[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawsze poplamionych różnymi chemikaliami. Nigdy by nie zdobyła się na pocałowanie tych
rąk, jak obcałowywała piękne, nieprawdopodobnie piękne ręce Krzysztofa. Ale stanowczo
wolała uścisk dłoni Ottmana.
Po Trzech Królach przyszła gwałtowna odwilż i ulica Bema tonęła w brzydkim błocie.
Wracali właśnie z fabryki i Ottman łagodnie gniewał się na Marychnę, że nie nałożyła botów,
gdy w pędzie minął ich dyrektorski samochód, wielka ciemnozielona maszyna.
Spod kół trysnęła struga czarnej wody i błota, ochlapując Ottmana od stóp do głów, a Ma-
rychnie nowiuteńkie pończochy.
O la la! zawołał bezradnie Ottman.
Boże, jak my wyglądamy.
Samochód zatrzymał się o kilkadziesiąt kroków dalej i nagle zaczął się cofać tylnym bie-
giem. Gdy zrównał się z nimi, otworzyły się drzwiczki i dyrektor Paweł Dalcz wychylił głowę:
Bardzo państwa przepraszani za nieuwagę mego szofera powiedział, uchylając futrza-
nej czapki strasznie was ochlapaliśmy.
O, drobiazg, panie dyrektorze uśmiechnął się Ottman.
W każdym razie nie możecie państwo w tym stanie iść przez miasto. Odwiozę was. Proszę.
Ależ, panie dyrektorze... Ja doprawdy... Może panna Jarszówna... Poplamiłbym panu
cały wóz.
72
Siadajcie prędzej. No, już. Niech mi pani poda rękę. Hop!
Marychna w gruncie rzeczy była kontenta. Pończochy się przepiorą, a za to jest rzadka
okazja przejechać się limuzyną obok naczelnego dyrektora. Jak to on grzecznie zrobił...
Dokąd państwa mam odwiezć? zapylał.
Ja mieszkam na Lesznie odpowiedziała Marychna.
A pan, inżynierze?
O, ja daleko, na Koszykowej.
Na Koszykową rzucił dyrektor szoferowi i zwracając się do Marychny, powiedział
musi się pani poświęcić, ale najpierw odwieziemy bardziej poszkodowanego.
Jak pan sobie życzy, panie dyrektorze.
Nie upiera się pani przy pierwszeństwie?
Cóż znowu!
No, inżynierze, niech pan podziękuje pani zaśmiał się. No, jakże, otrzymał już pan te
próbki z hartowni?
Są już w robocie.
To doskonale. Otóż i Koszykowa. Pod którym numerem pan mieszka?
Trzydzieści siedem.
Auto stanęło, Ottman pożegnał się, podziękował i wysiadł.
Samochód zawracał.
Doprawdy, panie dyrektorze, mogłabym wrócić tramwajem. Robię tyle kłopotu...
Dlaczego nie pomyśli pani uśmiechnął się do niej że sprawia mi przyjemność swym
towarzystwem?
Zerknęła nań z ukosa i pomyślała, że Krzysztof nic nie przesadził. Paweł Dalcz musiał się
podobać kobietom. Odpowiedziała z cieniem kokieterii:
Cóż ja, panie dyrektorze, pan w ogóle na kobiety nie zwraca uwagi...
Ja?... Z czego to pani wnioskuje?
Pan jest taki poważny.
Zamyślił się. Miała wrażenie, że sprawiła mu przykrość, i nie wiedziała, co ma powie-
dzieć. I tak podziwiała własną odwagę. Jeszcze przed kilku miesiącami każdy dyrektor, a na-
czelny tym bardziej, był dla niej czymś groznym i niedosięgalnym. Dopiero flirt z Krzyszto-
fem ośmielił ją nieco.
Ma pani rację. Jestem za poważny. Dlatego nie mogę podobać się kobietom. Prawda?
Ależ bynajmniej! zaprotestowała.
Nie znajduje pani?... Zresztą dla pani mogę nie być poważny. Specjalnie dla pani. Wi-
docznie jest to u nas rodzinne...
