[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wypełnionym tylko przez muzykę, teraz przestała się
martwić i nawet się odprężyła, kiedy ostatnie światła
znikły za nimi i wyboista droga zanurzyła się w ciemność
pustyni.
Minęli Rawhide, fałszywe pograniczne miasteczko, gdzie
w ciągu dnia odbywały się pokazy kaskaderskie dla
turystów, a wieczorami urządzano hałaśliwe tańce dla
miejscowych kmiotków. Allan opowiedział, jak kiedyś
zabrał tam dziewczynę na randkę - i stracił ją.
- Chciała tańczyć - wyjaśnił. - Ja nie umiem, więc tylko
siedziałem przy stoliku i patrzyłem, jak ona szaleje na
parkiecie. Widziałem, że tańczyła z jakimś wiejskim
ciołkiem w czarnym kowbojskim kapeluszu, ale kiedy
spojrzałem następny raz, już jej nie zobaczyłem.
Czekałem i czekałem, kapela zrobiła przerwę, parkiet
opustoszał, ale ona nie wróciła. W końcu sam zjadłem
obiad w McDonaldzie i wróciłem do domu.
Cathy się roześmiała.
- Dlatego nie jedziemy do Rawhide?
- Zgadłaś. -Allan się uśmiechnął.
Pinnacle Peak stał na wierzchołku grani z piaskowca i
składał się z restauracji oraz kilku małych budyneczków
w westernowym stylu. Allan zaparkował bronco przed
koniowiązem i obszedł samochód, żeby otworzyć drzwi
przed Cathy. Wyciągnął do niej rękę, ale ona nie podała
mu swojej, więc cofnął się szybko i uprzejmie. W
powietrzu unosił się zapach grillo-wanych steków i
skoczne dzwięki muzyki country, kiedy szli po drewnia-
nym ganku do wahadłowych frontowych drzwi.
Kelnerka uzbrojona w pas z rewolwerami poprowadziła
ich przez restaurację na patio. Tam, w muszli dla
orkiestry stylizowanej na stodołę, grała kapela, śpiewając
własną wersję Whisky River. Wielkie steki skwierczały na
długich grillach po obu stronach sceny. W oddali Cathy
widziała światła doliny, sylwetki kaktusów saguaro
rysowały się na tle miasta.
Usiedli przy stoliku w kącie, jak najdalej od kapeli. Cathy
spojrzała na krótkie menu podane przez kelnerkę, udając,
że zastanawia się nad wyborem, chociaż w rzeczywistości
szukała czegoś do powiedzenia. Wyczuwała, że teraz
nadeszła jej kolej na rozpoczęcie rozmowy, ale nie
wiedziała, o czym mówić. Od jej ostatniej randki upłynęło
dużo czasu i zupełnie wyszła z wprawy. Nawet w
najlepszych chwilach nigdy nie radziła sobie z randko-
wymi rytuałami, a wskutek braku doświadczenia stała się
przygnębiająco
niezdarna. Jako studentka umawiała się z innymi
studentami, więc przynajmniej mieli wspólne tematy do
rozmowy. Ale na tę randkę poszła bez przygotowania.
Nie wiedziała nic o Allanie. No, nie całkiem. Wiedziała,
że jest policjantem, lecz ten temat wolała omijać.
Wiedziała, że interesował się malarstwem, ale chociaż na
drugim roku zaliczyła kurs historii sztuki i pewnie
mogłaby jakoś przebrnąć przez rozmowę z laikiem, za
mało umiała, żeby prowadzić inteligentną dyskusję z
kimś znającym się na rzeczy.
Może to był błąd, pomyślała. Potem podniosła wzrok
znad menu, zobaczyła uważną, troskliwą twarz Allana i
odepchnęła od siebie tę myśl.
Złożył swoje menu.
- Wybrałaś już?
- Jeszcze nie.
- Trudna decyzja: stek, stek albo stek.
- Chyba wezmę stek. Mało wysmażony.
- Dobry wybór. - Uśmiechnął się i sięgnął po listę win,
wciśniętą pomiędzy serwetnik a butelkę keczupu. - Masz
ochotę na wino?
Pokręciła głową.
- Nie piję. Wyszczerzył zęby.
- Alkohol twój wróg.
Kapela przeszła od Bloody Mary Morning do On the
Road Again, najwyrazniej w środku składanki Williego
Nelsona. Cathy przyłapała się na tym, że odruchowo
przytupuje do taktu. Nigdy nie przepadała za muzyką
country, ale Allan miał rację. Tu, na pustyni, pod
gwiazdami, z dala od świateł miasta, ta muzyka
wydawała się jakoś na miejscu.
