[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czytam nie gorzej w świetle gwiazd niż w słońcu. Widokówka miała stempel 15
września 1929 roku. Przedstawiała widok portu w Bostonie. A na odwrocie:
Twolly,
Zwiedzam miasto. Bawię w gościach u kuzynów. Dobrze się czuję. Wkrótce
podam Ci swój nowy adres. Jeszcze nie mam stałego miejsca pobytu.
Pozdrawiam,
APO
Andrew. Mój Andrew. Byłam ciekawa, co robił tamtego wieczoru, tyle miesięcy
po przyjezdzie do Bostonu. Czy za oknem padał śnieg? Czy czytał w zimnym pokoju
albo palił papierosa przy uchylonym oknie? Może spędzał czas z kolegami? W
towarzystwie miłej młodej kobiety? A może myślał o mnie?
Pokój Twolly znów się wyziębił, dlatego zakopała się jeszcze głębiej pod kocami.
Usiłowałam wychłodzić w sobie wspomnienie jego gorącego dotyku, swoich do
niego ciepłych uczuć, żaru mojego serca, które przecież już przestało bić.
Ale wtedy mi się nie udało.
*
Postanowiłam spędzić tę noc u Twolly. Amy poszła do swoich rodziców.
Widziałam, jaka jest zmęczona i krucha, kiedy przytuliła cioteczną babkę na do
widzenia i obiecała rano przygotować jej pyszne śniadanie.
Opiekunka nocna Twolly pomogła jej wejść na górę i zaprowadziła do łazienki.
Kiedy usłyszałam szum wody z prysznica, weszłam do stołowego, żeby przeszukać
jeszcze raz pudełka. Może w kolekcji Twolly znajdę gdzieś kartkę albo list od
Andrew. Wysypałam zawartość pudelek i wrzucałam z powrotem po jednym zdjęciu.
Była sentymentalna i wszystko chomikowała. Jeżeli jest gdzieś ślad po Andrew, na
pewno go znajdę. I oto trafiłam na telegram zatknięty pod wieczko jednego ze
starych brązowych pudeł.
V893 12=LAFAYETTE LU 763 R 1940 19 STYCZ 8. 43 LEONARDOWA
LAMBERTOWA 10001 MYRTLE PLACE BLVD LAFAYETTE LU TWOLLY
UMARAA EMMALINE. PRZYJAD ZAO%7łY KONDOLENCJE. CZY MOG
ODWIEDZI PRZYSZAY TYDZIEC. PRZYJAD POCIGIEM DO
LAFAYETTE. ODPOWIEDZ NA ADRES WESTERN UNION POWY%7łEJ.
PRZEPRASZAM %7łE SI NIE ODZYWAAEM. POZDRAWIAM. APO
Adres zwrotny Filadelfia. Cóż za zbieg okoliczności, pomyślałam. W roku 1940,
kiedy wysłano ten telegram, Andrew O Connell, którego pomyliłam ze swoim
Andrew, też mieszkał w tym mieście. W tymże roku ów mężczyzna został ponadto
wspólnikiem kancelarii adwokackiej Fitzhugh, Kohl i O Connell, a w Wigilię ożenił
się z młodą kobietą ze znanej pensylwańskiej rodziny.
Po co tamtej zimy mój Andrew bawił w tym mieście? Może pojechał odwiedzić
Warrena i Annę Trippów, swoich najdawniejszych przyjaciół. Albo chciał się spotkać
ze swoimi dalekimi krewnymi, którzy wyemigrowali z Bostonu i osiedlili się tam
kilkadziesiąt lat wcześniej. Czy to możliwe, że bawił tam tylko przejazdem, w drodze
na pogrzeb Emmaline? Może pod wpływem chwili postanowił odwiedzić Twolly, bo
mieszkała tylko dwie godziny jazdy pociągiem z Nowego Orleanu.