Powaga?
Nie. Sympatia do pani.
Marychna poczerwieniała aż po białka oczu.
Nie chciałem pani dotknąć powiedział łagodnie proszę się na mnie nie gniewać, ale
nie jest dla mnie tajemnicą, że mój brat stryjeczny kocha się w pani.
Auto stanęło przed przecznicą, zapchaną ciężarowymi wozami.
Proszę mi powiedzieć, czy Krzysztof jest bardzo o panią zazdrosny? lekko pochylił się
do niej czy nie wyzwie mnie na pojedynek za to, że panią emabluję?
Pan mnie wcale nie emabluje... wybąkała nieśmiało.
Owszem. Emabluję z całą premedytacją. Chcę się pani podobać. Zaraz. Janie zwrócił
się głośno do szofera na Trzeci Most... Przejedziemy się troszkę. Dobrze?
Jak pan sobie życzy, panie dyrektorze...
Proszę mnie nie tytułować dyrektorem. Nie jestem w tej chwili pani zwierzchnikiem,
lecz towarzyszem przejażdżki. A może pani jest głodna i bardzo śpieszy na obiad?
Nie.
73
Zatem cóż pani na to, że chcę się pani podobać?
Pan żartuje.
Nie, nie żartuję. Krzysztof może smalić do pani cholewki, ten chemik może wywracać
do niej oczy, dlaczego pani mnie nie może brać? Pani jest bardzo ładna i bardzo młoda. Bie-
rze mnie pani tym wszystkim. To prawda, że nie jestem kobieciarzem, ale przecież o tyle
znam się na kobietach. Proszę mi wybaczyć, że wyłożyłem to tak niezdarnie, bez kwiatków,
bez bławatków, bez słodkich słówek. To nie moja specjalność. Jak pani na imię?
Marychna... to jest Maria... powiedziała nie podnosząc oczu.
Lubię to imię kiwnął głową Marychna... ładnie brzmi. Więc co pani na to, panno Ma-
rychno?
Milczała zupełnie zażenowana. Jeszcze nigdy nikt w ten sposób z nią nie rozmawiał. Prze-
cież nie mogła mu tak z miejsca powiedzieć, że od dawna, od pierwszego spojrzenia podoba
się jej znacznie więcej od Krzysztofa i od wszystkich innych mężczyzn... i teraz, chociaż miał
w sposobie bycia coś chropowatego, wydał się jej jeszcze bardziej interesujący.
Niech mi pani powie: jesteś, przyjacielu, zanadto obcesowy, a to nie leży w moim gu-
ście... Gdy to od pani usłyszę, przestanę pani dokuczać.
Ale ja tak nie powiem wydobyła z siebie, zapinając i odpinając torebkę.
A jak pani powie?... Kocha się pani w Krzysztofie? zapytał niespodziewanie.
Dlaczego pan dyrektor pyta... ja doprawdy... przygryzła wargi i odwróciła głowę.
Miała uczucie jakby skrzywdzonej. Wypytuje ją jak sędzia śledczy. Ona nie ma żadnego
obowiązku spowiadać się mu, że jest naczelnym dyrektorem, to jeszcze nie powód, żeby miał
prawo nad nią się znęcać...
Nagle poczuła jego rękę na swoich i usłyszała głos łagodny, niemal pieszczotliwy:
Proszę nie gniewać się, proszę nie gniewać się na mnie. Wiem, że jestem szorstki, że
sprawiłem pani przykrość, ale niech panna Marychna wezmie pod uwagę, że nawet ludzie tak
szorstcy mogą odczuwać... zazdrość.
Podniósł jej rękę do ust i pocałował.
No, zgoda między nami? zapytał z uśmiechem.
Spojrzała nań. Jego szare oczy miały odcień stali, w całym pochyleniu postaci było coś po-
ciągającego.
Ja się wcale nie gniewam, tylko tak...
Auto zatrzymało się przed jej domem. Wyskoczył i pomógł jej wysiąść.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]