[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W wasze ręce..
- I w wasze.
Notar obserwował nieznacznie swego gościa. Zdawałoby się, człowiek topiący swe
myśli bez reszty w winie. A przecież kto wie, czy nie on właśnie zadecyduje o wyniku gry.
Ciszę mącił tylko szczęk pucharków. Kapitan Francesco de Porras dbał, aby ani przez
chwilę nie były próżne.
- Rozważyliście naszą propozycję, kapitanie? - spytał notariusz, gdy uznał, że czas już
przystąpić do sprawy.
- Tak.
- I jaką przynosicie odpowiedz?
- Zgadzam się.
Notar nie okazał rozradowania. Starał się nigdy nie zdradzać swych uczuć.
- Zdołacie doprowadzić armadę do brzegów Kastylii?
- Gdyby było inaczej, nie rozmawiałbym z wami. Nie mam zwyczaju rzucać słów na
wiatr.
- Czego w zamian żądacie?
- Trzech tysięcy sztuk złota.
Kapitan Francesco podskoczył na swym zydlu. Twarz don Diego pozostała
nieruchoma.
- Przeszło półtora cuento?
- Trzy tysiące sztuk złota.
- To więcej niż półtora miliona marawedów - stwierdził notariusz.
Tristan wzruszył ramionami.
- Gdyby przeliczyć na blanco, wypadłoby więcej niż trzy miliony. Ale kastelianów
jest tylko trzy tysiące.
- To bardzo wielka suma.
- Rzecz też niemała. Beze mnie i bez admirała armada nie dopłynie do brzegów
Hiszpanii.
Notariusz przymknął powieki.
- Dobrze więc - rzekł wolno. - Gdy okręty zarzucą kotwie w Kadyksie, otrzymacie
całą sumę.
- Jakąż mogę mieć pewność?
Notariusz podniósł rękę.
- Musi wam wystarczyć słowo.
- Słowo? - kapitan Tristan sięgnął po pucharek. - Nie. Z chwilą gdy okręty podniosą
kotwie, wychodząc pod moim dowództwem w morze, otrzymam połowę sumy.
- Chcecie otrzymać rewers? - zdumiał się notariusz.. - Chcę otrzymać złoto.
- Czyż przypuszczacie, że wozimy ze sobą sepety pełne kastelianów?
Tristan odął wargi.
- Mogą być espadiny, dukaty, nie zależy mi na stemplu. Byleby tylko trzymały wagę.
W ostateczności gotów jestem wziąć zaliczkę w sztabkach czy bryłkach.
Notariusz splótł nerwowo palce.
- Nie posiadamy takiej sumy.
- To już wasza rzecz.
Krótkie porozumiewawcze spojrzenie starczyło braciom za całą rozmowę.
- Gdybyście otrzymali tę sumę, kapitanie - podjął notariusz - wręczylibyście nam karty
z wykreślonym kursem?
Tristan roześmiał się cicho.
- Karty? Nieraz mówiliście o ostrożności, którą musimy wszyscy zachować w tej grze.
Nie wręczę wam kart. Ni konotatek.
- Poprowadzicie armadę w kierunku przylądka Gracias a Dios? - wtrącił się kapitan
Francesco.
- Nie. Po cóż bez potrzeby nadkładać drogi? Mniemam, że uda mi się wytknąć szlak
znacznie krótszy.
- Którędy?
Czekali w napięciu odpowiedzi. Tristan podniósł oczy, oglądając z pozornym
zainteresowaniem misterny deseń krat na szkłach latarni.
- Minęło wiele bezsennych nocy, nim zdołałem ze szczątków ułożyć całość -
powiedział cicho. - Mógłbym prowadzić armadę, nie obserwując nawet położenia ciał
niebieskich. Ale chciałbym mieć pewność, że wyjdę żywy na brzeg Kastylii. Dowódcy
okrętów będą otrzymywać o świcie każdego dnia wykres kursu na dany dzień i następną noc.
To wszystko.
- Jak uważacie, kapitanie. - Notariusz z trudem poskromił narastającą w nim
wściekłość.
Narada była skończona. Francesco odpieczętował nowy gąsiorek.
Gdy kapitan Tristan opuścił toldillę, bracia siedzieli przez chwilę w milczeniu.
- Ostrożny! - mruknął wreszcie notariusz.
- Trzy tysiące sztuk złota! - westchnął Francesco sapiąc gniewnie. Znów zamilkli.
- Kiedy chcesz... zacząć? - spytał Francesco. Notariusz uśmiechnął się nieznacznie.
- Spieszno ci? To zrozumiałe. A jednak musimy zaczekać.
- Na co?
- Nie pojmujesz? Po pierwsze woda musi przybrać. Póki nie opuścimy Betleem,
bezpieczeństwo armady pozostanie najwyższym prawem. Nie wolno rozdrabniać sił. Po
drugie zaś, i to jest najważniejsze, czas pracuje dla nas. Kolumb ponosi porażkę za porażką.
Nie podjął wyprawy za góry. Nie ujarzmił Indiosów. Jeszcze miesiąc, jeszcze dwa, i cała
armada będzie przeciw niemu. Wtedy uderzymy.
Francesco trwał w zamyśleniu, marszcząc czoło.
- A jeżeli... - zaczął - jeżeli Kolumb ujarzmi Indiosów? Notariusz zaśmiał się krótko.
- To niemożliwe - rzekł.
- Niczego nie można przewidzieć. Co wtedy?
Notariusz rozłożył ręce. - Wtedy Kolumb odzyska mir wśród załogi. Będziemy
bezsilni. Przegramy. - Ale widać było, że nie bierze tego poważnie.
*
Kapitan Tristan święcie wierzył, że nikt go nie dostrzegł w czasie nocnej wycieczki. A
jednak od chwili, gdy przekroczył próg swej toldilli, czujne oczy śledziły każdy jego krok.
Bolio już nie żył, miejsce jego jednak nie pozostało próżne. Zastępował go inny
człowiek, który objął swe funkcje natychmiast po śmierci poprzednika. Trwał teraz w pobliżu
okienka toldilli na  Santiago de Palos . Wśród miękkich bel, wśród skrzyń i beczek było mu
ciasno, brakowało powietrza. Mimo to słuchał, napięty jak struna. Z tej rozmowy nie mógł
uronić ani jedynego słowa-
Spiskowcy doszli do porozumienia. Teraz będą popijać wino. Na stole zjawił się
pękaty gąsiorek. Następca Bolia opuścił posterunek. Prześliznął się błyskawicznie ku
sznurowej drabinie. U jej stóp chybotało kanoe, którym przypłynął gość. Chyba zdąży wrócić,
nim kapitan opuści toldillę de Porrasa.
Wiosłował ostrożnie i powoli. Dopłynął do burty statku. Aańcuch kotwiczny zastąpił
mu drabinę.
Na pokładzie pusto i cisza. Podciągnąwszy się ze zręcznością jarmarcznego
linoskoczka na rękach, przesadził poręcz i wylądował na deskach platformy przed toldillą
kapitana.
*
Kolumb otulił się szczelniej podbitą futrem opończą.
Złocista struga piasku w ampollecie spływała powoli i jednostajnie. Poza grubym
szkłem latarni pełgał nikły płomyk oliwnego kagańca.
Ferdynand spał niespokojnie, rzucając się na wąskim łożu. Wciąż nie mógł przyjść do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl