[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie pozwolono mu dokończyć myśli: nad areną przetoczył się wibrujący dzwięk gongu i
przeciwnik z opuszczoną niemal do samej ziemi siekierą i taką samąjak miał Conan tarczą, powoli
się zbli\ał. Conan stał nieruchomo, spode łba obserwując kolejnego wroga.
Nie ma co: prawdziwy gigant. Do tej pory Conan rzadko miał okazję spotkać ludzi (ludzi, a nie
twory Zła), którzy mogliby się z nim równać pod względem siły i wzrostu. Ale ten człowiek mógł
się okazać godnym przeciwnikiem. Conan mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza i przygotował
się.
Amin zatrzymał się trzy kroki przed Cymmerianinem i obejrzał go z nie ukrywanym
zainteresowaniem.
-59-
- A więc tak wyglądasz - powiedział w końcu cicho. - Witaj, mięso.
Conan milczał i nie ruszał się: zawsze lepiej nic nie mówić, jeśli nie wiadomo, kogo ma się przed
sobą... i nie ruszać się, dopóki słońce świeci ci w bok: gdyby świeciło w plecy, promienie odbite od
zwierciadlanych płytek na zbroi nieznanego nieprzyjaciela na pewno by cię oślepiły.
- Jestem Amin - mówił dalej gladiator, i jego głos szeleścił jak sucha stepowa trawa, wśród której
skrada się jadowity wą\. - Osobisty stra\nik wielkiego szacha turańskiego D\umala, którego stopy
opierają się na ziemi, a głowa sięga sklepienia niebieskiego. Niedługo cię zabiję - na chwałę
mojego pana.
Conan rozchylił spękane w czasie długiej nieprzytomności wargi i po raz pierwszy od momentu
trafienia do niewoli przemówił:
- Jestem Conan, prosty wojownik z Cymmerii, który nikomu nie słu\y - odpowiedział tak samo
cicho. - Nie chcę cię zabijać, ale jeśli będzie trzeba, zrobię to, \eby prze\yć.
Huk na trybunach stał się głośniejszy - widzowie chcieli zobaczyć pojedynek olbrzymów, a nie
przysłuchiwać się, co tam sobie szepcze dwóch gladiatorów.
Amin uśmiechnął się nieprzyjemnie, odsłaniając dwa rzędy drobnych, ostrych zębów. Jego oczy
płonęły jak węgle.
- A więc witaj, mięso z Cymmerii... i \egnaj.
Nagle prawa ręka stra\nika wzleciała w górę, tak lekko, jakby trzymała cienką gałązkę, a nie cię\ką
siekierę. Zmiercionośny sierp, wymierzony dokładnie w gardło Conana, przeciął powietrze jak
szybka zimna błyskawica.
Conan spodziewał się czegoś takiego: nie na darmo przeciwnik ustawił się dokładnie w takiej
odległości od niego i chwycił niemal za sam koniec styliska, ostrzem zwróconym, niby
przypadkiem, w stronę Cymmerianina. Jak tylko napięły się mięśnie Amina, barbarzyńca lekko
odchylił się do tyłu - i w samą porę: ostra jak brzytwa siekiera, z ledwie słyszalnym sykiem,
przeleciała tu\ obok grdyki Conana, barbarzyńca poczuł nawet lekki podmuch powietrza. Ale siła
inercji pociągnęła cię\kie ostrze dalej - w górę i w lewo, nieco odwracając tors Amina, czego nie
omieszkał wykorzystać Conan. Miecz barbarzyńcy poleciał jak lśniące \ądło do przodu, mierząc w
prawy, nie osłonięty bok przeciwnika. Amin leciutko przechylił się w lewo i klinga Cymmerianina
rozpruła powietrze. W tej samej chwili lewa noga obrońcy D\umala wyleciała w górę, zaostrzonym
-60-
noskiem buta gotowa wbić się w wątrobę barbarzyńcy. Ale uderzyła tylko w tarczę, którąConan
zręcznie przeciął śmiercionośny lot nogi.
Nie umawiając się, przeciwnicy jednocześnie cofnęli się o dwa kroki i zastygli w wyczekujących
pozach.
Nad trybunami zawisło grobowe milczenie. Widzowie nie mogli dokładnie zobaczyć, co się
właściwie stało - tak błyskawicznie walczący wymienili serię ciosów - ale wszyscy rozumieli, \e
była to tylko rozgrzewka, próba sił, rozpoznanie walką, a prawdziwy pojedynek zacznie się dopiero
teraz. Szach i Haszyd patrzyli w napięciu na arenę. Nawet niewzruszony Aj-Berek przyglądał się
pojedynkowi z zainteresowaniem.
- Patrz, Vellach! - kobieta w szatach kapłana zdenerwowana schwyciła towarzysza za rękę. -
Hełm! Widzisz? Hełm, który ma na głowie jego przeciwnik!... A więc który z nich?...
- Ciszej, prosiłem cię, ciszej - zasyczał wściekle Vellach. -Wszystkich zgubisz! Widzę, wszystko
widzę. Poczekajmy.
Amin uśmiechał się i spokojnie patrzył Conanowi prosto w twarz, szeroko rozstawiając muskularne
nogi. Trzymając miecz pochylony do przodu i lekko odsuwając tarczę w bok, Conan wpatrywał się
w przestrzeń nad głową przeciwnika. Pilnował się, \eby nie napotkać hipnotyzującego spojrzenia
Turańczyka. Rozumiał, \e tym razem ma przed sobą nie zwykłego gladiatora, ale wojownika,
dorównującego mu siłą, zręcznościąi sprytem... Dorównującego, jeśli nie lepszego. Starał się
zebrać do kupy całą swoją wolę, doświadczenie i umiejętności. Amin zrozumiał to. Uśmiech
zniknął z jego twarzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]