[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stajnię. Pożyteczne, co?
- Opowiedz mi o sobie, Brynne - powiedziałam, wycierając nos w rękaw koszuli. - Co cię tu sprowadza?
Brynne trzymała w górze deskę, żeby Jess mógł ją szybko przymocować gwozdziami. Pózniej będziemy przybijać
dokładniej.
- Przyjechałam tutaj z dziesięć lat temu - odparła Brynne. Dzisiaj ciasno splecione koczki na głowie miała zasłonięte
kolorową chustką. Była elegancka i piękna, jak nastoletnia modelka, jak gepardzica. Gepardzica
w kombinezonie i wściekle zielonym swetrze. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, rozjaśniając ponure, szare popołudniowe
niebo. - Zwykle po jakimś koszmarnym zerwaniu River bierze mnie do siebie, rozwesela, doskonali kilka umiejętności, i
kiedy czuję się dobrze, odchodzę.
Przypomniałam sobie uwagę Reyna o zbłąkanym psie i postarałam się nie skrzywić.
- Hę? Jakie umiejętności? Wzruszyła ramionami.
- Uważaj, Jess, tam jest drzazga. Oj, nic takiego. Ma-gyia, gotowanie, uprawa roślin, wszystko. Któregoś roku pomogłam
River odmalować mnóstwo pokoi. Kiedy indziej skupiłam się na pieczeniu. Albo nie robiłam nic, tylko uczyłam się o magyi
kamieni i kryształów. A raz... och, pamiętasz, Jess? Przyjechałam tutaj i nauczyłam wszystkich tańczyć hip-hop. - Roześmiała
się, odrzucając głowę do tyłu, a na tle nieba zarysował się brązowy kontur jej szyi.
Jess prychnął, z palcami w buzi. Najwyrazniej nie był wielbicielem hip-hopu.
- Ile masz lat? Jeśli wolno spytać.
- Och. - Brynne zastanawiała się przez chwilę. -Dwieście trzydzieści cztery. Niezle. - Znowu się uśmiechnęła. Wyglądała
może na osiemnaście.
- Jak poznałaś River? - Może to niegrzeczne tak ją wypytywać. Nie wiedziałam.
- Dobra. - Jess skinął na mnie i wskazał na deskę. Przytrzymałam gwózdz i wbiłam go młotkiem. Najlepsza. Robota. Pod
słońcem.
Brynne przestała się uśmiechać.
- Wściekłam się na takich jednych i ich podpaliłam. Zamrugałam, jeszcze raz powtarzając sobie te słowa
w głowie. Czy ona to powiedziała? Jess nawet nie uniósł wzroku. Stwierdziłam, że pozwolę sobie na spontaniczną reakcję.
Szczęka mi opadła.
- Co takiego? - Zabawne, nie wyglądała na psycho-patkę... Niechętnie pomyślałam o kilku swoich wybrykach.
Przypomniałam sobie taksówkarza, ofiarę Incy'ego, i wzięłam kolejny gwózdz.
- To nie był prawdziwy ogień - wyjaśniła Brynne, opierając się o deskę, żeby ją przytrzymać. - Tak naprawdę ich nie
spaliłam. Ale chciałam śmiertelnie przestraszyć i to zrobiłam. W każdym razie, River przechodziła uliczką... to było we
Włoszech, może w 1910? 1915? Przed I wojną światową. Widziała, że ewidentnie nadużywam magyi, podeszła do mnie i
porozmawiała ze mną.
- I tak po prostu tu przyjechałaś?
- O, nie. Pobiłam ją.
Jess zachichotał i podał mi kolejny gwózdz.
- Ale w końcu przyjechałam. Pierwszy raz w 1923 roku, po wojnie.
- Skąd jesteś?
- Z Luizjany. Moja matka była niewolnicą z Afryki. Z Angoli. Ojciec był białym właścicielem ziemskim. Ha! Spróbuj
być nieśmiertelnym niewolnikiem. Przerąbane.
Skończyłam z tą deską i wyciągnęłam kolejną do góry, żeby Brynne ją przybiła.
- Co się stało? - To była niezła historia.
- Oczywiście mój ojciec się zorientował, że mama jest nieśmiertelna. Czekali, czekali, aż umrze jego żona, a pózniej
razem uciekli. Sprzedał plantację, wszystkich uwolnił. - Roześmiała się. - Nadal są razem. Mam dziesięcioro rodzeństwa.
Może niektórych poznasz, wpadają od czasu do czasu.