Kelnerka wróciła, żeby przyjąć zamówienia i zabrać
menu.
- Tylko jedna podstawowa zasada - powiedział Allan po
jej odejściu. - %7ładnych rozmów o pracy. Nie chcę gadać o
policji, morderstwach, śledztwach ani niczym takim.
Zgoda?
Cathy kiwnęła głową.
- Zgoda. Chociaż...
- O nie -jęknął. Parsknęła śmiechem.
Przy posiłku rozmawiali głównie o książkach i filmach.
Cathy odkryła, że jej towarzysz jest wyjątkowo oczytany,
i szybko musiała zweryfikować swój stereotyp
niepiśmiennego gliniarza. Odkryła również, że oboje
uwielbiają stare musicale i komedie, chociaż on lubił
horrory, których ona nie znosiła. Wbrew podstawowej
zasadzie Allana rozmowa zeszła w końcu na pracę
policji. Cathy zadawała mnóstwo pytań w nadziei, że
wiedza pomoże jej pokonać emocjonalne uprzedzenia.
Panno Riley?
Zapytała, jak się posuwa dochodzenie w sprawie zabicia
Dusty, a on wyjaśnił, że po śmierci psa przesłuchano
wszystkich sąsiadów, nikt jednak nie widział nikogo
obcego w okolicy.
- Skoro mowa o dziwnych rzeczach - zaczęła Cathy. -
Rozmawialiście z Katriną West?
Allan się zaśmiał.
- Rzeczywiście dziwna osoba. Nie wpuściła nas do domu,
trzymała nas na ganku...
- Widziałeś jej syna?
- Tak. To on pobił Jimmy'ego, zgadza się? Z tego, jak
Jimmy go opisał, spodziewałem się kogoś gwałtownego,
ale on wydawał się całkiem pasywny.
- Jest gwałtowny. Ona trzyma go pod kluczem prawie
przez cały czas i nie wypuszcza z domu. - Zrobiła
przerwę. - Co mi całkowicie odpowiada.
Pytająco uniósł brwi.
- Nie dlatego, że Randy jest upośledzony - zapewniła. -
Po prostu... ja się go boję. - Zaczerwieniła się, zdając sobie
sprawę, jak niemądrze to
zabrzmiało. - Wtedy w nocy zakradł się na nasze tylne
podwórze i zaglądał do mojego okna, kiedy spałam.
Wystraszył mnie na śmierć. Próbowałam o tym
porozmawiać z jego matką, ale nawet mi nie otworzyła.
Allan spoważniał.
- Chcesz, żebym zamienił z nią parę słów?
- Nie trzeba. Przynajmniej na razie.
- Westowie są dziwaczni - przyznał. - Bez wątpienia. Ale
nie przypuszczam, żeby mieli coś wspólnego ze śmiercią
Dusty, a ty?
Powoli pokręciła głową.
- Nie. Właściwie nie. - Zjadła kawałek steku i uśmiechnęła
się niepewnie. - Kiedy byliśmy dziećmi, myśleliśmy, że
ten dom jest nawiedzony, ten, w którym mieszkają
Westowie. Właściciel zabił tam żonę, a potem popełnił
samobójstwo w bawialni. Nikt tam długo nie pomieszkał.
On także się uśmiechnął.
- Nawiedzony dom, co? Katrina West powinna tam
pasować. - Wziął kromkę chleba z nakrytego koszyczka
pomiędzy nimi i smarował masłem. - Co myślisz o Alu
Goldsteinie?
- Dlaczego pytasz? Wzruszył ramionami.
- Bez powodu. Dla kaprysu.
- Nie lubię go. Myślę, że to palant. Zachichotał.
- Zrobił na mnie takie samo wrażenie.
Cathy opowiedziała mu o trudnym rozwodzie
Goldsteinów, o ich zażartych kłótniach, o fatalnym braku
kwalifikacji pana Goldsteina jako samotnego ojca, o jego
krańcowym egoizmie i nieodpowiedzialności.
- Myślisz, że on choć trochę przejął się śmiercią Dusty?
- Nie, on nigdy nie lubił tego psa. Dusty należała do
Jimmy'ego i tylko do Jimmy'ego.
Rozmowa wkrótce zeszła na sprawy zawodowe i Cathy
obawiała się, że będzie musiała bronić posady w
księgami, usprawiedliwiać swoją pracę, Allan jednak nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl