[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyszłoby panu na dobre.
- Chyba tak. Spróbuję sobie przypomnieć. Ale nie jestem pewien, czy to wiedziałem.
- Dziwne - zastanawiał się Wimsey. - Niewątpliwie mogłaby go odszukać policja, ale
ona nie interesuje się tą sprawą. A nie sądzę, żeby panu zbytnio zależało na rozgłosie.
- Cóż, może dojść i do tego. Ale naturalnie wolimy unikać rozgłosu, jeśli tylko się da.
Gdybym chociaż mógł sobie przypomnieć, o jakim właściwie mówił rodzaju pracy!
- Tak, albo na jakim bankiecie czy przy jakiej innej okazji go pan poznał. Można by
się postarać o listę gości.
- Mój drogi Wimsey, to było dwa czy trzy lata temu!
- Albo może znają hultaja u Gattiego?
- Dobra myśl. Widziałem go tam kilka razy. Coś panu powiem, wstąpię i popytam, a
jeśli go nie znają, postaram się dość regularnie jadać tam lunch. Prawie na pewno pokaże się
znowu.
- Zgoda. Proszę bardzo. A tymczasem, jeśli nie zrobi to panu różnicy, rozejrzę się po
mieszkaniu.
- Oczywiście. Czy będę panu potrzebny? A może wolałby pan do pomocy
Woodwarda? On naprawdę wie dużo więcej.
- Dzięki. Wykorzystam Woodwarda. Proszę się mną nie krępować. Poszperam tu
trochę.
- Ależ naturalnie. Muszę przejrzeć jedną czy dwie szuflady papierów. Gdybym natrafił
na jakiś ślad Olivera, zaraz na pana krzyknę.
- Dobra.
Wimsey pozostawił go przy tym zajęciu i przyłączył się do Woodwarda i Buntera,
zajętych rozmową w sąsiednim pokoju. Na pierwszy rzut oka Wimsey poznał, że była to
sypialnia generała.
Na stoliku przy wąskim żelaznym łóżku leżała staroświecka teczka do korespondencji.
Wimsey wziął ją, przez chwilę ważył w rękach i zaniósł do drugiego pokoju, żeby ją pokazać
Robertowi Fentimanowi.
- Otwierał pan to? - zapytał.
- Tak... same stare listy i rzeczy tego rodzaju.
- Nie natrafił pan pewnie na adres Olivera?
- Nie. Jasne, że go szukałem.
- Zaglądał pan gdzie indziej? Do szuflad? Szafek? Takich tam miejsc?
- Jeszcze nie - odparł dość lakonicznie Fentiman.
- Nie ma tu spisu telefonów czy czegoś takiego? Pewnie sprawdzał pan w książce
telefonicznej?
- No nie... nie mogę przecież wydzwaniać do całkiem obcych ludzi i...
- I śpiewać im hymnu wojskowego. Wielkie nieba, człowieku, myślałby kto, że pan
szuka zgubionego parasola, a nie pół miliona. Ten gość tu dzwonił, więc być może sam ma
aparat. Lepiej niech załatwi to Bunter. Przez telefon jest doskonały; ludzie dosłownie są
zachwyceni, kiedy ich f-fatyguje.
Robert Fentiman zareagował na ten niewinny żarcik pobłażliwym uśmiechem i
wyciągnął książkę telefoniczną, do której natychmiast zasiadł Bunter. Znalazł dwie i pół
szpalty Oliverów, więc podniósł słuchawkę i zaczął po kolei do nich wydzwaniać. Wimsey
wrócił do sypialni. Wszystko tu było we wzorowym porządku - łóżko schludnie zasłane,
przybory na umywalce poukładane, jakby lokator pokoju lada chwila miał się pojawić,
najmniejszy pyłek starty - dowód szacunku i przywiązania ze strony Woodwarda, lecz dla
śledczego widok przygnębiający. Wimsey siadł i wolno przebiegał wzrokiem od szafy
garderobianej z wypolerowanymi drzwiami, poprzez równy rząd butów i trzewików na
prawidłach, ustawionych na niewielkiej półce, do toalety, umywalki, łóżka i komody, które
wraz z małym nocnym stolikiem i paroma krzesłami składały się na całość umeblowania.
- Czy generał sam się golił, Woodward?
- Nie, wasza lordowska mość, ostatnio już nie. To należało do moich obowiązków.
- Czy sam sobie mył zęby albo protezę czy co tam takiego miał?
- O tak, wasza lordowska mość. Generał Fentiman miał znakomite zęby jak na swój
wiek.
Wimsey włożył do oka silnie powiększający monokl i ze szczoteczką do zębów
podszedł do okna. Wynik oględzin go nie zadowolił. Jeszcze raz rozejrzał się dokoła.
- Czy to jego laska?
- Tak, wasza lordowska mość.