Podałam jej gwózdz, rozmyślając nad tym, co usłyszałam. Nie znałam wielu szczęśliwych par nieśmiertelnych, ale
najwyrazniej ta taka była. I sprowadzili na świat jedenaścioro nieśmiertelnych. Wydawało się to dziwne: matka przez całe lata
rodzi dzieci, a ty masz rodzeństwo, o sto lat starsze od ciebie. Poznałam kilkoro takich. Między moim rodzeństwem była
różnica roku albo dwóch, nie wiem dlaczego.
- A ty? - spytałam w końcu Jessa.
- Nie będę o tym mówił - powiedział grobowym głosem i przyłożył kolejną deskę.
Jak tak, to tak.
- A wiecie coś o innych? - rzuciłam od niechcenia. -Na przykład o Lorenzu czy Neli? Albo o Reynie? - Oj, tak, jestem
subtelna. Bardzo subtelna.
- Sami mogą o tym opowiedzieć. - Brynne wzruszyła ramionami. - Lorenz ma około stu lat i oczywiście pochodzi z
Włoch. Jego rodzina chyba przyjazniła się z rodziną Reyna. Neli jest Angielką i stuknęła jej dopiero osiemdziesiątka, czy
jakoś tak. O Reynie nie wiem za wiele. Wydaje mi się, że mówił, że ma dwieście sześćdziesiąt lat. Albo coś koło tego. A
jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej, musisz z nimi porozmawiać.
Skinęłam głową.
- A ty? - zagadnął Jess. Jego głos brzmiał jak chrzęst przy potrząsaniu pudełkiem zardzewiałych gwozdzi.
W pierwszej chwili chciałam mu odpowiedzieć tak jak on mnie - nie będę o tym mówić. Ale przyjechałam tu, żeby
dorastać i uczyć się kochać siebie, prawda?
- Jestem starsza.
- Dobra. - Brynne się uśmiechnęła. - Ile masz lat? Skąd jesteś? Opowiedz swoją historię?
W jednej chwili znów przygniotła mnie moja ciemna przeszłość i nie mogłam tam wejść, nie mogłam się niczym
podzielić, nie mogłam tak zwyczajnie odpowiedzieć i prowadzić rozmowy.
Spojrzałam na Brynne i domyśliłam się, że dostrzegła coś w moich oczach, bo jej twarz złagodniała.
- W porządku. - Poklepała mnie po ramieniu. - Niektóre ścieżki są dłuższe i ciemniejsze niż inne.
Skinęłam w milczeniu głową. Niektóre ścieżki prowadzą prosto do piekła.
*********
Kolację przygotowywały różne grupy, zwykle dwie osoby, czasem trzy. Inni sprzątali. Prawie co wieczór po kolacji ludzie
szli na spacer, nawet jeżeli padało czy wiało. Ja czasami też musiałam iść, chociaż nie cierpiałam być na dworze w ciemności.
Jednak w towarzystwie innych wydawało się to mniej grozne. Trzymałam się w środku. W razie gdyby coś nas zaatakowało,
musiałoby się przedrzeć przez gromadę, żeby się do mnie dostać.
No, gdybym kierowała się wyłącznie rozsądkiem, to by mnie tu nie było.
- Czy nie było o tym filmu? - zagadnęłam kilka dni pózniej, kiedy obierałam górę ziemniaków. Wykopałam te pieprzone
ziemniaki dwa dni temu i paskudny zapach suchej ziemi ciągle trzymał się moich dłoni. Niestety nie każde zajęcie jest tak
satysfakcjonujące jak wbijanie gwozdzi. - Nagle zamienię się w eksperta od karate?
- Tak. Cały czas mieliśmy taki sekretny plan. - Asher, który płukał jarmuż obok mnie, uśmiechnął się.
- Jesteś tu nauczycielem. Więc jak to możliwe, że cały czas wykonujesz przyziemne prace? Nie osiągnąłeś jeszcze
nirwany? Nie doceniasz każdej chwili, myjąc jarmuż?
- Au contraire, mon petit chou. Wręcz przeciwnie. Doceniam. Ale ważne, żeby zrozumieć, że nie jest tak, że zrobisz x, y, z
i wtedy zyskasz szczęście, i będziesz mógł się relaksować przez resztę swojego długieeego życia.
Jego poczucie humoru zaskoczyło mnie i uświadomiłam sobie, że River też je ma. Właściwie często słyszałam żart albo
śmiech dobiegający z ogrodu, dziedzińca czy korytarza. Oczywiście, poza wyobraznią nie widziałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl