[ Pobierz całość w formacie PDF ]
komentarzach dotyczących koszul Johna Majora (temat podjęty przez Fionę), a Rachel ani
widu, ani słychu.
- A ona w ogóle istnieje?
- Tak, tak, oczywiście.
- To przynajmniej dobrze.
- Zadzwonię do niej.
Poszedł do automatu, wykręcił numer, nikt nie odbierał. Odczekał chwilę, nie nagrał
się i wrócił. W tej chwili jedynym usprawiedliwieniem byłby jakiś wypadek Alego czy
katastrofalny karambol... Chyba że od samego początku wcale nie chciała przyjść. Nagle z
niebywałą jasnością uświadomił sobie, że został wystawiony do wiatru, a kiedy mu
powiedziała, że może czegoś się od niej nauczy, chodziło jej właśnie o to. Nawet nie potrafił
jej za to znienawidzić, poczuł natomiast rosnącą panikę.
Chwila milczenia, a potem Fiona zaczęła płakać. Oczy napełniły się łzami, które
popłynęły po policzkach i zaczęły ściekać na pulower, ona zaś siedziała nieruchomo jak
226
dziecko nieświadome tego, że cieknie mu z nosa. Przez moment Will myślał, że najlepiej
będzie to przeczekać, a płacz sam minie, potem jednak nie mógł obronić się przed myślą, że
nie może siedzieć bezczynnie i musi coś zrobić, jeśli jest chociaż odrobinę coś wart.
- O co chodzi?
Chciał, żeby pytanie zabrzmiało jako pełne troski, ale wyszło J tak, jakby w środku
zabrakło poirytowanego "tym razem".
- O nic.
- Przecież to nieprawda.
Jeszcze nie było za pózno. Gdyby teraz zjawiła się Rachel zadyszana i pełna
przeprosin, mógłby przedstawić sobie obie kobiety, mruknąć Rachel, że Fiona właśnie miała
wyznać, z czego wynika jej przygnębienie, a następnie czmychnąć, gdzie pieprz rośnie.
Zerknął błagalnie na drzwi i jak za dotknięciem różki otworzyły się, ale stanęli w nich dwaj
mężczyzni w koszulkach Manchester United.
- Prawda. O nic nie chodzi. Taka już jestem. I tyle.
- Smutek egzystencjalny, tak?
- Tak.
Znowu nie utrafił we właściwy ton. Użył tego określenia przede wszystkim po to, aby
pokazać, że je zna (obawiał się, że Fiona uważa go za tępaka), w tej sytuacji wydało się
jednak bardzo sztuczne i nadęte. W ogóle nie nadawał się do rozmów o egzystencjalnym
smutku. To nie on. Ale czy to coś złego, jakiś wstyd? Skórzane spodnie to także nie on.
(Przymierzył raz dla żartu w sklepie LeatherTime na Covent Garden i wyglądał jak...
mniejsza z tym). Kolor zielony - to nie on. Antyczne meble to nie on. Także depresyjne
wyzwolone hippiski - to nie on. I co z tego? Czy to czyniło z niego złego człowieka?
- Nie wiem, czy jest sens rozmawiać o tym z tobą.
- Nie - odpowiedział odrobinę zbyt skwapliwie. - Rozumiem, co masz na myśli. To co,
skończymy i idziemy. Rachel już się raczej nie pojawi.
227
Fiona uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową.
- Mógłbyś starać się przekonać mnie, że nie mam racji.
- Mógłbym?
- Chyba dobrze by mi zrobiła rozmowa z kimś, a na razie tylko ciebie mam do
dyspozycji.
- To prawda, ale nie wiem, czy będzie ze mnie wielki pożytek. Myślę, że jakbyś
cisnęła za siebie tym plasterkiem cytryny, padłoby na kogoś lepszego ode mnie. No, może
tylko z wyjątkiem tego faceta, co tam podśpiewuje.
Roześmiała się. Może sprawił to żart z cytryną. Może kiedyś uzna ten moment za
przełomowe wydarzenie w swoim życiu. Ale... ale zaraz pokręciła głową, mruknęła: "Nie,
cholera!" i znowu zaczęła płakać. Najwyrazniej przecenił możliwości jednej celnej frazy.
- Może pójdziemy coś zjeść? - zaproponował niepewnie. Czekało go pewnie długie i
nieprzyjemne doświadczenie.
Poszli do Pizza Express na Upper Street. Ostatni raz był tu z Jessicą, swoją eks -
dziewczyną, która robiła wszystko, aby uczynić go tak nieszczęśliwym, pozbawionym snu i
przygniecionym ciężarem rodzicielstwa, jak sama się stała. Było to dawno, dawno temu, na
długo przed ROSR, Marcusem, Suzie, Fioną, Rachel i całą resztą. Był wtedy może idiotą, ale
idiotą z pewnym pomysłem na życie, z pewnymi solidnymi przeświadczeniami; teraz był
starszy o setki lat, miał iloraz inteligencji wyższy o punkt lub dwa i czuł się kompletnie
rozbity. Zdecydowanie wolałby być idiotą. Miał życie tak poukładane, że nie musiał się
przejmować problemami innych ludzi, a teraz nagle kłopoty wszystkich stały się jego
problemami, a on w ogóle nie wiedział, jak je rozwiązać. Jak więc miał się poczuć lepiej on
sam czy jakakolwiek osoba z nim związana?
W milczeniu czytali menu.
- Tak naprawdę to nie jestem głodna - oznajmiła Fiona.
- Zjedz coś - powiedział Will zbyt szybko i ze zbytnimi naciskiem, tak że się
uśmiechnęła.
228
- Sądzisz, że pizza mi pomoże?
- Tak, Yeneziana, bo dzięki temu powstrzymasz zapadanie się Wenecji w morze i zaraz
poczujesz się lepiej.
- OK, ale z dodatkową porcją pieczarek.
- Dobra myśl.
Kelner przyjął od nich zamówienia; Will zamówił wino, butelkę czerwonego
stołowego, a także Cztery Pory Roku, ze wszystkimi dodatkami, jakie tylko mógł wymyślić.
Jeśli mu się poszczęści, to dostanie ataku serca albo uruchomi jakąś alergię, której dotąd nie
był świadom.
- Przepraszam - odezwała się Fiona.
- - Za co?
- %7łe taka jestem. I to umówiwszy się na drinka.
- Nic nie szkodzi. Przywykłem do tego, że jak się umawiam z dziewczyną na drinka,
to tak się dzieje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]