- Mogę ją zobaczyć?
Woodward podał mu laskę, trzymaną w połowie, jak przystało na dobrze
wyszkolonego służącego. Lord Peter ujął ją tak samo, tłumiąc uśmieszek podniecenia. Była to
ciężka laska trzcinowa o grubej rozwidlonej rączce z wypolerowanej kości słoniowej,
stosowne wsparcie dla starczych, osłabłych nóg. Monokl znów powędrował do oka i tym
razem jego właściciel wydał zadowolony chichot.
- Będę chciał niebawem sfotografować tę laskę, Woodward. Proszę dopilnować, żeby
do tego czasu nikt jej nie ruszał.
- Słucham, wasza lordowska mość.
Wimsey pieczołowicie odstawił laskę do kąta, po czym, jak gdyby skierowała jego
myśl na inne tory, podszedł do półki z butami.
- Jakie trzewiki miał na nogach generał Fentiman w chwili śmierci?
- Te, wasza lordowska mość.
- Czy były potem czyszczone? Woodward wydał się odrobinę dotknięty.
- Nie dosłownie czyszczone, wasza lordowska mość. Przetarłem je tylko ścierką od
kurzu. Nie były bardzo brudne i jakoś... nie miałem serca... jeśli wasza lordowska mość
wybaczy.
- Całe szczęście.
Wimsey obrócił je i z wielką starannością obejrzał podeszwy przez szkło
powiększające i gołym okiem. Małymi szczypczykami, które wyjął z kieszeni, delikatnie
usunął meszek - najwyrazniej z grubego dywanu - zaczepiony o sterczący ćwiek, i z
pietyzmem schował go do koperty. A potem, odstawiwszy prawy trzewik, dłuższym
oględzinom poddał lewy, zwłaszcza wewnętrzną krawędz podeszwy. Wreszcie poprosił o
kawałek papieru i owinął trzewik tak pieczołowicie, jakby to było bezcenne szkło
waterfordzkie.
- Chciałbym zobaczyć ubranie, które miał na sobie tego dnia generał Fentiman - to
znaczy ubranie wierzchnie - kapelusz, garnitur, płaszcz i tak dalej.
Wimsey cal po calu obejrzał pokazane mu rzeczy, z niezmienną starannością i
cierpliwością, a Woodward obserwował go pełen pochlebnej uwagi.
- Szczotkowaliście tę odzież?
- Nie, wasza lordowska mość, tylko wytrzepałem. - Tym razem Woodward się nie
tłumaczył, bo niejasno mu zaświtało, że w tych niezwykłych okolicznościach glansowanie i
szczotkowanie nie zasługiwało na aprobatę.
- Wiecie - rzekł Wimsey, na chwilę odrywając się od pracy, by odnotować
nieskończenie lekkie zmechacenie przędzy na lewej nogawce spodni - może na trop zdoła nas
naprowadzić kurz na ubraniu, jeśli będzie zakurzone, i po tym się zorientujemy, gdzie generał
nocował. Gdyby - choć to mało prawdopodobne - miało się na nim znalezć, powiedzmy,
mnóstwo trocin, moglibyśmy sądzić, że odwiedził stolarza. A zeschły liść mógłby wskazywać
ogród albo błonia czy coś w tym rodzaju. Podczas gdy pajęczyna mogłaby oznaczać piwnicę
na wino albo... albo komórkę, gdzie się przesadza rośliny do doniczek... i tak dalej.
Rozumiecie?
- Tak, wasza lordowska mość. - (Z pewnym powątpiewaniem).
- Nie przypominacie sobie przypadkiem, byście zauważyli to małe naddarcie -
właściwie nawet nie naddarcie - raczej nieznaczne zmechacenie? Może spodnie zaczepiły o
gwózdz.
- Nie potrafię powiedzieć, że pamiętam, wasza lordowska mość. Ale może je
przeoczyłem.
- Naturalnie. To zapewne nie ma znaczenia. No cóż, proszę trzymać te rzeczy
zamknięte pod kluczem. Może będę musiał dać kurz do analizy. Jedną chwileczkę. Czy coś
wyjmowano z tych ubrań? Chyba opróżniono kieszenie?
- Tak, wasza lordowska mość.
- Nie było w nich nic niezwykłego?
- Nie, wasza lordowska mość. Nic poza tym, co generał zawsze ze sobą zabierał.
Tylko chustka do nosa, klucze, pieniądze i papierośnica.
- Hm, A co z pieniędzmi?
- Na ten temat nie mogę nic powiedzieć, wasza lordowska mość. Wziął je major
Fentiman. W portfelu były dwa banknoty funtowe, to pamiętam. Zdaje mi się, że wychodząc
miał dwa funty dziesięć i trochę bilonu luzem w kieszeni spodni. Pewnie zapłacił za taksówkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]