parmiana. Jest sekretarzem
strażnika Zwiętych Kufrów.
Caim trawił przez chwilę tę informację.
- Masz jakiś pomysł, o czym mógł rozmawiać z emerytowanym
egzarchą kilka godzin przed tym, jak starca zabito?
Hubert skosztował wina i skrzywił się.
- Mówisz o earlu Frenigu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]