[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parasolami. Naprzeciwko widać było drewnianą halę, w której
106
S
R
mieścił się targ, podobny do tego, jaki Sabine widziała w Ville-
real. Rohan wspomniał, że można było tu zobaczyć stare korce
na zboże, którymi je odmierzano. W każdy czwartek odbywał
się w Monpazier targ, a dodatkowo wiosną i latem kwitł handel
grzybami. Mimo ożywionej krzątaniny nikt się tu nie spieszył,
bo organizacja była znakomita. Sabine z lubością chłonęła atmo-
sferę miasteczka.
- Masz ochotę napić się kawy? - spytał Rohan i zaprowadził
ją do stolika. Złożył zamówienie, rozsiadł się wygodnie w fotelu
i zapytał z promiennym uśmiechem: - Jesteś zadowolona?
- Bardzo! - przyznała. - To jedna z najładniejszych miejsco-
wości, jakie widziałam. Mimo natłoku turystów panuje tu spo-
kój.
- Nie zawsze tak było - powiedział. - Monpazier ma burzliwą
historię, pełną waśni,między Anglikami i Francuzami, protestan-
tami i katolikami. Wierz mi, że na tym placu nie zawsze panowa-
ła sielska atmosfera. W siedemnastym wieku tkacz o nazwisku
Buffarot przewodził lokalnej rewolcie i był za to łamany kołem
zaledwie kilka metrów od miejsca, w którym teraz siedzimy.
- To okropne - wzdrygnęła się Sabine.
- Takie były czasy. Na szczęście Monpazier definitywnie
zamknęło tamten burzliwy okres. - Zamilkł na chwilę. - To jest
ważna lekcja, z której powinniśmy wyciągnąć wnioski.
107
S
R
- Zapewne. - Spuściła wzrok, przyglądając się plamom na
blacie białego stołu. - O ile dobrze zrozumiałam, jesteś gotów
przebaczyć Maman, że was porzuciła?
- Już powiedziałem, że nigdy jej tego nie wybaczę.
- Twarz Rohana nagle spochmurniała. - Zrozum, Isabelle
zraniła nie tylko Fabiena. Byłem małym dzieckiem, które stra-
ciło rodzoną matkę i rozpaczliwie potrzebowało jej uczucia.
Fabien i Isabelle dali mi nadzieję na życie w normalnej rodzi-
nie. - Wzruszył ramionami. - Sądziłem, że to przeze mnie Isa-
belle postanowiła odejść. Może nie była w stanie znieść myśli,
że będzie miała pasierba?
- Nie mów głupstw - odparła stanowczo Sabine. -Jestem
pewna, że tak nie było. Między jej rzeczami znalazłam również
twoją fotografię. Przechowywała ją przez lata, a przecież pozby-
łaby się jej, gdyby cię nie kochała.
- Wyciągnęła z torebki zdjęcia i położyła je na stoliku.
- Pamiętasz?
- Tak. - Twarz mu złagodniała. - Antoinette była nieznośna,
a ciotka Heloise jak zwykle krzyczała na mnie, że nie chcę się
z nią bawić.
- Ty i Antoinette razem się wychowywaliście?
- Tylko do chwili, kiedy zostałem odesłany do Arrancay -
powiedział z roztargnieniem, wpatrując się w leżącą przed nim
fotografię. Znowu zmienił się na twarzy i zmarszczył brwi. Pa-
trzył na drugie zdjęcie przedstawiającą przystojnego mężczy-
znę.
- Tę fotografię też zachowała - powiedziała cicho Sabine.
108
S
R
- Właśnie sobie uświadomiłam, gdzie ją zrobiono. W tle jest
chyba wieża.
- Tak, to wieża. - Pobladł i zapytał znużonym głosem: -
Komu pokazywałaś te zdjęcia?
- Tylko tobie, nie chciałam wywoływać dodatkowego zamie-
szania. Jak widać, nawet ciebie wytrąciły z równowagi.
- Owszem... - Wyciągnął rękę i przykrył jej dłoń.
- Jednak z zupełnie innego powodu, niż ci się zdaje.
- Gwałtownie nabrał powietrza, włożył fotografie z po-
wrotem do .koperty i poprosił: - Czy mogę zatrzymać je przez
jakiś czas?
- Oczywiście, ale... - W tym momencie przyniesiono im
kawę. Po chwili zapytała z powagą: - Czy odkryłeś kolejną ta-
jemnicę?
- Chyba tak, ale na razie nie mogę ci nic powiedzieć. Wkrót-
ce się dowiesz, o co chodzi. - Spojrzał jej głęboko w oczy i jesz-
cze raz poprosił: - Czy zdobędziesz się na cierpliwość i zaufasz
mi?
- Dziwna prośba, przecież tak słabo cię znam.
- To prawda - przytaknął - lecz mam wrażenie, że nie jeste-
śmy sobie obcy. Przez całe życie czekałem na to spotkanie... i
jestem pewien, że myślisz tak samo. Nie mylę się, prawda?
Podniosła filiżankę i szybko upiła łyk.
- Rohan, proszę, nie zaczynaj... - Zabrakło jej słów.
- Nie jest ważne, co ja myślę. Zmieńmy temat.
- Dlaczego?
109
S
R
" - Bo są osoby... - Nie mogła się zmusić do wymówienia
imienia Antoinette. - Otóż są ludzie, którzy mogą poczuć się do-
tknięci, o czym sam dobrze wiesz. - Wzięła głęboki oddech. -
Przecież nie jesteś wolny.
- W tej chwili rzeczywiście mam pewne zobowiązania. Nie
będę ci wmawiać, że wszystko pójdzie gładko, lecz wspólnie
przezwyciężymy trudności.
- Nazywają mnie tutaj córką Isabelle. To ma być obelga. -
Głos jej drżał, kiedy to mówiła. - Nie chcę, aby plotkowano, że
również stałam się przyczyną cudzego nieszczęścia.
- Przyjechałaś do Francji, bo tak ci było przeznaczone, i spo-
tkałaś mnie, ponieważ jestem ci pisany - oświadczył spokojnie. -
Nie możemy teraz o tym rozmawiać. Muszę iść na spotkanie.
Tam się mieści urząd podatkowy. - Wskazał ulicę odchodzącą
od rynku i dodał: - Spotkajmy się o dwunastej przed restauracją
na rogu. - Podniósł się z krzesła i zostawił na stole garść monet.
Gdy mijał Sabine, pochylił się i wycisnął na jej ustach po-
żegnalny pocałunek, a potem odwrócił się i ruszył w swoją
stronę.
Patrzyła za nim i miała ochotę krzyczeć na cały głos, że Ro-
han to jej mężczyzna, tak przecież było postanowione od po-
czątku świata. Wreszcie się spotkali... lecz on jest narzeczonym
Antoinette, pomyślała z bólem. Nie możemy jej skrzywdzić ani
poniżyć. Przecież za parę tygodni ma wziąć ślub. Nie wolno jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]