A może mieszkał wtedy w Filadelfii albo w pobliżu? Może pracował w pobliskim
miasteczku jako prawnik, bankier lub fotograf. Czy drogi obu Andrew, mojego i tego
drugiego, obcego, kroczących przez swoje osobne życia, kiedykolwiek się
skrzyżowały, czy wpadli na siebie przy kupnie gazety, jeden drugiego spytał o
godzinę? Czy mój Andrew stał się anonimowym człowiekiem wśród wielu?
Anonimowy człowiek. Tylko kilka moich listów, podpisanych pseudonimem
literackim Barrett Burrat, doczekało się odpowiedzi. Odezwała się Jenna O Connell,
daleka kuzynka, oraz Uniwersytet Tulane, na którym nie odnotowano żadnego
miejsca jego pobytu po dyplomie uzyskanym w czerwcu 1929 roku. Pragnąc
uwzględnić inne możliwości, napisałam do wszystkich wydziałów prawa na
pozostałych uczelniach należących do Ligi Bluszczowej poza Yale. Ku mojemu
zdziwieniu ze wszystkich przyszły dość szybko odpowiedzi, ale niestety nie
uczęszczał na żaden z nich.
Chociaż nie miałam się czego uchwycić, wiedziałam, że nie zginął. Ten telegram
stanowił dowód, że Andrew żył jeszcze co najmniej dziesięć lat po wyjezdzie z
Nowego Orleanu.
Kiedy odłożyłam pełne pudełko tam, gdzie zostawiła je Amy, Twolly przeszła
przez jadalnię do kuchni. Rodzina sprzątnęła stół po sobie. Obok zmywarki unosiła
się ścieżka ciepłego powietrza. Twolly nalała wody do czajnika i znalazła w szafce
torebkę z ciasteczkami imbirowymi.
Stała, nie zważając na mnie, gryzła ciastko jak myszka, żeby się nim
podelektować. Przy telefonie leżał list, który wysłałam do niej kilka tygodni
wcześniej na podrabianej papeterii Tulane. Otworzyła, ale jeszcze nie odpowiedziała.
Ciekawe, dlaczego nie odpowiada tej fikcyjnej przedstawicielce absolwentów, która
prosiła o wspomnienia ze studenckich lat. Kiedy Twolly spojrzała na zegar,
przesunęłam list na środek blatu. Może zdążył tak się wtopić w tło, że przestała go
dostrzegać.
Bardzo chciałam z nią porozmawiać. Chciałam się dowiedzieć, czy jej życie
przyniosło jej tyle szczęścia, na ile liczyła. Czy odpowiada jej rola matki? Jakiego
człowieka wzięła sobie za męża i czy na nią zasługiwał? Czym zapełnia wolny czas?
Czy kiedykolwiek myśli o tym, co ją ominęło, kiedy zrezygnowała z wyjazdu na
studia do Nowego Jorku?
Usłyszałam gwizdek czajnika na długo przed nią. Aż się wzdrygnęłam, kiedy
zapiszczał wystarczająco głośno dla jej uszu. Twolly, w lawendowej jedwabnej
koszuli nocnej i ulubionym żółtym plisowanym szlafroku, poruszała się bardzo
powoli. Jej chude jak u kurczaka nogi wystawały znad białych pantofli
przypominających baletki. Kiedy szła, zaskrzypiały kafle na podłodze. Po kuchni
rozszedł się intensywny aromat pomarańczowej herbaty wlewanej do filiżanki.
Twolly położyła cztery ciastka imbirowe na talerzyku z chińskiej porcelany i
postawiła go ostrożnie na tacy obok herbaty.
Kiedy usadowiła się w swoim pokoju i włączyła telewizor, na dole paliły się
jeszcze prawie wszystkie światła. Przed dziennikiem telewizyjnym o dziesiątej
przeglądała miesięcznik Reader s Digest . Do wiadomości sportowych skończyła
przekąskę i zapadła w drzemkę na fotelu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]