[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oświadczyn - wycedziła Sophie. Była zbyt wściekła, by
powiedzieć więcej.
- Och, nie mam nic przeciwko temu. W pewnych
sprawach doświadczenie ma wielką wartość. Proszę nie
udawać, że pani nie rozumie. Nie jest już pani niewinnym
dziewczęciem.
Sophie patrzyła na niego na tyle długo i surowo, że w
końcu spuścił oczy. Mijające lata nie okazały się łaskawe dla
jej dawnego wielbiciela. Rozpusta dała mu się we znaki.
Roztył się niemal karykaturalnie, musiał ratować się gorsetem.
213
Przy każdym ruchu skrzypiały pręty. Patrzyła na obwisłe wargi
i małe świńskie oczka, w których lśniła obleśna żądza.
- Przykro mi, że przebył pan tak daleką drogę na
próżno - powiedziała bez cienia współczucia. - Musi pan
wiedzieć, że tutejsze drogi nie są bezpieczne po zmroku. Lepiej
będzie, jeśli bez zwłoki wyruszy pan w drogę powrotną.
Zbliżył się do niej.
- Wciąż się ze mną droczysz, moja droga?
Utemperowanie takiej dzikiej kotki sprawi mi wielką
przyjemność.
- Nie dotykaj mnie! - Sophie przymierzyła się do
otwarcia drzwi. - Tylko spróbuj mnie dotknąć, a moi
przyjaciele stłuką cię tak, że popamiętasz na całe życie.
Twarz mu pociemniała z wściekłości, wiedział jednak, że
nie są to czcze pogróżki. Pochyliwszy się ku niej, wyszeptał jej
do ucha tyle świństw, że zrobiło jej się niedobrze. Jasno
określił, co by z nią zrobił, gdyby nadarzyła się sposobność.
Przytknęła dłoń do ust.
- Co za ohyda! Zawsze budził pan we mnie odrazę. I
miałam rację.
Otworzyła drzwi i pobiegła do reszty towarzystwa. Hatton
zdążył już wrócić. Ujrzawszy twarz Sophie, natychmiast zebrał
się w sobie, by pognać za jej prześladowcą.
- Nie! - powstrzymała go. - Pozwól mu odjechać.
Zatruwa powietrze, którym oddycham.
- Nie wróci?
- Nie, nie wróci.
- Mam nadzieję, że nie zrobił ci krzywdy?
- Nie, milordzie. Nie ośmielił się. - Mimo przykrych
przeżyć w oczach Sophie pojawiły się iskierki. - Był pan
wobec niego wyjątkowo nieuprzejmy. Myślę, że pańskie
maniery go przeraziły.
214
- Co za gadzina! Powinienem był kazać go wychłostać.
-Ucałował jej dłoń. - Czas na nas, moja droga. Dasz mi
odpowiedz?
- W jakiej sprawie?
Spojrzał na nią z desperacją.
- Tak szybko zapomniałaś? Kiedy zjawił się sir
William, miałaś mi pozwolić, bym cię tu niebawem odwiedził.
- Nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłoby cię od
tego powstrzymać - powiedziała cicho. - Przecież gospoda
należy do ciebie.
- A ty?
Nie odpowiedziała mu, ale zaśmiał się radośnie, a na dany
przez niego znak towarzystwo wyszło z sali.
Hatton przygarnął Sophie do siebie, a potem wargami
dotknął jej warg w oszałamiającym pocałunku.
- Wrócę po ciebie, kochana. Będę cię przekonywał tak
długo, aż się zgodzisz. - I odszedł, napomniawszy ją, by
wypełniła jego polecenia co do joty i nie podejmowała
niepotrzebnego ryzyka. - Kocham cię bardziej niż własne
życie. Uważaj na siebie, najdroższa. Będziemy blisko.
Sophie zerknęła na okno. Zaczynało się ściemniać.
Oczami wyobrazni widziała już nienawistny tunel pod
gospodą. Posłała po Matthew.
- Jak myślisz, może oświetlimy schody i piwnicę na
wino? - spytała.
- Raczej nie. Zwiatło mogłoby być widoczne z tunelu,
proszę pani. Drzwi nie są szczelne. - Na jego twarzy malował
się strach. - Czy to skończy się dzisiejszej nocy? - spytał. - Ja i
Bess... cóż... nie dajemy już rady.
- Niebawem będzie po wszystkim, zapewniam. Może
potem zmienicie zdanie i zostaniecie?
- Nie mamy ochoty wyjeżdżać, proszę pani... ale nie
śpieszy się nam do grobu.
215
- Oczywiście, ale chyba możemy zaufać panu
Hattonowi, jak sądzisz?
Spojrzał na nią z wahaniem.
- Lepiej już pójdę - powiedział. - Wciąż nie wiemy,
gdzie jest Nancy.
Przez następne godziny Sophie zamartwiała się o Nancy, a
kiedy zegar wybił północ, zeszła do piwnicy. Nic nie powinno
jej się stać, jeśli tylko nie będzie myślała o tym, co może ją
czekać za tamtymi drzwiami.
W końcu otworzyła je i westchnęła z ulgą. W piwnicy i w
tunelu wyczuwała czyjąś obecność. Kilka razy szybko się
odwróciła, unosząc przy tym latarnię, ale wokół panowała
cisza. Z tych nerwów coś jej się przywidziało.
Nagle w kręgu światła pojawił się Harward.
- Już nie jestem panu potrzebna - powiedziała
pośpiesznie.
- Najlepiej zrobię, wracając do siebie.
Nie odpowiedział. Patrzył ponad jej ramieniem, coś w
jego twarzy zaniepokoiło Sophie. Odwróciła się i wydała
stłumiony okrzyk. Za nią stała Nancy z pistoletem
wycelowanym w głowę Harwarda.
- Odsuń się, Sophie - poleciła. - Jesteś na linii strzału.
Ten człowiek zabił mego męża. Teraz ja poślę go prosto do
piekła.
Zanim zdążyła zaprotestować, Sophie poczuła, że ktoś
chwyta ją od tyłu. Posługując się nią jak tarczą, Harward
błyskawicznie wyciągnął wystrzelił, trafiając Nancy prosto w
serce. Padła na ziemię bez jednego jęku.
216
Rozdział trzynasty
Przerażona Sophie osunęła się na Harwarda, który
przygwozdził ją ręką do ściany tunelu i przywołał swoich
ludzi.
- Pozbądzcie się tego! - polecił.
Sophie zamknęła oczy, kiedy dwaj mężczyzni chwycili
ciało Nancy i usunęli z przejścia.
- Co mamy z nią zrobić?
- Nieopodal jest jezioro, możecie też ją zakopać, ale się
pośpieszcie. Nie mamy chwili do stracenia.
- Jezioro jest zamarznięte, panie, a ziemia... no... za
twarda. .. szpadel nie wejdzie...
- Na litość boską! Czy bez przerwy muszę za was
myśleć? Ukryjcie ciało w lesie i przykryjcie gałęziami.
- A co z tą? - Mężczyzna skinął w stronę Sophie. - Nie
może jej pan tu zostawić. Mogłaby zaprowadzić pana prosto na
szubienicę.
- Co prawda, to prawda!
Zapadła długa cisza. Sophie zamknęła oczy, czekając na
strzał, który zakończy jej życie. Nie była w stanie myśleć o
niczym innym poza swoim synem.
Modliła się żarliwie, żeby Hatton się nim zajął.
W końcu Harward podjął decyzję.
- Nie ma pośpiechu. Zabieramy ją. Może się przydać
jako karta przetargowa, gdyby coś poszło nie tak.
Sophie cała się trzęsła, ale przynajmniej odzyskała głos.
- Pan... pan mówił, że jesteśmy wspólnikami...
Dlaczego traktuje mnie pan w ten sposób?
Harward wziął ją za ramię i pociągnął w głąb tunelu.
Kiedy dotarli do piwnicy, wyminął mężczyzn zajętych
przenoszeniem towaru i zatrzymał się.
- Chyba nie uważa mnie pani za głupca, moja droga. -
Takim tonem mógłby mówić najszczerszy i najżyczliwszy
217
człowiek pod słońcem - Była pani nieostrożna, pani Firle, a
tego tolerować nie mogę. Pani służąca mogła mnie zabić.
- Była chora. Wczoraj panu o tym mówiłam. To
dlatego posłaliśmy po doktora Hilla. A potem zniknęła.
Próbowaliśmy ją odnalezć, proszę mi wierzyć.
- Cóż, bez powodzenia. Ale to już nieważne, skoro
dziewczyna nie żyje.
- Nie musiał pan jej zabijać - szepnęła Sophie. - Mógł
pan postrzelić ją w ramię...
- Niech mnie! Ależ pani jest sentymentalna. Tego
właśnie się obawiałem. Ma pani za słabe nerwy do takich
interesów.
- Przynajmniej potrafię myśleć! - zawołała. - Co pan
zyskał przez to... morderstwo?
- %7łycie, choć proszę mi wierzyć, nie planowałem tego
niefortunnego incydentu. Teraz musimy skorygować nasze
plany, a to wcale mnie nie cieszy.
- Nie rozumiem, dlaczego miałby pan cokolwiek
zmieniać powiedziała w desperacji.
- Doprawdy, pani Firle? Zaskoczyła mnie pani.
Przecież przed chwilą usłyszałem zapewnienie, że potrafi pani
czynić użytek z rozumu.
Sophie spojrzała na niego. Uśmiechał się, ale uśmiech nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl